Po Festiwalu Feta. Dobra pogoda i dobra frekwencja

Festiwal FETA nabiera rumieńców. Impreza przez dwa pierwsze dni gościła na terenie Dolnego Miasta i Starego Przedmieścia. Od soboty przeniosła się na Główne Miasto. Bardzo dobra pogoda przyciągnęła rodziny z dziećmi.

Powrót na Główne Miasto

W sobotę i niedzielę Festiwal FETA odbywał się na terenie dzielnic Śródmieście i Długie Ogrody, a na moment także Młyniska. Nowa-stara przestrzeń pozwoliła uczestniczyć w imprezie także przypadkowym widzom i turystom, ale nie miała tego klimatu, jaki towarzyszy FECIE na Dolnym Mieście i Starym Przedmieściu. Najlepiej widać to było po spektaklach granych w obu lokalizacjach (a organizatorzy w tym roku zadbali o to, aby większość spektakli granych było kilkukrotnie w różnych miejscach). Choćby dla żywiołowej parady "The street is Ours" zespołu Always Drinking Marching Band ulice Dolnego Miasta była dużo lepszą przestrzenią do działań niż ciasne i zatłoczone ul. Długa i Długi Targ, choć i tutaj Hiszpanie porwali publiczność, a ich wspólna gra z napotkanym ulicznym zespołem wypadła bardzo sympatycznie.

Świetną przestrzenią okazał się park św. Barbary, który znajduje się niemal w sercu miasta i jest na tyle duży by pomieścić bardzo wielu widzów. Dzięki nowym lokalizacjom FETA ponownie odkrywa przed widzami piękno nieznanych zakątków Gdańska (można też było odkryć m.in. ogród Domu Chodowieckiego i Grassa czy urodę Stoczni Cesarskiej). Odległości między niektórymi lokalizacjami festiwalu były spore, ale porównywalne z tymi na Dolnym Mieście i Starym Przedmieściu. Warto dopracować formułę festiwalu, by nie powstały - jak w tym roku - w pewnym sensie dwa odrębne festiwale (jeden w dotychczasowej lokalizacji, drugi na Głównym Mieście). Oczywiście minusem grania w centrum miasta są większe tłumy, brak przestrzeni amfiteatralnych i co za tym idzie, niższy komfort oglądania przedstawień. Gdy przestrzega się pewnych ogólnie przyjętych zasad, nie jest to tak uciążliwe, co wielokrotnie udowadniali zdyscyplinowani zazwyczaj widzowie FETY, choć incydenty z tymi, którzy uznali, że muszą stać także pośród osób siedzących.

Podniebno-muzyczny finał festiwalu

Co roku jest podobnie - finał Festiwalu FETA jednych zachwyca, u innych pozostawia niedosyt. W tym roku zaliczam się do drugiej grupy, bo zobaczyliśmy poprawne widowisko "Muaré Experience" kolektywu Duchamp Pilot i Voala, nie mające fabuły ani teatralnego zacięcia, któremu niestety brakowało spektakularnego finału. Dysponujący popowym, ale miłym dla ucha, ale niewyróżniającym się głosem wokalista zespołu Duchamp Pilot pasował do swojego zespołu (dwie gitary elektryczne i perkusja) jak kwiatek do kożucha. Efektowne, bardzo ładne wizualnie popisy akrobatów z zespołu Voala, którzy podczepieni pod wielką konstrukcją wykonywali ewolucje kilkadziesiąt metrów nad widzami (a czasem wokół nich lub tuż nad ich głowami) sprowadzono do dosłownie czterech epizodów, przeplatanych oczekiwaniem na kolejne uruchomienie dźwigu, urozmaicone graniem zespołu na scenie. Finał odbył się przy bardzo licznej, około 5-tysięcznej publiczności (wykupiono wszystkie 4 tysiące biletów, więc organizatorzy wykazali się refleksem i zorganizowali dodatkową strefę do oglądania spektaklu bez biletów).

