Po autostradach będą teatry

- Mam nadzieję, że po okresie budowy autostrad zwrócimy uwagę na jakość życia. Niedawno w Będzinie toczyła się walka o Teatr Dzieci Zagłębia, który władze chciały zamknąć. Aktorzy protestowali i chyba wygrali. Nowy prezydent Słupska chciał połączyć teatr dramatyczny i teatr lalek, by obniżyć koszty. Oszczędności są, choć groszowe. Ale gdy ktoś wygrywa, ktoś musi przegrać. Czasami przegrywają obie strony - ze Zbigniewem Głowackim, odchodzącym na emeryturę dyrektorem Olsztyńskiego Teatru Lalek, rozmawia Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej

Panie dyrektorze, co pan będzie robił na emeryturze?

- Odpocznę. Przed nami sezon ogórkowy, nie gramy spektakli. Będzie tylko czynna od 15 lipca do 15 sierpnia wystawa scenografii "O czym lalki milczą latem?". A co będę robił potem? Mam nadzieję, że będę reżyserował i że również w Olsztynie. To jednak zależy od przyszłego dyrektora.

Ale będzie pan mieszkał w Olsztynie nadal.

- Nie! Całą rodzinę zostawiłem w Białymstoku. Tam jest moja żona, tam są moje wnuki.

To pan przez 10 lat żyt na wygnaniu!

- Nie nazwałbym pobytu w Olsztynie wygnaniem, bo był to czas bardzo przyjemny, choć w oddaleniu. Widywaliśmy się oczywiście, ale nie w każdy weekend.

Co pan uważa za największe sukcesy swojego dyrektorowania w Olsztynie?

- To, że byliśmy na różnych festiwalach. Ze spektaklem "Na Warmii dawno, dawno temu" pojechaliśmy do Zagrzebia, wyjeżdżaliśmy też do Danii, zdarzyło nam się grać na Białorusi. Z kolei z wyjazdów polskich przywoziliśmy nagrody. Ostatnio nasza "Historia całkiem zwyczajna" na festiwalu "Maskarada" w Rzeszowie uznana została za najlepszy spektakl dla dorosłych. W Warszawie na ważnym festiwalu "Korczak" sukces odnieśli "Chłopcy z placu Broni". Dostali nagrodę Ziarna. W Opolu, na najważniejszym lalkarskim festiwalu w Polsce, nagrodzono nasze "Igraszki z diabłem" oraz "Na Arce o ósmej". Można jeszcze wymienić kilka nagród.

I nie zapominajmy o waszym rekordzie świata. W nadchodzącym sezonie spektakl "Opowieść wigilijna" będzie świętował dwudziestolecie na scenie.

- No tak. To sukces u naszej publiczności. Ale bardzo długo gramy też "Pinokia". Za sukces poczytuję sobie też to, że nawiązaliśmy kontakt z wybitnymi reżyserami takimi jak Paweł Eiger, jak Oleg Żiugżda, jak Marian Pecko i Petr Nosalek. Pecko jest Słowakiem, nieżyjący już Nosalek był czeskim reżyserem. Ważne jest, by zespół spotykał się z wybitnymi osobowościami. Dzięki pracy z takimi reżyserami rośnie jego potencjał. Sukcesem jest oczywiście to, że mamy publiczność. I co roku liczba widzów rosła. W ubiegłym teatr odwiedziło 40 tys. osób.

Ile mieści się na widowni?

- 150 osób. A są teatry większe, której takiej liczby widzów nie mają. Do nas ludzie chcą przychodzić.

Ja bardzo lubię do was przychodzić, bo w tych przedstawieniach każdy, bez względu na wiek, znajdzie coś dla siebie.

- Oczywiście. Ale nadal nie docenia się potencjału teatru lalkowego. Ludzie nie do końca wierzą, że można tu przyjść i przeżyć coś niezwykłego.

Jaka była pana droga do teatru? Z wykształcenia jest pan polonistą.

- Dosyć dziwna. Byłem najstarszym studentem w białostockiej szkole teatralnej, bo miałem 35 lat, kiedy postanowiłem zostać reżyserem. Trochę pomógł mi w rym stan wojenny. Pracowałem jako bibliotekarz w filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku. Miałem możliwość awansu, dopóki była Solidarność, a potem okazało się, że jest niemożliwy. Poza tym w pewnym momencie stwierdziłem, że biblioteka nie jest moim wymarzonym miejscem pracy, mimo że kocham książki. I poszedłem na studia. Wtedy był taki system stypendialny, więc finansowo niewiele straciłem.

Czy przed studiami miał pan kontakt z teatrem?

- Nie. Ale teatr lalek zawsze mnie fascynował i zawsze miałem ambicje twórcze. Pisałem poezję. Uznałem, że teatr lalek ma walor metafory poetyckiej i tu można realizować swoje wizje. Nie żałuję, że wybrałem taką właśnie drogę, bo była to piękna przygoda życiowa.

