Piękna muzyka, dobrzy soliści, inscenizatorski bełkot

Opery Antoniego Dworzaka nie było na polskich scenach od ponad pół wieku. Na sobotniej premierze w Teatrze Wielkim odliczyło się wyjątkowo wielu krytyków.

Muzyka piękna i efektowna. Orkiestra pod batutą Łukasza Borowicza pozwoliła docenić liryczne tony i siłę brzmień o niemal wagnerowskiej mocy. 

Baśniowego libretta dziś nikt nie przenosi dosłownie - jest prowokacją do przekładania na symbole i znaki. Historia Rusałki, która dla miłości do Księcia (zasłużone brawa zbierał słowacki tenor Peter Berger) porzuca swój świat, decydując się zostać niemą wśród ludzi, byle być blisko ukochanego, wpisana jest w poetykę snu - śnionego w szpitalu psychiatrycznym. Wodnik (przejmująca, satysfakcjonująca wokalnie interpretacja Grzegorza Szostaka), jej mentor i przyjaciel, należy do personelu tej kliniki umieszczonej w wybielonej hali. We śnie może się zdarzyć wszystko, ale zbyt wiele nonsensów nie zwiększa ochoty do dociekań, co miał na myśli reżyser (trudny do zaakceptowania debiut Tomasza Cyza).

Gdy Książę mówi o polowaniu i muzyka to zaznacza, wnoszą kroplówki. Rusałka (Wioletta Chodowicz - głos oraz wrażliwość godne uznania) nie może stanąć na nogach (w domyśle: ma niewidoczne syrenie płetwy), czołga się, by nagle swobodnie kroczyć. A kiedy Ježibaba (Jolanta Bibel) ma czarami dać Rusałce ludzką duszę, to operacja odbywa się w gabinecie kosmetycznym i zaczyna się od piłowania paznokci. Księżna (Katarzyna Hołysz potwierdziła wrażenie, jakie zrobiła, występując w Łodzi w "Wolnym strzelcu") zdaje się nie tyle zabiegać o uczucia Księcia, co sugerować skłonności do zabaw sado-maso. Świetnie śpiewają, ale nie bardzo wiedzą, co robią w tym zamieszaniu Nimfy (Patrycja Krzeszowska, Sylwia Połońska, Małgorzata Kustosik). Abstrakcje wykraczające poza sens i treść nie mają końca, a do tego jeszcze mnożą się "czarne dziury" - ucieka czas i muzyka, a nie dzieje się nic...

Woda, tak istotny element w życiu Rusałki, popłynie w finale w postaci symbolicznego, oczyszczającego deszczu. 

Wtedy też, niczym karawan, zajedzie sławna czeska limuzyna - tatra 603, a pensjonariusze psychiatryka staną jak żałobny kondukt. Autor dekoracji, sławny Boris Kudlička, nie zachwycił "kliniczną" pomysłowością.

Nie pomogli mu też autorzy kostiumów Ilona Majer i Rafał Michalak. Nastrojów światłem szukał Marc Heinz. Na uznanie zasługuje też wejście chóru.



Renata Sas
Express Ilustrowany
9 marca 2010
Spektakle
Rusałka