Papież naturalistyczny
Teatr Polski w Poznaniu słynie, w mojej prywatnej opinii, z tworów aspirujących do roli czegoś więcej niż spektakl teatralny. Jego repertuar tworzą dzieła angażujące społecznie, zachęcające do dialogu oraz poruszające tematy niewygodę, ale jakże ważne z perspektywy nas obywateli Polski, jak i świata.Samo to nie czyniłoby go jeszcze wyjątkowym. Bez odwagi nie byłoby tego, czego światkiem jestem, niemalże za każdym razy gdy przekraczam próg teatru przy ulicy 27 Grudnia 8/10.
Przykładem odważnego dzieła jest twór Jakuba Skrzywanka, który postanowił wziąć na tapet jeden z czołowych synonimów, znów moja opinia, kontrowersyjności XXI wiecznej Polski. Mowa o papieżu Polaku, a nawet więcej, o ostatnich chwilach tegoż, że papieża. Reżyser, opierając się na biografiach, wspomnieniach i dziennikach osób towarzyszących Janowi Pawłowi II w ostatnich dniach jego życia, postanowił wykreować na scenie przestrzeń, która ma nam widzom pozwolić poczuć to, czego doświadczali naoczni świadkowie, a nawet sam papież.
Napisałem powyżej, że reżyser „postanowił wykreować na scenie przestrzeń, która ma nam widzom pozwolić poczuć" jest to bardzo ważne, ponieważ sztuki tej nie możemy nazwać inaczej niż — przezywaniem lub doświadczaniem. Nie ma ona standardowej linii fabularnej, to, z czym mamy do czynienia nazwać można — byciem naocznym świadkiem agonii ku nieuchronnie zbliżającej się śmierci. — Czujemy się, jak uczestnicy nieuchronnego końca człowieka. A wszystko to w formie najczystszego naturalizmu.
Sam zamysł, nieważne jak błyskotliwy, ugnie się pod ciężarem źle poprowadzonej realizacji. W tym przypadku jednak pomysł idzie w parze z wyśmienitym wykonaniem. Papież, bo od niego trzeba zacząć, zagrany jest ARCY, powtórzę ARCYMISTRZOWSKO. Wciela się w niego Michał Kaleta. Zamysł reżysera jest jasny — totalny naturalizm. Kaleta zdecydowanie zrozumiał i docenił, bo zrealizował, zamysł naturalistycznej agonii. Postać Jana Pawła II, to postać na granicy życia i śmierci: oskrzela świszczą, z płuc wydobywają się szmery, z ust ulewają się wymiociny. Skostniałe ruch ciała i parkinsonowskie drgania rąk towarzyszą nam widzom od momentu pierwszego uniesienia kurtyny. Pietyzm, jaki Kaleta wkłada w odgrywaną rolę, jest rzeczą imponującą, jak i paraliżującą. Tak naturalnie jest to wszystko zagrane, z taką prawdą, że ma się wrażenie, że to nie aktor leży na tym szpitalnym łóżku, a sam Jan Paweł II. Wszystkie wymienione wyżej składowe mówią nam jedno — Zatarła się na moment granica między życiem a sztuką. — I nie jest to żadnym wyolbrzymieniem na potrzeby recenzji. Kobieta siedząca obok mnie od momentu wydobycia się pierwszych szmerów z płuc Kalety/Papieża zaczęła łkać i łkała z krótkimi przerwami do samego końca.
Nie tylko Kaleta występuje na scenie. Otacza go cała rzesza bohaterów. Kardynałowie Dziwisz oraz Mokrzycki, w tych rolach kolejno: Andrzej Szubski, Piotr B. Dąbrowski. Obydwoje zagrali wrażliwie i z wyczuciem, jakiego wymagała sytuacja, w której się znaleźli.
Na osobną wzmiankę zasługuje Mariusz Adamski, wcielający się w role głównego opiekuna sprawującego pieczę nad Papieżem. Jego rola skupia się na czynnościach, które wykonują pielęgniarze, zgaduje, w hospicjach: cewnikowanie, przewijanie, obmywanie, zmiana opatrunków czy karmienie. Z jednej strony można napisać „od to cała rola tylko tyle", w omawianym spektaklu uwierzcie mi, że to aż tyle.
Tło, czyli scenografia, wewnątrz której toczy się akcja, jest w moim odczuciu pełnoprawnym bohaterem sztuki. Agata Skwarczyńska wytworzyła niezwykłą atmosferę papieskiej komnaty sypialnej; łóżko szpitalne, telewizor i wydobywająca się z niego łuna oświetlająca zaciemnione pomieszczanie. Umeblowanie zwykłe, niewyniosłe dające poczucie obcowanie z rzeczywistym pomieszczeniem. Całość zamknięta została na planie czarnego metalowego bloku, którego górna ściana jest kopułą. Piękny to był widok.
Wybierając się na spektakl, nie miałem żadnych oczekiwań. Kompletnie nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, bo też nie sprawdzałem, z czym będę miał do czynienia. Bardzo się cieszę, że tak mnie, wzięło na niewiedzę. Reżyser zaskoczył mnie spektaklem nie raz czy dwa, a wielokrotnie. Uczłowiecza ta sztuka naszego papieża i sądzę, że nie tylko jego, a każdego człowieka. Problematyka śmierci, choć jest nieodzownym elementem życia każdego z nas, to jakoś wymyka się naszej percepcji. My sami od niej uciekamy. W tej sytuacji widz nie ma wyboru. Nie może odwrócić od niej oczu. Więc patrzy, ze łzami w oczach, bo na scenie umiera człowiek, nie papież, a człowiek, cierpiąc w dodatku. A my możemy się tylko przyglądać, musimy się przyglądać.
Wyjście z teatru jest jeszcze rozwiązaniem, ale tego widz nie chce, bo to, co widzi choć nieprzyjemne, sprawia wrażenie prawdy. Nie bohater umiera na scenie, a człowiek w swoim mieszkaniu.
Mateusz Nowicki
Dziennik Teatralny Poznań
2 lutego 2023