Pluszowa menażeria na klaustrofobicznym regale

Kaliski teatr pokusił się nie tylko o wystawienie "Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa, ale przede wszystkim o nowy przekład. I to jest największy a zarazem jedyny sukces przedstawienia

Dzięki przekładowi Jakuba Roszkowskiego sztuka Tennessee Williamsa - choć dobija siedemdziesiątki - sprawia wrażenie dramatu współczesnego i jako taka mogłaby być opowieścią o toksycznej matce, która, odgrywając się za swoje nieudane życie, próbuje za wszelką cenę wyreżyserować życie swoich dzieci. Mogłaby być historią o Laurze, niepełnosprawnej córce, której to niepełnosprawności nie chce dostrzec matka, bo w czasach kultu piękności i młodości, każda dysfunkcja stawia człowieka na przegranej pozycji, ustawia go jako kogoś gorszego, mniej wartościowego. Może to też być historia o słabych mężczyznach - Tom nie ma siły walczyć z matką i dlatego ucieka w świat fikcji, spędzając każdą wolną chwilę w kinie...

Reżyser Jacek Jabrzyk miał tego świadomość, że dotknął ważnego ciągle tekstu, ale przestraszył się jego realizmu, obyczajowości, chociaż nikt nie oczekiwał, że będzie na scenie próbował cofnąć się do czasów, w których Williams umiejscowił swoją sztukę.

Sądząc po tym, co zobaczyłem, reżyser najbardziej jednak bał się chyba rozmowy między bohaterami. Rezygnując zbudowania na scenie dusznego nastroju, który panował w czterech ścianach toksycznego domu Amandy (Bożena Remelska) na rzecz grania formą, przegrał i zgubił to, co u Williamsa najważniejsze - emocje.

Tom (Remigiusz Jankowski) na początku przedstawienia mówi tekst didaskaliów. Automatycznie wprowadza element dystansu i obcości. Powołuje w ten sposób do życia bohaterów jako byty osobne. Bohaterowie funkcjonują trochę jakby w jego wyobraźni. Każdy opowiada swoją historię, a właściwie tę samą historię tylko widzianą z innej perspektywy. Te historie nie zawsze się łączą. Narratorowi coś umyka, czegoś nie zauważa...

Tym zabiegiem Jabrzyk być może chciał pokazać, jak bardzo obcy są sobie członkowie tej rodziny, jak trudno im rozmawiać ze sobą, jak ich emocje odbijają się od siebie. Każdy żyje w swoich wyobrażeniach o sobie i o najbliższych. Tę obcość w rodzinie i niemożność porozumienia się podkreśla scenografia Justyny Elminowskiej, która zbudowała ścianę - regał. Stoją na niej pluszowe niebieskie koniki. Co jakiś czas wchodzą na ten regał bohaterowie. Czy wciśnięci na półkę stają się symbolem życia w klaustrofobicznym świecie mieszczańskiego domu, czy może raczej nieporadności, jak wykorzystać te stabilną i niefunkcjonalną ścianę? Dla mnie ta scenografia jest raczej wyrazem nieporadności realizatorów. Nie pomaga aktorom, nie zazdroszczę im, bo z cudownej materii do grania zostało odgrywanie stereotypów postaci powyjmowanych z powszechnej świadomości kultury masowej.

Kaliska "Szklana menażeria" dzięki niebieskim konikom kojarzyć mi się będzie z pluszową menażerią, którą bohaterowie sztuki pomiatają, jak niegrzeczne dzieci pluszakami.



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
4 lutego 2011
Spektakle
Szklana menażeria