A co pan przygotował na dyplom?

- "Opowieści" Edwarda Leara na podstawie jego wierszy. Występuje w nich i Dong co ma świecący nos, i dżamble, żeglujące w sicie.

W tym świecie dorośli, przynajmniej niektórzy, czują się znakomicie.

- To świat wyrafinowany i wykreowany. Przyznam, że ze swego dyplomu nie byłem zadowolony. Ale miałem też epizod włoski. Pojechałem do Rzymu na stypendium miesięczne, które przedłużyło się do dwóch lat. Pracowałem w teatrze lalkowym. Była to Opera Nuova dei Burattini.

Burattino to po włosku lalka. Jakaś specjalna?

- Nie. Każda. Ten teatr prowadziła Maria Signorelli, legenda włoskiego lalkarstwa. Posiadała wspaniałą kolekcję lalek, nawet XVIII-wiecznych. Tysiące lalek zgromadziła w swoim pałacu. Włosi mają wspaniałą tradycję lalkarską, wywodząca się z commedii dell'arte i marionetek sycylijskich. W Polsce początki teatru lalkowego sięgają pierwszych lat XX wieku. Pobyt we Włoszech w dużym stopniu mnie ukształtował. Ale człowiek uczy się całe życie i mam nadzieje, że jeszcze będę się uczył.

Na to wygląda, bo teatr lalek bardzo się zmienia. Na scenie jest coraz więcej aktora, żywego planu.

- I trochę tego żałuję, że jest mniej lalki. Nie uważam, że musimy grać tradycyjnie, ale w teatrze lalek to lalka powinna być aktorem, a aktor jednak animatorem. Przyczyny tej zmiany są różne. Jest wśród nich i taka, że odchodzi pokolenie scenografów, a scenografia w teatrze lalek jest bardzo ważna. Odchodzą też twórcy lalek i mechanizatorzy. W Polsce pozostało podobno tylko dwóch twórców marionetek. Ale wierzę, że choć są kryzysy, to z nich się wychodzi. Jestem optymistą i myślę, że taki "bogaty" teatr wróci.

Czyli taki, w którym na widok scenografii i lalek szepczemy "oooo!"

- Lalka na scenie ma żyć i widz ma w to uwierzyć. To jest moment magiczny. A my widzowie zapominamy, że to jest lalka, a ona staje się nawet wyższym stopniem bytu niż byt aktora na scenie.

Jak pan po 10 latach w Olsztynie ocenia miasto pod względem kulturalnym?

- Nie ma podstaw do malkontenctwa. Słyszę czasem, że nic się tu nie dzieje, a przychodzi ktoś z zewnątrz i mówi: - Ale przecież wy macie 10 wydarzeń kulturalnych dziennie! Trzeba je tylko znaleźć. Ranga tych wydarzeń jest bardzo różna - może być to występ teatru amatorskiego czy spotkanie w bibliotece. Jeżeli ktoś chce chodzić tylko na koncerty rockowe, to na pewno nie będzie mógł być na nich codziennie. Nie możemy się porównywać z Warszawą, bo to zupełnie inna liga.

Na początku lat 90. kultura i jej instytucje byty zagrożone. Teraz powstają nowe filharmonie i opery, w Gdańsku zbudowano nawet nowy teatr. Szekspirowski.

- A Teatr Baj Pomorski w Toruniu dostał bardzo dobrą infrastrukturę, podobnie jest w Szczecinie, gdzie jest nowy budynek. Szkoda, że w Olsztynie tak się nie stało. Była koncepcja budowy nowego teatru lalek na wzgórzu Soja, projekt jednak nie otrzymał unijnej dotacji. Mieliśmy plany rozbudowy magazynów i zaplecza sceny. To by bardzo teatrowi pomogło. Ale ten pomysł też się nie przebił. Teraz miasto inwestuje w co innego.

Czyli, co do przyszłości kultury możemy być optymistami, ale ostrożnymi.

- Tak, ostrożnymi. Mam nadzieję, że po okresie budowy autostrad zwrócimy uwagę na jakość życia. Niedawno w Będzinie toczyła się walka o Teatr Dzieci Zagłębia, który władze chciały zamknąć. Aktorzy protestowali i chyba wygrali (porozumienie z władzami miasta o dalszym funkcjonowaniu teatru podpisali 10 czerwca - red.). Nowy prezydent Słupska chciał połączyć teatr dramatyczny i teatr lalek, by obniżyć koszty. Oszczędności są, choć groszowe. Ale gdy ktoś wygrywa, ktoś musi przegrać. Czasami przegrywają obie strony.



Ewa Mazgal
Gazeta Olsztyńska
22 lipca 2015