Problem w tym, że dzień wcześniej spektakl grupy Voala - "Voala Station" [na zdjęciu] - wykorzystywał dokładnie ten sam pomysł, ale ich widowisko było ciekawsze plastycznie i bardziej liryczne, a akrobaci przez cały znajdowali się na widoku widzów, co pozwalało trzymać napięcie podczas ich nocnego występu w Stoczni Cesarskiej. Warto wspomnieć o innych godnych zapamiętania momentach FETY. Zaliczyć do nich można grupę Jashgawronsky Brothers z Armenii, która okazała się mistrzami w graniu "na byle czym", czyli zabawkach i sprzętach domowego użytku, oczywiście odpowiednio zmodyfikowanych. Liczba gagów, jakie zaserwowali, świetnie pasuje do klimatu ulicznej rozrywki.

Najbardziej kontrowersyjnym występem FETY był z pewnością show Marcina "EX" Styczyńskiego, który pluł ogniem, wcześniej "połykając" imponującej wielkości balonik. Dowcipnie o damsko-męskiej znajomości opowiedzieli Hendrick-Jan de Stuntman i Merel Kamp w swoim "Springtime", zawieszeni na potężnych sprężynach, zaś swoistym kuriozum okazał się najdłuższy spektakl FETY - "Trash Poem" zespołu InZhest z Białorusi, który okazał się ciągiem przedziwnych skojarzeń, przywołujących na myśl zarówno tresurę zwierząt, jak i nazizm, a wszystko to dosłownie zostało umieszczone w kontenerach na śmieci. Warto było zostać chwilę dłużej w parku św. Barbary, by samemu zagrać sztukę Williama Szekspira i zobaczyć wykonany przez innego widza spektakl dzięki instalacji "Micro-Shakespeare" oraz zajrzeć do Vincenta de Roou i Daana Mathota, by ujrzeć miniaturę "Off". Jak co roku potwierdziło się, że warto dać się zaskoczyć artystom FETY i poddać dobrej zabawie ulicznego święta, w czym FETA od lat jest niedościgniona.

Efektowne otwarcie

Czwartek ograniczono do oficjalnego otwarcia, finału konkursu Foto FETA (nagrodzone prace można podziwiać w czasie festiwalu przy centrum festiwalowym) oraz do jednego spektaklu, inaugurującego festiwal. Trzeba przyznać, że Teatr Akt z Warszawy wywiązał się z tej roli bardzo dobrze. Jego "Sen kustosza" zaczyna się dość leniwie i opiera na prostym scenariuszu - kustosz pewnego muzeum przysypia, jawa zaczyna mieszać się ze snem, a obrazy, które pielęgnuje, ożywają.

Bogate, efektowne wizualnie sceny "wywołane" z obrazów m.in. Gustawa Klimta, Marca Chagalla czy Pablo Picassa. Świetne wrażenie zrobiły akrobatyczne popisy na podwieszonym kole i gimnastyczne przygotowanie większości aktorów. Spektakl przy półtoratysięcznym tłumie wydawał się nieco za mały na boisko przy ul. Jałmużniczej na Dolnym Mieście, ale dzięki pojemnej symbolice trafił do przekonania również miłośnikom teatru nie tylko w odmianie ulicznej.

Bardzo dobra pogoda w czwartek i piątek

Inaczej niż w poprzednich latach, początek FETY nie był deszczowy. Wręcz przeciwnie - pogoda była bardzo dobra, a obyło się bez upału, co zaowocowało sporą, choć nie tak liczną jak można się było spodziewać, widownią w piątek. Dzień rozpoczął się od dowcipnej komedii romantycznej w konwencji kina niemego "Springtime" holenderskiego duetu Hendrick-Jan de Stuntman i Merel Kamp oraz spektaklu pracowników LPP "To tu, to tam" - szeregu scenek rodzajowych w restauracji.

