Po co to wszystko?

Relacja matki i córki to temat rzeka. To związek, który nie tylko łączy dziecko i rodzica, ale też swego rodzaju "walka" dwóch kobiet. Jednej - pełnej młodzieńczego buntu, drugiej - dojrzałej i doświadczonej przez los. Łączy je miłość, troska o wzajemne dobro; dzieli bardzo wiele różnic - mentalność pokolenia, spojrzenie na świat i mężczyzn. Matka nie chce, by córka popełniała jej błędy, często pragnie zrealizować w jej życiu własne pragnienia. Niekiedy do głosu dochodzi również rywalizacja, chęć sprostania wymaganiom, udowodnienia własnych racji

Czy spektakl Teatru Polonia porusza wszystkie te tematy? Z pewnością tak. Niestety bardzo pobieżnie, wiele spraw jedynie sygnalizując, obracając w banał. O ile Po co są matki? dają zabawny obraz relacji matki i córki, o tyle trudno doszukać się w nim głębi i pokusić się o chwilę refleksji.

Matka (Joanna Żółkowska) wyjeżdża na wakacje ze swą ukochaną Bubą (Paulina Holtz) – kobietą sukcesu, trzydziestokilkuletnią, niezależną, a zarazem bardzo samotną i nieumiejącą poradzić sobie w życiu osobistym. W odosobnieniu, na neutralnym gruncie, skazane na swą obecność, zaczynają rozmawiać. O miłości, seksie, życiowych błędach i marzeniach. Często kłócą się, odrzucają racje tej drugiej, walczą o wyższość własnych poglądów. Dialogi prowadzą do zabawnych sytuacji, nie raz wywołując wśród żeńskiej części publiczności specyficzny uśmieszek, spojrzenie z cyklu  „skąd ja to znam”. Kiedy jednak aktorki wchodzą na poważne tematy, bądź starają się przemycić je między wierszami, okazuje się, że trudno znaleźć w nich sens. Spektakl nie stawia ważnych pytań, akcja śmieszy, ale nie stara się ukazać tragicznego w swej istocie konfliktu dwóch kochających się osób, które nie potrafią dojść do porozumienia. Ważne, budzące kontrowersje tematy, jak na przykład aborcja, wydają się być nie na miejscu przy przepychankach słownych dotyczących męskiego przyrodzenia i co ważne nie wnoszą niczego nowego do powszechnej dyskusji.

Joanna Żółkowska jest urocza w swojej nadopiekuńczości, Paulina Holtz konsekwentnie gra zimną i niedostępną. Jednak widz praktycznie od początku wie, jak zostaną podzielone role, proste to i przewidywalne, a same aktorki nie mają szansy wykazać się umiejętnościami.  Reżyser, Robert Gliński, poszedł na łatwiznę obsadzając obie panie w pewnym schemacie.

Mimo wszystko spektakl bawi i momentami wzrusza. Trudno stwierdzić, co jest tego zasługą, z pewnością nie sam scenariusz. Może fakt, że na scenie spotykają się matka i córka, pomaga wytworzyć więź i na chwilę uwierzyć, że przyglądamy się scenom z rodzinnego domu.  Potencjał tej energii zdaje  się być nie do końca wykorzystany.



Dorota Patrycja Sech
Teatrakcje
7 września 2011
Spektakle
Po co są matki