Piwo, które kisa z przodku

Czytelny jest powód, dla którego Teatr Nowy sięgnął właśnie teraz po "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego.

Można było "trafić w punkt" w sensie naszych dzisiejszych uwikłań w spory społeczne i moralne w ponadlokalnej skali, o konsekwencjach odkładających się w świadomości Polaków w tym tysiącleciu. Nie rezygnując z ambicji merytorycznych, stworzyć przedstawienie w nietradycyjnej estetyce (luźna budowa kolażu z wybranymi scenami i fragmentami wg oryginalnego scenariusza). Kogo nie korci postawienie pytania o wolność jednostki i jej ochronę w państwie prawa! I wpisanie go także w konteksty dzisiejsze - koncentrujące się wokół problemu tożsamości ideowej i stosunku do majestatu państwa. Materiału dostarczyło twórcom spektaklu dzieło Słowackiego odczytane na nowo. Jak wiadomo, wraca on do znanej z naszej historii sprawy z 1584 roku. Ale nie o przebieg historycznych zdarzeń zakończonych śmiercią bohatera tu idzie i nie o pietyzm w odtwarzaniu piękna niedokończonego dramatu Słowackiego. Wielkie dzieło skondensowano w półtoragodzinnym spektaklu, współtworząc go za pomocą urody słowa, jak i działania scenami - obrazami, budując rzeczywistość współczesną. Akcentują to daty wypisane na ścianach domu-chaty, która na scenie otwiera się na świat.

Materia spektaklu jest dwojaka. Pierwszą stanowi specyficzna polemika z romantycznym sztafarzem dzieła. Metafizyka przepełnia scenę znanymi z mitologii i religii znakami, czyniąc kimś w rodzaju mistrza ceremonii Lucyfera. On ma prawo do wpisania zdarzeń sprzed lat w rozmaite współczesne uwikłania, przede wszystkim etyczno-moralne. Druga warstwa - sytuacyjna, zdarzeniowa - osadzona jest w innej przestrzeni. Pokazuje bohaterów współczesnych różnie rozumiejących poczucie wolności jednostki - od wyborów światopoglądowych począwszy, aż do uzależnienia od narkotyków, kultury masowej, samych mediów. I wreszcie przywołana zostanie - w estetyce kojarzącej się z teatrem okrucieństwa - dwójka głównych antagonistów. Duchy Zborowskiego i Zamojskiego rozpamiętują problem winy i odkupienia. Ale tym, do czego reżyser prowadzi w finale, jest kwestia: Jacy jesteśmy dziś? Czy nie mniej chętni do walki w obronie wolności jednostki i jej roli w kształtowaniu rzeczywistości niż kiedyś? A jeśli nie od razu podejmiemy działanie, czy nie stracimy energii?

Bo Polacy są piwo, które kisa z przodku, a potem za wodę stoi. To podobno słowa kanclerza Zamojskiego, wypowiedziane po uwięzieniu Zborowskiego. I Jarosław Marek Rymkiewicz, który przytacza je w swojej książce, domyśla się, że w tej okrutnej przewinie przed laty chodziło o stworzenie mechanizmów sięgnięcia po władzę. Widz, nawet rozgarnięty, może jednak nie dać rady! Jak ma czytać znaki - syntezy odwołujące się do charakteru Polaków, kiedy obrazy i słowa tworzą na scenie kłębowisko nie do rozplątania. I kto je zaplątał - reżyser Szymon Kaczmarek czy Lucyfer?

Nie zawiedli aktorzy: Michał Bieliński, Magdalena Kaszewska, Krzysztof Pyziak, Kamila Salwerowicz, Hubert Kułacz, Gracjan Kielar, Malwina Irek, Mirosława Olbińska, Jerzy Krasuń, Artur Gotz, Dariusz Kowalski. Pokazał się nam udanie jako Lucyfer Mateusz Król. Dramaturgia i opracowanie muzyczne: Żelisław Żelisławski, scenografia, kostiumy: Kaja Migdałek.



Małgorzata Karbowiak
e-kalejdoskop
19 października 2013
Spektakle
Samuel Zborowski