Pierwsza opera o Łodzi

Mimo iż nie urodziłem się w Łodzi, mieszkam tu prawie przez całe życie i to jest moje miasto, nim żyję i oddycham. Historia Łodzi jest naprawdę fascynująca, ale też bardzo przejmująca. Strajk w 1892 roku, wymierzony przeciwko fabrykantom, zajmuje dużą część pierwszego aktu. Poznański był silnym człowiekiem, wizjonerem, bogacił się i powiększał swoje imperium dzięki tysiącom robotników. Był podziwiany i nienawidzony. To bardzo dobra postać do opery: wieloznaczna, potężna.

Z Waldemarem Zawodzińskim, reżyserem opery „Człowiek Manufaktury", rozmawia Krzysztof Korwin-Piotrowski.

Krzysztof Korwin-Piotrowski – Pamiętasz Twoją pierwszą reakcję, kiedy w 2017 roku zaproponowałem Ci wyreżyserowanie opery o Łodzi?

Waldemar Zawodziński – Zgodziłem się, ale nie od razu...

Oczywiście. Jesteś bardzo zajętym artystą: reżyserujesz, uczysz w Szkole Filmowej i jesteś dyrektorem Teatru imienia Jaracza. Miałeś w tym samym czasie kuszącą propozycję z Opery Krakowskiej...

– Naturalnie pojawiły się problemy związane z terminami i zobowiązaniami, ale po kilku miesiącach udało się je rozwiązać.

I rozpoczął się cykl naszych spotkań w kultowej kawiarni łódzkiego Hotelu Grand, gdzie przy herbacie, kawie i odrobinie alkoholu rozmawialiśmy godzinami o koncepcji.

– Zaciekawił mnie temat, kiedy mówiłeś o Poznańskim, o strajkach robotników w Łodzi w XIX i XX wieku, o cmentarzu, na którym spędzałem całe godziny jako student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych.

Ale tam chyba nie było wykładów?

Nie, skądże (śmiech). Po prostu wychodziłem z kolegami na wagary i przesiadywaliśmy na schodach prowadzących do mauzoleum Poznańskiego, pijąc piwo i rozmawiając o sztuce.

Ciekawe miejsce do rozmów.

– Bardzo, wręcz fascynujące.

W libretcie Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk ten cmentarz jest ogromnie ważny. Kiedy w maju 2016 roku pojechałem tam z Małgosią, trafiliśmy do Domu Przedpogrzebowego. Pani przewodnik pokazała nam salkę, gdzie przeniesiono ciało Poznańskiego, myto je, palono ubranie, a potem jego zwłoki owinięto w białe prześcieradło i wyniesiono nogami do przodu.

– Temat śmierci, przemijania zawsze będzie ciekawy w teatrze, bo tej jednej rzeczy nikt z nas nie uniknie. Poza tym moment umierania i przechodzenia w inny wymiar ma w sobie wielką tajemnicę. Rozpoczniemy w ten sposób spektakl, a pogrzeb Poznańskiego będzie zakończeniem pierwszego aktu.

Ale drugi akt również rozpocznie się na cmentarzu.

– Tak, to będzie kontynuacja, mimo że 100 lat później.

Akcja realna drugiego aktu toczy się na przełomie XX i XXI wieku, ale pojawiają się retrospekcje między innymi związane z buntem włókniarek i upadkiem fabryki w 1991 roku.

– To są bardzo ważne sprawy. Mimo iż nie urodziłem się w Łodzi, mieszkam tu prawie przez całe życie i to jest moje miasto, nim żyję i oddycham. Historia Łodzi jest naprawdę fascynująca, ale też bardzo przejmująca. Strajk w 1892 roku, wymierzony przeciwko fabrykantom, zajmuje dużą część pierwszego aktu. Poznański był silnym człowiekiem, wizjonerem, bogacił się i powiększał swoje imperium dzięki tysiącom robotników. Był podziwiany i nienawidzony. To bardzo dobra postać do opery: wieloznaczna, potężna.

Akt pierwszy kończy się śmiercią głównego bohatera.

– Właściwie to mogła być opera jednoaktowa.

Ale ja w regulaminie konkursu wpisałem, że ma być w dwóch aktach i – żeby wszystko jeszcze bardziej utrudnić – akcja pierwszego aktu będzie w XIX wieku, a drugiego – w wieku XX, a więc po śmierci Izraela Poznańskiego.

