Pod jednym dachem

Mottem sztuki mogłyby być słowa Woltera: „Jeden Polak to istny czar, dwóch Polaków to awantura, trzech Polaków - och, to już jest polski problem". To spektakl niepoprawny i odważny, gdzie pod płaszczykiem czarnego humoru kryją się głęboko zakorzenione problemy naszego społeczeństwa - brak szacunku, homofobia, rasizm, ksenofobia, zawiść, przemoc, niezrozumienie.



Podczas zebrania wspólnoty poznajemy mieszkańców budynku, którzy tworzą całą gamę odmiennych cech i systemów wartości. Stereotypy wpisane w postacie znamy już z życia codziennego, oczywiście nie w tak przejaskrawionej wersji. Były komunista-homofob ze sztandarowym hasłem: „kiedyś to było..." (Grzegorz Warchoł), nowoczesne małżeństwo (Agnieszka Więdłocha, Piotr Ligienza), homoseksualista (Sebastian Perdek), potulna żonka, a jednocześnie przyszła matka (Natalia Berardinelli), podejrzany Rosjanin (Mirosław Kropielnicki), próżna bogaczka ze swoim „przyjacielem" (Izabella Olejnik, Cezary Żak), profesor w jesieni życia (Stanisław Brejdygant), histeryczka z tapirem a'la lata 80 (Katarzyna Żak), niepełnosprawny syn bez skrupułów (Michał Zieliński) oraz irytująca służbistka na straży statutu wspólnoty (Izabela Dąbrowska z charakterystycznym głosem). Ta wybuchowa mieszanka lokatorów ma w sobie mnóstwo polskości - aż ciężko uwierzyć, że autorem sztuki jest Czech, Jiřig Havelka. Konflikty między bohaterami przypominają grę w papier-kamień-nożyce; jak nożyce nie trafią na papier to kamień na nożyce... albo kosa trafi na kamień.

Wyjątkowa architektura sceny w Och-Teatrze zawsze sprawia, że czuję się bliżej akcji utworu. W przypadku "Wspólnoty mieszkaniowej" nabiera to jeszcze większego znaczenia, bo "Wspólnota" to nie tylko bohaterowie, to również my, tylko w krzywym zwierciadle.

Lokatorzy zbierają się na strychu, a więc mamy strop poddasza oraz okna, jest też pranie, które wywiesiła Pani Pani Horvathova, są stare krzesła, nikomu już niepotrzebna kanapa, a w oddali słychać kapanie wody - jak to na strychu. Stroje członków to dopełnienie stereotypów, które prezentują bohaterowie utworu. Jedynie patrząc na każdą postać można się dowiedzieć kim jest i jaki ma charakter. Za oba elementy: scenografię i kostiumy odpowiedzialna była Zuzanna Markiewicz.

Przy gwiazdorskiej obsadzie sztuki moje oczekiwania w stosunku do gry aktorskiej były wysokie i nie zawiodłam się. Trudno byłoby mi wskazać „najlepiej" i „najgorzej" zagraną postać, każda z nich była wiarygodna, ale zachowała swój komizm. Niełatwą rolą z pewnością może pochwalić się Michał Zieliński, który przez całe 90 minut przybierał pozę niepełnosprawnego mężczyzny. Inną postacią, która mogła sprawić trudność, tym razem językową jest Čermak, mówiący pół po polsku, pół po rosyjsku, zagrany przez Mirosława Kropielnickiego.

Spektakl wychodzi poza granice poprawności politycznej, co jest conajmniej ryzykowne i również we mnie wzbudziło skrajne emocje oraz wątpliwości, czy aby niektóre kwestie nie są aż nadto niepoprawne. Padają określenia takie, jak „murzyn", niepełnosprawny irytuje innych członków zebrania, homoseksualista jest oskarżany o roznoszenie AIDS.

Ostatecznie jednak mocne wypowiedzi oraz sceny to bynajmniej nie atak na ofiary uprzedzeń. Uważam, że to udane poruszenie otaczających nas problemów. Dlatego z mojej strony należą się dodatkowe oklaski dla reżyserki, Krystyny Jandy, która jak zwykle nie bała się pokazać tego, od czego odwracamy głowę i wolimy udawać, że nie istnieje.



Beata Zwierzyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
1 sierpnia 2020
Portrety
Krystyna Janda