Perwersja pojęciowa

Pierwsza operowa premiera w Gdańsku w nowym sezonie miała prawo się nie udać. Oczekiwania były wielkie a ambicje reżysera i dyrygenta poszybowały bardzo wysoko. Na warsztat wzięto współczesne dzieło niepokazywane wcześniej w Europie, skrojone na miarę innego kontynentu i innego widza. „Olga" Jorge Antunesa to proletariacka apoteoza komunizmu, podanego jako ruch wolnościowy, dla którego zagrożeniem jest bezceremonialny faszyzm. Jak zatem odczytywać losy tytułowej bohaterki, skoro jest uwikłana w krwawą rewolucję zmierzającą do objęcia władzy w aspirującej o wpływy Brazylii?

Nie można oderwać Olgi Benario-Prestes od jej własnej, awanturniczej historii, jak również od mitologii jej męża, Luisa Carlosa Prestesa, który w 1930 roku wykorzystał wojsko do krwawego zamachu stanu, aby stać się prezydentem. Ubiegł go ostatecznie późniejszy dyktator Brazylii, Getúlio Vargas, w dziele Antunesa&Vallego odgrywający oczywistą rolę sprawcy nieszczęść obywateli komunistów. Być może ważne dla konceptu całości były osobiste przekonania twórców opery, wyrażające się z jednej strony bogactwem dźwięków i ich kompozycją, ale także wyniesieniem idei rewolucji, choć zamkniętej w okowach sloganów, naiwnej werbalizacji, wytartych skojarzeniach, z pominięciem dyskusji o ofiarach i cenie. Nie sposób również beznamiętnie podejść do propozycji Romualda Wiczy-Pokojskiego i José Marii Florêncio, sytuujących „Olgę" w kategoriach sztuki wysokiej, dających jej nobilitującą pozycję z powodu prapremierowości, ale także w kontekście walki o ludowładcze instrumenty władzy. Uwodzicielski przy okazji wydaje się przy tym Marks ze swoim wyświechtanym i trafnym „byt określa świadomość", bo właśnie w tym przypadku – nasyconej względnym dobrobytem Polski, szarżującej między liberalną retoryką a narodowościową dekontaminacją – przestają mieć znaczenie brzemienne w skutkach czasy komuny, a prawo głosu zyskuje wątpliwy artyzm.

Żydówka Olga Benario-Prestes oceniana przez pryzmat swoich wczesnomłodzieńczych, ale wywrotowych, decyzji, w tym miłości do niemieckiej partii komunistycznej, mogłaby uzyskać zrozumienie w trybie analizy wieku rozwojowego. Idąc dalej – jest trudniej. Mamy oto kobietę, która świadomie pnie się po szczeblach kariery partyjnej, zdobywając uznanie dzięki walce zbrojnej, jak również stając się elitą komunistycznego aparatu w rękach Moskwy. Benario w latach 30. XX wieku wypełnia misje w różnych krajach Europy, odbywa szkolenia wojskowe w ZSRR, współpracuje z sowieckim wywiadem wojskowym. Zostaje również wytypowana do ochrony Prestesa, z którym nie tylko zwiąże się uczuciowo, podejmie także nieudaną walkę zbrojną o przejęcie władzy w Brazylii. Do tego momentu ocena udziału tytułowej bohaterki opery w zorganizowanej, międzynarodowej grupie wyszkolonych orędowników radykalnych działań Kominternu nie może być odbierana przez pryzmat współczesnej swobody interpretacyjnej lewicujących, ale nie lewicowych, miłośników zmian wszelakich. Fanatyzm oraz skrajne oddanie idei Lenina przez Olgę Prestes to powód przynajmniej do zdystansowanej oceny przez Europejczyka, szczególnie przez inteligenta Polaka, który w sposób należny powinien łączyć wydarzenia oraz pojęcia trwałe wpisane w historię naszego kraju. Nie chodzi o prostą eliminację czy kanapowy relatywizm, ale o szkielet wartościujący, o obnażenie haseł imperializmu komunistycznego.

