Piękno teatralnej iluzji

Oryginalność narracji, fascynujące postaci, wielopłaszczyznowość świata przedstawionego i zachwycające połączenie motywów fantastycznych z realizmem i groteską – oto czym od pokoleń zachwyca czytelników powieść „Mistrz i Małgorzata" Michaiła Bułhakowa. Adaptacja kultowego dzieła na deskach wrocławskiego Capitolu, w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, to monumentalne widowisko, które walory literackiego pierwowzoru wynosi na piedestał.

Techniczne możliwości nowej sceny Capitolu pozwalają na ukazanie nadzwyczajnych przeskoków w czasie i przestrzeni, połączenia scenerii XX-wiecznej Moskwy i Jerozolimy czasów Jezusa. Świetnym pomysłem służącym spójności przedstawienia okazało się wprowadzenie postaci Kobiety (bardzo dobra  Justyna Szafran), która przyjmuje rolę narratorki i komentatorki kolejnych zdarzeń: pełni funkcję antycznego chóru, zapowiadającego kolejne wypadki.

Chronologia wydarzeń w spektaklu odpowiada powieściowej: toteż w pierwszej scenie prowadzi nas na Patriarsze Prudy, gdzie literaci, Misza Berlioz i Iwan Bezdomny, spotkają się z Wolandem, który zacznie snuć opowieść o Piłacie i Jeszui. Od samego początku akcja rozgrywa się na kilku planach: z przodu sceny na ławeczce siedzi trójka bohaterów, w tle zaś przejeżdżają rozśpiewane tramwaje, zapowiadające groteskową śmierć Berlioza. Zmiany scenografii następują w błyskawicznym tempie, przenosząc widza w odległe miejsca i czasy.

Wielką siłą przedstawienia jest zachowanie idealnej równowagi między partiami dialogowymi i śpiewanymi. Udatne połączenie słowa i śpiewu odpowiada powieściowym opozycjom filozofii i satyry, realizmu i fantastyki. Zachwyca kompozycja zbiorowych scen śpiewanych, przede wszystkim epizod w Gribojedowie (z fascynującym tańcem z nożami) czy przejmująca scena śmierci Jeszui (z przepełnioną bólem powtarzaną śpiewnie frazą: „a śmierć nie nadchodzi"). Swoistym punktem kulminacyjnym przedstawienia jest, oparta na konwencji teatru w teatrze, scena magicznej rewii Wolanda w Varietes. Widowni narzucona zostaje wówczas rola tłumu mieszkańców Moskwy oglądających magiczne popisy szatańskiej świty (brawa za iluzjonistyczne sztuczki!) i zasypywanej (spadającymi z sufitu) fałszywymi pieniędzmi.

Kompozycyjna spójność i dramatyczne napięcie utrzymują się przede wszystkim w pierwszej części spektaklu, zakończonej epizodem na Golgocie. Druga część, bezpośrednio skupiona na historii Mistrza i Małgorzaty, z balem u Wolanda, wypada słabiej: wydaje się jedynie dopowiedzeniem do części pierwszej. Nie sposób zaprzeczyć, że ma też swoje znakomite momenty (jak piosenka Friedy na balu czy monologi Wolanda), co sprawia, że przedstawienie jako całość ogląda się z wielką przyjemnością.

Wielka w tym zasługa autorów muzyki (Piotr Dziubek) i tekstów piosenek (Rafał Dziwisz, występujący również w roli Mistrza), a także olśniewającej wizualnie scenografii (Damian Styrna) i oryginalnych kostiumów (Bożena Ślaga). Na najwyższą pochwałę zasługująkunsztowne układy taneczno-akrobatyczne (za choreografię odpowiedzialny jest Jarosław Staniek).

Wysoka jakość przedstawienia opiera się jednak przede wszystkim na świetnych rolach. Tomasz Wysocki, aktor Teatru Słowackiego w Krakowie, w roli Wolanda intryguje opanowaniem i sarkazmem, podszytym iście demoniczną elegancją. Mariusz Kiljan w roli Bezdomnego, oscylujący między cynizmem a szaleństwem, uderza w tony tragikomiczne. Opanowanie Rafała Dziwisza w roli Mistrza znajduje doskonałe dopełnienie w żywiołowości Justyny Antoniak-Małgorzaty. Znakomicie wypadają również odtwórcy ról postaci ze świty Wolanda: Błażej Wójcik jako Korowiow, Mikołaj Woubishet jako Behemot i Ewelina Adamska-Porczyk jako Hella.

„Mistrz i Małgorzata" wrocławskiego Capitolu zawiera w sobie wszystko, czego wymagamy od dobrego spektaklu. Humor łączy się w nim z refleksją, satyra z filozofią. Sztuka dialogu wzbogacana partiami śpiewanymi z dobrym tekstem, uwydatnia moc słowa. Dynamiczne układy ruchowe i zmiany scenografii zaś sprawiają, że z przyjemnością poddajemy się teatralnemu złudzeniu. Iluzja scenicznego świata, który staje się tu i teraz, pozwala uświadomić sobie, że piękno warto tworzyć, oglądać – i podziwiać.



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
30 kwietnia 2014