– No tak. Tylko obcowanie z duchami przez kolejną godzinę spektaklu byłoby nie do zniesienia. Jeśli nie ma mocnego budulca realnego, nie ma się na czym oprzeć.

Długo zastanawiałem się z Małgosią Sikorska-Miszczuk, co tak naprawdę ma być tym tworzywem. Zależało mi na sięgnięciu do historii słynnego strajku włókniarek łódzkich w lutym 1971 roku, rozpoczętego w związku z podwyżką cen żywności. Dla autorki to jednak nie był mocny budulec. Wybrała na głównego bohatera drugiego aktu dyrektora „Poltexu" (Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego), który walczy o uratowanie tego terenu i ma wizję rewitalizacji, niestety kosztem robotników, którzy w związku z likwidacją fabryki zostali pozbawieni podstawowego źródła dochodu. A więc wybrała słusznie ten temat za najważniejszy w akcie drugim.

– Dla mnie to było za mało. Brakowało mi tworzywa, na którym mógłbym zbudować teatralną opowieść.

Wtedy zaczęły się wielogodzinne rozmowy z udziałem autorki, kompozytora Rafała Janiaka i kostiumograf Marii Balcerek.

– I tak powstała kolejna wersja drugiego aktu, rozpoczynająca się i kończąca na cmentarzu z mauzoleum Poznańskiego, ale rozgrywająca się w sądzie. Uzyskałem odpowiednią strukturę czyli sceny realistyczne, będące swego rodzaju sądem nad dyrektorem „Poltexu", z wyjściem w retrospekcje i w stronę metafizyki. Wielu łodzian stało się ofiarami przemian społeczno-politycznych po upadku PRL-u i rozpadzie ZSRR, kiedy załamał się zupełnie rynek wschodni i fabryczna Łódź zbankrutowała.

Pokłosie tych tragicznych przemian mamy do dziś na ulicach metropolii: nędzarzy, bezdomnych, zdegradowane kamienice i tereny fabryczne. Ale są też przykłady piękne, jak Manufaktura i Księży Młyn – miejsca uratowane, które funkcjonują w nowym wymiarze w XXI wieku. Teren Łodzi Fabrycznej – zupełnie nowa struktura miasta z pięknym dworcem przy Alei Poznańskich, Centrum Nauki i Techniki EC1 zachwyca. Ale wróćmy do Poznańskiego. Jaki masz pomysł, aby ta opera nie rozpadła się na dwie jednoaktówki?

– Duch Poznańskiego pojawia się też w drugim akcie. Mamy postać Prokuratora czyli kolejne wcielenie szatańskiego Przybysza z pierwszego aktu. Dyrektor – to w pewnym sensie nowe wcielenie Poznańskiego, ale tamtemu śniły się pieniądze, a tego straszą żywioły. Pojawia się znowu Zofia, która w pierwszym akcie była utopijną socjalistką z Francji, a tu stoi na czele łódzkich włókniarek, walczących o prawo do godnego życia. Mamy też postać symboliczną Konia-marynarza – centaura, który przeprowadzał Poznańskiego w inny wymiar, a tutaj zjawia się na cmentarzu. Realistyczne, czy wręcz naturalistyczne sceny łączą się z wizyjnymi, poetyckimi. Pojawiają się postacie znane widzom z pierwszego aktu, już nieżyjące lub w nowych rolach, spinając przeszłość z teraźniejszością. Chodzi mi o to, by w niebanalny sposób pokazać transformację tego ważnego miejsca na mapie łódzkiej metropolii, jakim jest dawna fabryka Poznańskiego i nadanie mu nowych znaczeń i funkcji. Wszystkich pomysłów nie zdradzę, bo lubię widzów zaskakiwać i pozostawić pewną tajemnicę. Mamy tu cały ciąg dramatycznych scen ukazujących upadek imperium Poznańskiego (późniejszych zakładów Marchlewskiego, „Poltex") w latach 90-tych XX wieku i desperacką próbę nadania temu miejscu nowego życia na miarę XXI wieku. Tak, jak trzeba było wizjonera Poznańskiego, tak potrzebny był po stu latach kolejny wizjoner, dzięki któremu udało się stworzyć Manufakturę.



Krzysztof Korwin-Piotrowski
dla Dzienika Teatralnego
2 lutego 2019