Co stało się w Gdańsku? Najbardziej kolokwialnie można nazwać to rezygnacją z procesu intelektualnego wypartego przez polityczną poprawność względem narodu, gdzie narodzili się Pele, Ronaldo i capoeira. W radykalniejszym ujęciu to perwersja pojęciowa zarezerwowana dla nasyconego, białego człowieka wpisanego w strukturę wyselekcjonowanych odwołań, zawężonego kontekstu krytycznego, uwikłanego w schematy i kalki służące do utrzymania poziomu normatywnej wspólnoty oraz samozadowolenia. Widz uwięziony między zbrojnym, bojówkarskim komunizmem a reżimem dyktatora sympatyzującego z hitlerowskimi faszystami, może czuć niechęć nie tylko do bohaterów planu scenicznego. Jeżeli dodać do tego trzecioaktową historię Olgi – bohaterskiej i dzielnej kobiety, w której następuje naturalna przemiana spowodowana dramatycznym macierzyństwem, pełną poświęcenia niosącą pomoc potrzebującym współwięźniarkę i ostatecznie zgładzoną w obozie koncentracyjnym – można doznać pogmatwania poznawczego i kategoryzującego.

O co zatem chodzi? O tożsamość. Historia Olgi Benario w wymiarze jej osobistej przemiany, jaka ma rację bytu w operze, rozpoczyna się pod koniec jej krótkiego życia. Dlaczego przywołano zatem jej losy bez komentarza, stawiając kolejny pomnik, jak w czasach słusznie minionych, na terenie radzieckiej strefy okupacyjnej, w NRD? Jakiego odbiorcy poszukuje opera, skoro proponuje mu niemal produkcyjniaka? Co ważnego ma dzisiaj opera do powiedzenia, skoro, oderwana od rzeczywistości, proponuje bezrefleksyjność?

Propozycję Opery Bałtyckiej można i trzeba rozpatrywać na poziomie muzycznym. Zróżnicowanie instrumentalne, rytmiczne, gatunkowe w każdym akcie to prawdziwa gratka dla miłośników piętrzących się wrażeń muzycznych. Pierwszy akt jest kwintesencją różnorodności i piękna odwołujących się do klimatu i specyfiki rytmów Ameryki Południowej. Widoczne, ustawione z boku sceny instrumenty, w tym harfa czy fortepian, nadawały oryginalności kompozycji, dialogując i komentując działania sceniczne. Muzyka elektroniczna zaproponowana w akcie drugim, jak również odśpiewanie Międzynarodówki, były sporym wyzwaniem dla słuchacza, jednak liryzm w akcie trzecim mógł wynagrodzić wątpliwe poszukiwania artystyczne kompozytora. Dyrygent, który zaproponował do realizacji dzieło Antunesa, za wszelką cenę podkreślał walory muzyczne dzieła, w wielu momentach skutecznie... zagłuszając solistów.

W pamięci na pewno mogą utkwić dwie sceny. W akcie II chór spełnia rolę wielkiej machiny reżimowej, co przekłada się w zmasowanym i zrytmizowanym stuku klawiszy maszyn do pisania. W ostatnim akcie bohaterka w przejmujący sposób rozlicza się z samą sobą i światem, przeczuwając zbliżający się koniec. Urzeka jej rozbudowane wyznanie, stojące w opozycji do młodzieńczych wyobrażeń o roli kobiety w świecie, tym bardziej, że to autentyczna wypowiedź rewolucjonistki. Katarzyna Wietrzny buduje Olgę konsekwentnie, a w tej scenie przykuwa szczególną uwagę, stopniuje napięcie, jest sugestywna.

Poszukiwania artystyczne są bezcennym walorem pod każdą szerokością geograficzną. Kiedy mierzymy je miarą uniwersum, możemy je wpisać w czytelny kod kulturowy dostępny nie tylko dla akademików. Jeżeli oderwiemy poszukiwania od bazy pojęciowo-wartościującej, możemy znaleźć się w trudnym do oszacowania potrzasku poznawczym, a wtedy pozostaje tylko nadinterpretacja, artystowska dezynwoltura okupiona cierpieniem odbiorcy. Czy stoimy przed rewolucyjnymi zmianami w teatrze, który niewiele wnosi?



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
22 października 2019
Spektakle
Olga