Prawdziwy kataloński żywioł i doskonały kontakt z widownią (także tą obserwującą spektakl z okna czy balkonu) potrafili nawiązać artyści hiszpańskiej wesołej orkiestry Always Drinking Marching Band. Ich "The Street is Ours" doskonale wypełnia tytuł spektaklu ("Ulica jest nasza"). Skoczna, latynoska muzyka niejednego poderwała do tańca, inni turlali się z górki, a wszyscy razem dobrze się bawili (nie licząc pasażerów autobusu, który z powodu spektaklu "To tu, to tam" nie mógł przejechać przez ul. Łąkową - o czasowym zamknięciu ulic, w tym Łąkowej, wiadomo było od kilku dni - sami informowaliśmy o tym w zapowiedzi festiwalu).

Najliczniejszą widownię przyciągnął spektakl "Bestiary" grupy Mr Pejo's Wandering Dolls, grany na placu przy Bastionie św. Gertrudy. Mr Pejo's Wandering Dolls to stały gość festiwalu, zawsze oferujący widowiska ciekawe wizualnie, co przełożyło się na bardzo wielu widzów. Nieoczekiwanie finałowe przedstawienie "Poza czasem" Teatru Akt nie cieszyło się aż takim zainteresowaniem widzów, choć i tym razem publiczność dopisała. "Poza czasem" zbudowane jest podobnie jak "Sen kustosza", tym razem mamy zegarmistrza, który nakręca mechanizm zegarów, pozwalając uwolnić potencjał tkwiący w podróży w czasie. Z szeregu związanych ze sobą luźno motywem podróży scen, znów w pamięć zapadają przede wszystkich popisy akrobatyczne w kołach.

Festiwalowy savoir-vivre do poprawki

FETA to święto teatru plenerowego i ulicznego i nie byłoby go bez publiczności. To oczywiste, że każdy chce zobaczyć spektakl, ale niestety wciąż zdarza się, że niektórzy mocno utrudniają to innym.

Warto więc kierować się kilkoma prostymi zasadami:

będąc tuż przed sceną, siadamy na ziemi - przenośne krzesełka rozkładamy za siedzącymi na ziemi, a nie przed nimi;

jeśli mamy dwa metry wzrostu, możemy uwzględnić, że nikt za nami nie będzie w stanie zobaczyć tego, co dzieje się na scenie i nie ustawiamy się w pierwszym stojącym szeregu;

nie przychodzimy na FETĘ z psem bez kagańca, szczególnie, jeśli zamierzamy obejrzeć spektakl w tłumie innych widzów - zwierzę będzie zdezorientowane, przestraszone, a tym samym może zachowywać się nieprzewidywalnie;

nie rozmawiamy stojąc w tłumie ani nie komentujemy głośno tego, co widzimy - spektakl warto omówić we własnym gronie, bez udziału postronnych widzów;

nie palimy na widowni spektakli.

FETA - przewodnik co warto wiedzieć

Korzystając z tych zasad z pewnością ułatwimy odbiór festiwalowych wydarzeń sobie i innym.

Dwa dni na Głównym Mieście

W sobotę impreza przenosi się na teren Śródmieścia i Długich Ogrodów. Po południu mogą zdarzyć się przelotne deszcze, więc warto na wszelki wypadek zabrać ze sobą pelerynę przeciwdeszczową. Spektakle grane będą m.in. na Targu Węglowym, w parku św. Barbary, czy na boisku przy ul. Krosienka, Osiek (tam przeniesiono przedstawienie "Ukryte" Teatru Hom z Tych). Na koniec dnia w sobotę czeka nas wizyta w Stoczni Cesarskiej (spektakl "Voala Station"), a finałowe przedstawienie w niedzielę "Muaré Experience" zagrane zostanie na placu Zebrań Ludowych - i jako jedyne z plenerowych przedstawień ma płatny wstęp - 5 zł. Na inne widowiska plenerowe wstęp jest bezpłatny.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
1 sierpnia 2019