Piękno, humor i uczucia

Ostatnia premiera Polskiej Opery Królewskiej kończącego się sezonu to znakomity spektakl "Cos fan tutte" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reżyserii Jitki Stokalskiej.

Spośród dzieł scenicznych Mozarta "Cosi fan tutte" nie należy do tych najczęściej wystawianych. To opera buffa. Akcja rozgrywa się w osiemnastowiecznym Neapolu. Główna intryga zasadza się na tym, że dwie siostry nie rozpoznają swoich narzeczonych, którzy - celowo przebrani za obcych przybyszów - zalecają się do nich (każdy do narzeczonej drugiego), aby w ten sposób sprawdzić ich wierność. No i wygrać zakład. Towarzyszą temu rozmaite zabawne perturbacje, w końcu sytuacja się wyjaśnia i wszystko dobrze się kończy. Jak wiadomo, głównym zadaniem opery buffa była przede wszystkim rozrywka, dobra zabawa na odpowiednim poziomie artystycznym.

Na przestrzeni lat widziałam rozmaite wystawienia tej opery. Lepsze, gorsze i takie, które nie powinny się znaleźć na scenie. Każde nowe wystawienie skłania do porównań w stosunku do poprzednich. Spośród tych, które widziałam, najbardziej pozostała w mojej pamięci i najbardziej bliska jest mi inscenizacja śp. Ryszarda Peryta, zrealizowana lata temu w Warszawskiej Operze Kameralnej. Forma spektaklu, myśl, idea, doskonali wykonawcy, wszystko to budowało ów niepowtarzalny klimat tego spektaklu utrzymany w konwencji przybliżającej odbiorcy ducha teatru osiemnastowiecznego, mozartowskiego.

Ryszard Peryt - inscenizator i Andrzej Sadowski - scenograf stanowili wybitny duet artystyczny, którego dorobek w postaci utworów scenicznych Mozarta (i nie tylko Mozarta) jest nie do przecenienia. Obaj znakomici twórcy już nie żyją, ale ich dzieła pozostały w naszej pamięci. Tu warto przypomnieć, iż Ryszard Peryt jako jedyny twórca na świecie wyreżyserował wszystkie dzieła sceniczne Mozarta na jednej i tej samej scenie, czyli w Warszawskiej Operze Kameralnej, za dyrekcji też już nieżyjącego Stefana Sutkowskiego.

Natomiast na diametralnie przeciwnym krańcu znajdowała się inscenizacja Marka Weissa także na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej, ale już pod inną dyrekcją, Jerzego Lacha. Też utkwiła mi w pamięci. Ale zupełnie z innego powodu. Pisałam o tym w "Naszym Dzienniku". Marek Weiss dokonał nadinterpretacji dzieła Mozarta z pozycji nachalnej ideologii feministycznej. Reżyser przeniósł akcję opery w lata dwudzieste XX wieku i umieścił w domu publicznym. Bohaterki (siostry) to po prostu panny lekkich obyczajów (krótko mówiąc: prostytutki) i tej samej klasy są panowie odwiedzający ich w tym przybytku rozpusty. Obscena, palenie haszyszu, niedwuznaczne sceny sugerujące skłonności lesbijsko-kazirodcze sióstr oraz homoseksualne mężczyzn itd., itd. A niektóre sceny dosłownie budziły obrzydzenie.

Żal mi było wówczas śpiewaków zaangażowanych do tak obscenicznego przedsięwzięcia. Te dwie wersje sceniczne "Cos fan tutte", a więc ta w inscenizacji Ryszarda Peryta i ta sama opera Mozarta w reżyserii Marka Weissa, to dwa różne światy: wartości, estetyki, gustu, obyczaju i wszystkiego. Światy, które zupełnie do siebie nie przystają, bo każdy z nich mówi o czym innym. Ta druga nie powinna się w ogóle znaleźć na scenie.

Obecna, najnowsza inscenizacja "Cosi fan tutte" w świetnym ujęciu Jitki Stokalskiej jest zbliżona do postrzegania tej opery przez Ryszarda Peryta. Oczywiście, nie jest to naśladownictwo, lecz pokrewieństwo myśli, głównej idei, ducha tego dzieła, zarówno jeśli chodzi o libretto autorstwa Lorenzo da Ponte, jak i muzykę Mozarta. Jitka Stokalska nadała operze piękny i interesujący kształt inscenizacyjny (co w warunkach niewielkiej sceny POK nie jest łatwe, wymaga pomysłu i dyscypliny przestrzennej) i pokazała, jak wspaniale, harmonijnie współgrają ze sobą na scenie te dwie przestrzenie: libretta i muzyki, tworząc wyjątkowy klimat i nie gubiąc wymowy, jaką nadał operze jej twórca. Przy tym ze spektaklu przebija urocze poczucie humoru, stąd pastiszowe sceny buffo pięknie połączono z klimatem uczuć serio.

Także od strony wykonawczej, wokalnej spektakl jest znakomity. Śpiewacy dobrze odnajdują się w inscenizacyjnym kształcie spektaklu, prócz doskonałych głosów wykazali też świetne umiejętności aktorskie. Znakomicie zaśpiewane partie sióstr przez Aleksandrę Orłowską (Fiordiligi) i Annę Radziejewską (Dorabella), nie mówiąc już o rewelacyjnej jak zawsze Marcie Boberskiej w partii Despiny czy doskonałym Robercie Gierlachu (Don Alfonso). Partie narzeczonych zaśpiewali Sylwester Smulczyński (Fernando) i Robert Szpręgiel (Guglielmo). Ten świetny spektakl widziałam w obsadzie premierowej.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
16 września 2019
Spektakle
Cosi fan tutte
Portrety
Jitka Stokalska