Pinokio ma być marką
Teatr Pinokio pokaże 26 września premierę "Tuwimków" z odświeżoną wersją bajek Juliana Tuwima. To pierwszy spektakl pod wodzą Konrada Dworakowskiego, nowego dyrektora lalkowej sceny.Konrad Dworakowski ma 34 lata. Ukończył lalkarstwo warszawskiej Akademii Teatralnej (wydział zamiejscowy w Białymstoku). Przez dwa sezony był kierownikiem artystycznym Teatru Lalek "Guliwer" w Warszawie. W marcu tego roku został zatrudniony na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego łódzkiego Teatru Pinokio. Zastąpił Waldemara Wilhelma, który kierował sceną przez 15 lat.
Rozmowa z Konradem Dworakowskim
Monika Wasilewska: Jak się Panu mieszka w Łodzi?
Konrad Dworakowski: - Na razie wciąż mieszkam w Warszawie i dojeżdżam. Moja umowa wygasa w sierpniu. Będę czekał na decyzje prezydenta i sygnał, że mogę się już osadzać na stałe w Łodzi.
W jaki sposób zamierza Pan przekonać do siebie prezydenta? Pamiętamy sytuację ze zmianą dyrektora w Teatrze Nowym. Świetne spektakle nie wystarczyły do utrzymania stanowiska.
- Praca jest teraz najważniejsza i na niej się koncentruję. Czas goni, a ja mam dużo projektów do zrealizowania. 1,5 roku to bardzo mało czasu na rozwinięcie skrzydeł. I jak pokazuje historia Zbigniewa Brzozy sukces niczego nie gwarantuje.
Był Pan najmłodszym z kandydatów na stanowisko dyrektora. Skąd pomysł, by wziąć udział w konkursie?
- Marzyłem o własnym zespole i repertuarze. Jako reżyser miałem w głowie wiele pomysłów, ale brakowało mi swobody w ich realizowaniu. Czułem pewną zależność. Cieszyłem się z mojej pracy w Guliwerze, choć czułem potrzebę większej samodzielności. Chciałem iść krok dalej. Pinokio stwarzał taką szansę.
Czy słyszał Pan wcześniej o tym teatrze?
- Oczywiście. Pinokio realizował kiedyś mój tekst, bywałem tutaj na premierach. W Polsce jest dużo stacjonarnych teatrów lalkarskich, ale Pinokio jest widoczny. Ma świetną tradycję i dobry zespół.
Niedawno w Łodzi reżyserował Jan Klata, także warszawiak. Bardzo narzekał na Łódź - że brudna, zaniedbana, smutna. Pan też ją tak odbiera?
- Moja mama powiedziała, że do Łodzi należałoby przyjść z wielkim szlauchem i wszystko umyć. A mnie odpowiada ten specyficzny łódzki charakter. Jest inspirujący. To nie jest miasto sterylne i poukładane. Warto tu eksperymentować, bo każdy twórca może sobie wydeptać własną ścieżkę i prawdopodobnie znajdzie odbiorców.
W Warszawie jest inaczej?
- Publiczność w Warszawie jest specyficzna. Reaguje chłodno, jest zamknięta. Trudno o dialog, bo wszystko podlega surowej ocenie W Łodzi nie ma tego metropolitalnego zadęcia. Jest za to więcej szczerych emocji. To miasto różnych środowisk i kultur. Ludzie spotykają się w nim bardziej naturalnie, są ciekawi i otwarci. To sprzyja tworzeniu. Na razie buduję repertuar dla widza dziecięcego, ale chciałabym stawiać sobie nowe cele.
Ma Pan na myśli teatr lalkowy dla dorosłych?
- Nie tylko. Chciałbym, żeby Pinokio był marką, z którą będzie się identyfikowała publiczność w każdym wieku. Marzę o teatrze żywym, emanującym energią,. Teatr lalek niesłusznie kojarzy się z czymś infantylnym. Ja go obieram jako teatr artystyczny: plastyczny, wysmakowany estetycznie. Choć posługuje się innym znakiem niż teatr dramatyczny, wcale nie jest dziecinny. Za pomocą plastyki możemy mówić o ważnych sprawach. Dlatego będziemy współpracować w młodymi reżyserami, pokażemy współczesną dramaturgię. Nasze zaproszenie przyjęła już Agata Biziuk, która wyreżyseruje opowiadanie "Białe baloniki" Magdy Fertacz. Autorka będzie je dramatyzować specjalnie dla nas.
Pinokio zawsze kojarzył się z teatrem dla dzieci...
- Dzieci pozostaną naszym najważniejszym odbiorcą. Nie będę się wyjątkowo napinał z twórczością dla dorosłych, bo repertuaru dla nich nie brakuje w innych teatrach. Zamierzam jednak adresować do nich przynajmniej jedną premierę w sezonie. Wiosną pokażemy "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulza w reżyserii Marcina Bikowskiego z Kompanii Doomsday. Wspólnie z Teatrem Baj w Warszawie planujemy też wystrzałową, lalkową realizację "Burzy" Szekspira.
Gdzie się to wszystko pomieści?
- Już w tym sezonie uruchomimy dodatkową małą scenę. Wydzieliliśmy pomieszczenie na ok. 60-70 widzów z dawnej sali prób. Staramy się teraz o pieniądze na amfiteatralną widownię. Będziemy tu grać spektakle dla dorosłych a także dla bardzo małych dzieci, nawet dwuletnich.
Czy możliwy jest teatr dla dwulatków?
- Tak, choć wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Odkryłem, że istnieje rodzaj teatru inicjacyjnego, który wprowadza małe dzieci w świat sztuki i uczy go odbierać. Chcę, żeby w Pinokiu powstawały takie spektakle. Na początek, w październiku pokażemy gościnne przedstawienie "W szufladzie".
Pana "Tuwimki" powstały w żywym planie. Co z klasycznym teatrem lalkowym?
- Zawsze byłem zdania, że najpierw powstaje idea spektaklu, a potem jego forma: lalkowa, aktorska czy plastyczna. Zależy mi na teatrze różnorodnym. Chcę, żeby twórcy przychodzili z ciekawymi pomysłami. Przy realizacji "Tuwimków" zachęcałem aktorów do samodzielnej pracy i to dało dobre efekty.
Planuje Pan zmiany w zespole artystycznym?
- Obiecałem zespołowi, że zanim podejmę jakiekolwiek decyzję, spotkamy się w pracy. Chcę zatrudnić młode osoby. Myślę o trójce bardzo uzdolnionych studentów z Białegostoku, którzy przygotują u nas swój dyplom. Zależy mi, żeby aktorzy byli twórcami, a nie wyrobnikami.
Monika Wasilewska
Gazeta Wyborcza Łódź
26 września 2009