Pleść nie trzeba tylko trzy po trzy
Cztery dni przed wigilią świąt w Zamku Ujazdowskim przeżyć mogliśmy własne święta tradycji, sztuki i wspaniałości. Premiera spektaklu „Trzy po Trzy", tekstu Aleksandra Fredro w reżyserii Michała Chorosińskiego, na długo pozostawiła widzów zarówno z uśmiechem na twarzach, jak i w deliberacji oraz przemyśleniach.Reżyser i aktorzy na przemian bawili się emocjami publiczności. Kiedy to zajęci byliśmy ocieraniem łez śmiechu, naraz uderzał moment pełen patetycznych słów i poruszających historii. Wszystko to zapewnił nam Teatr Klasyki Polskiej w Budynku Laboratorium Zamku Ujazdowskiego w Warszawie.
Nowy wymiar Fredry
Fredro znany każdemu jako jeden z najwybitniejszych polskich komediopisarzy, zamykany jest nieraz przez nas w tym jednym micie. Znając „przyjemną", tudzież pełną humoru stronę Fredry, umyka nam niekiedy jego głębia.
„Polski Szekspir", takie słowa padły podczas podziękowań dla wszystkich wspierających i biorących udział w spektaklu. Nietrudno zgodzić się z wyrazami uznania dla wielkiego artysty, jednak warto przy tym pamiętać o jego odsłonie, której nie było nam dane poznać w latach szkolnych. Tę stronę ukazuje nam Michał Chorosiński reinterpretując pamiętniki autora. Widzimy Fredrę jako umęczonego artystę, który zagłębiając się w zakamarki własnej duszy, rozważa trapiące go pytania na temat wartości. Widzimy dramatopisarza pełnego miłości, smutku, myśli o historiach z lat dzieciństwa i ran zadanych przez wspomnienia wojny. I na końcu, czy może wręcz w głównej warstwie powieściowej dramatu, widzimy byłego żołnierza napoleońskiego rozliczającego się z dawną wizją francuskiego wybawcy Polski i Polaków, swoimi przeżyciami na froncie i w podróży oraz piekielnymi obrazami, jakie nawiedzały go przez lata życia.
Mitograficzna warstwa sztuki, ta, opisująca etos żołnierza napoleońskiego i samego cesarza, wręcz demitologizowała go przez elementy błyskotliwej komedii. Poprzez muzykę, scenografię i pełne dopracowanie dźwiękowo-wizualne mogliśmy w pełni poczuć powagę słów wypowiadanych z doskonałą dykcją i emisją głosu przez Łukasza Lewandowskiego, wcielającego się w rolę Aleksandra Fredry. Natomiast spójna i swoista konwencja sztuki współistnienia i mieszania się elementów groteski i powagi w połączeniu z melancholią, oddziaływała na uwagę i zaciekawienie widza jak magnes. Kiedy to Napoleon stanął przed nami w swej wspaniałej okazałości, a widownia ze zniecierpliwieniem wyczekiwała przemówienia „ex cathedra", sytuacja pełna patetyzmu nagle obróciła się o 180° - w przenośni, jak i dosłownie.
Groteska u Fredry czy u Chorosińskiego?
Scenariusz napisany został jakby trzy po trzy. Stale mieszały się teksty Fredry – ten tytułowy pamiętnik z życia i wojen, (przypuszczalnie) jego dzieło - XIII Księga „Pana Tadeusza" oraz fragmenty wierszy, różniące się od limeryków jedynie budową. Wszystko to wytworzyło wielowymiarowość tekstu pozwalającą na podróż od melancholii do dowcipu.
W przypadku Fredry, władającym komediowym gatunkiem niczym mieczem, nie możemy mówić o grotesce per se. Błyskotliwość, humor i powaga tekstu Fredry tworzą pewien dysonans w rozpoznaniu konkretnych ram w kategoryzacji sztuki. Jednak w tym miejscu pojawia się pomysł reżyserski Chorosińskiego, który sam po spektaklu przyznał, że z materiałów dostępnych łatwiej byłoby zrobić monodram niż w pełni obsadzony i udramatyzowany spektakl. Wprowadził on bowiem do dramatu postaci, które, jak możemy odczytać z rozdanego przed spektaklem programu, określone zostały jako Maski 1, 2, 3, 4 i 5, grane kolejno przez Ksawerego Szlenkiera, Sebastiana Skocznia, Leszka Zdunia, Macieja Małysę i Martę Dylewską. To ci, z początku enigmatyczni bohaterowie, przez ruch sceniczny, charakteryzacje i samo wykreowanie jako postaci dramatycznych, nadają sztuce wymiar groteskowy. Ich ciągłe „wyskakiwanie" na scenę stanowi epizod dowcipu w pełnych powagi i przejmujących monologach samego Fredry.
Decyzja reżyserska o utworzeniu pobocznych narratorów, wcielających się w wiele ról, zachowujących stale tę samą konwencję niemal absurdalnej satyry zadziałała jako element spajający wiele warstw spektaklu. Wprowadziła pogłębiony wyraz estetyczny przez wręcz upiorne charakteryzacje, które były odpowiednim oddaniem opowiadanych historii wojennych, a także karykaturalnym odzwierciedleniem komedii i groteski. Ich obecność z pewnością pozbawiała akcję dramatu przewidywalności i mnie samą wprowadziła w stan niezwykłego zaciekawienia, pozbawiając mnie możliwości ekstrapolowania możliwego ciągu przyczynowo – skutkowego i następstwa w akcji. Tym samym pozwoliły one na pełne wykorzystanie przestrzeni oraz zastosowanie zarówno komediowe, jak i symboliczne wszystkich elementów scenografii, będącej nieco skromną ale niewiarygodnie przemyślaną.
„Trzy po trzy", a widz
W spektaklu został utrzymany stały kontakt z widownią. Mówiąc o tym należy wspomnieć o wielu interakcjach obejmujących te planowane – zapisane w scenariuszu oraz te improwizowane. Zostaliśmy poczęstowani przysmakami z dzieciństwa Fredry, zszykanowani wzrokiem poety za spóźnienia i uświadomieni o własnym poczuciu humoru przez zaczepki artysty granego przez Lewandowskiego. Jednak relacja spektakl – widz nie kończy się na bezpośrednim porozumiewaniu się z widownią. Sztuka znacząco wpłynęła na stan emocjonalny każdego z publiczności. Ogromną rolę odgrywał tu śmiech, konsternacja, poruszenie obrazami mentalnymi tak wyraziście i przejmującą namalowanymi przez opis i znakomitość gry aktorskiej postaci Fredry. Cały spektakl odcisną piętno na odbiorcach. Dramaturgia przedstawianej historii, postaci i symboli pobudzała do aktywnej interpretacji sztuki na łamach każdego nowo wprowadzanego elementu, wzbudzała ogromne zaciekawienie kolejnymi potencjalnymi wątkami oraz wywoływała uczucie niedosytu z każdym, coraz to głośniejszym śmiechem.
Wszystko to sprowadzone zostało do jednego spektaklu, jednej tak głębokiej, wielowymiarowej w symbolice i metaforyce historii, do parudziesięciu minut oderwania się od otaczającej nas rzeczywistości i zagłębienia się w świat swoistej sztuki. Zawarte w kompozycji zamkniętej, tak pięknie zataczającej koło, pozostawiającej widza z puentą echem odbijającą się w jaskini umysłu, dosadną, zgrabną i wymowną.
Mira Skarżyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
27 grudnia 2023