Piętnaście postaci na cztery ręce i dwójkę aktorów

Na strychu Wrocławskiego Teatru Lalek całkiem spora gromadka kilkuletnich widzów zasiadła ciasno na poduchach ułożonych na podłodze. Przed nimi, na scenie rozświetlił się ekran przypominający wielki telewizor wprowadzający w inny świat. Świat scenicznej bajki z wieloma postaciami, z wartką akcją, z niespodziankami. Dla najmłodszych, pouczającej, edukacyjnej, ekologicznej, a dorosłym przypominającej telewizyjne dobranocki. Wszyscy będą usatysfakcjonowani.

Bajka Tomasza Mana - biorącego już osiemnasty raz udział w Konkursie, opowiada o tym, że mała pingwiniczka Pinia, w przeciwieństwie do swojego kolegi, dorosłego pingwina, nie chce mieszkać w klatce. Dzieciaki rzucają w nią gumą do żucia. Ktoś ją oślepia fleszem. Ciągle dają takie same ryby z puszek. I do tego trzeba sobie je wydzierać z kumplem wedle reguły, że kto pierwszy ten lepszy. To nie jest fajne życie i nie ma w klatce żadnej wolności. Postanawia więc Pinia, że trzeba uciekać z zoo!

Za to żyjący z dala od zoo, w innym miejscu, w domowym bezpiecznym i ciepłym świecie, żółw Franciszek ma wszystko w najlepszym wydaniu. Piękne akwarium do mieszkania. Smakołyki do jedzenia. Ale właśnie teraz, u progu lata, jego pani wybierając się nad morze zostawia go na skraju lasu, uznając najwyraźniej, że będzie jej przeszkadzał na wczasach. Tego Franciszek nie przewidział!

Uciekinierka Pinia i porzucony Franciszek wpadają na siebie w lesie i ruszają na wspólną wędrówkę nad morze. Pinia, aby dotrzeć na wymarzoną Antarktydę, Franciszek, aby spotkać wczasującą panią. Nie obejdzie się bez przygód, z udziałem licznych zwierzątek z lasu. Nie obejdzie się bez konfliktów, zagrożeń, odgłosów wydającego wyroki "ducha lasu", a nawet huku broni myśliwskiej. Bo co jak co, ale w dzisiejszych bajkach też mamy myśliwych, którzy lubią sobie nie tylko postrzelać, ale i zrobić dużo zamieszania w leśnej harmonii. Jednak wspólna wędrówka Pini i Franciszka odmieni przede wszystkim każde z nich i sprawi, że staną się przyjaciółmi. Razem nauczą się wzajemnie sobie ustępować. I jak reszta mieszkańców lasu nie będą lubić myśliwych! Czego można więcej oczekiwać od wspólnej wędrówki zwierzątek? Czy wybiorą właściwe dla siebie miejsce? Czy obronią swoje środowisko? Czy obronią las?

Przedstawienie trwa zaledwie kilkadziesiąt minut. Bierze w nim udział kilkanaście bajkowych postaci animowanych techniką marionetkową. Wszystkie są bardzo różne. Oprócz Pini i Franciszka są przecież i inni. Wilki, Sarenka, Zajączek, Miś, czy Bóbr powtarzający za Sfinksem jego zagadkę: rankiem na czworakach, w południe na dwóch nogach, wieczorem na trzech." Spróbujcie spotkać takie Bobry! Można by o nich wszystkich powiedzieć, że - jako lalki na drucikach - mają nie tylko wyraziste kształty, ale charakteryzują się zróżnicowaną dynamiką, ekspresją i co może najtrudniejsze: wrażliwością. Słowem: mają zdecydowane charaktery. Na końcu spektaklu, już podczas ukłonów okazuje się, że animatorami lalek były tylko dwie osoby: aktorzy wrocławskiego teatru Anna Kramarczyk i Krzysztof Grębski. "Niezmiernie trudno przeskakiwać z jednych emocji w drugie i zmieniać głos, bo na tym to wszystko polega. To są często kontrasty o 180 stopni. A jako aktorzy musimy jeszcze myśleć o animacji i o scenach, które będą za chwilę. Tylko jednym z elementów występu jest to, że robię rolę, a cała reszta to jest technika, i automatyzm, jak np. w prowadzeniu samochodu, gdy nie zastanawiamy się podczas zmiany biegów co robić. Animacja jest tu szkieletem a nasze aktorstwo tą jazdą, konfiguracją aktorsko-emocjonalną" - wyjaśniał przed premierą jeden z dwójki wspaniałych aktorów, a zarazem reżyser spektaklu Krzysztof Grębski.

Rzadko mamy przyjemność oglądania przedstawień robionych techniką marionetkową. Rzadko z tak wzruszającym efektem. Jakby lalka i aktor stanowili odwieczną parę. Lalki opowiadają nam nie tylko o swoich przygodach, ale może bardziej o swoich emocjach, wrażliwości, temperamencie. Okazuje się, że ze stosunkowo prostą lalką, przy pomocy mistrzowskiej ręki i głosu można zrobić naprawdę bardzo wiele. Bo w teatrach dla dzieci bodaj najwięcej przyjemności sprawia mi śledzenie dość szczególnej relacji jaka wytwarza się miedzy aktorem a lalką. Czasem więcej jest w tych wzajemnych gestach, niż w długich dialogach.

Philippe Genty, francuski lalkarz pokazał kiedyś etiudę - majstersztyk, o tym jak marionetkowa lalka, chcąc się wyzwolić z pętających ją sznurków, skazywała siebie na coraz pewniejsze samounicestwienie. Jakby dążenie do wolności zwiastowało jednocześnie pogrążanie się w samozagładę, w śmierć. Oglądając wrocławskich aktorów nie wyobrażam sobie, aby ich lalki chciały się z nimi rozstawać.



Andrzej Lis
e-teatr.pl
21 grudnia 2017