Poddaj się namiętnościom

Isaac Bashevis Singer zaadaptowany na potrzeby teatru w sposób tradycyjny, klasyczny, a mimo to wciąż świeży i wciągający - czy to możliwe? Zespół Teatru Ateneum pokazuje, że jak najbardziej

Pozytywne jest już pierwsze wrażenie. Po wejściu na widownię, jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, widzimy scenografię. Ciepłą, w większości drewnianą, przyjemną, miękko oświetloną, do tego doskonale komponującą się z barwą foteli dla widzów. Może to drobnostka, ale jakże istotna. Pozwala nam poczuć się komfortowo, niemal jak w domu. Szczególnie, że miejscem akcji jest mieszkanie. Dokładniej – mieszkanie młodego, ale już znanego pisarza (w którym nietrudno dopatrzeć się alter ego autora adaptowanych na scenie opowiadań – Isaaca Bashevisa Singera), znajdujące się w jednej z niezliczonych nowojorskich kamienic. W swym lokum bohater spotyka trzy kobiety. Wszystkie są miłośniczkami jego twórczości i wszystkie uważają, że tylko on – który przecież tyle wie o życiu! – może pomóc im rozwiązać ich problemy. A są to problemy zgoła niebagatelne – niespełnienie w małżeństwie, nieunikniona śmierć bliskiej osoby, pragnienie miłości. Mimo tego nie czeka nas psychoanalityczna sesja à la Bergman, w końcu czujemy się jak w domu.

Twórcy nie chcą na siłę wyrywać nas z bezpiecznych objęć miękkiego fotela i przyjmują konwencję, którą można by nazwać tragikomiczną. Dzięki temu możemy zarówno śmiać się w głos z co zabawniejszych kwestii, z rozbawieniem obserwować rozpaczliwe wysiłki bohatera próbującego jakoś poradzić sobie z niecodziennymi sytuacjami (w końcu nie co dzień padają nam w ramiona obce kobiety, do tego w naszym własnym mieszkaniu), jak i oddać się trochę poważniejszej refleksji. A „Namiętności” kierują naszą uwagę na dwa problemy. Pierwszy, bardziej oczywisty, to, sygnalizowana już w tytule, ludzka emocjonalność. Kobiety przychodzą do swojego idola by się zwierzyć, dać upust głęboko skrywanym pragnieniom, uzyskać pomoc w dramatycznej życiowej zmianie. Także bohater w pewnym momencie podda się namiętności i odrzuci okowy zdrowego rozsądku, a do rzeczywistości przywróci go dopiero irytujący i nieustępliwy dzwonek telefonu, który zresztą stanowi ważny element spektaklu i generuje kilka zabawnych momentów. Emocje postaci to jednak tylko jeden poziom tekstu. Nieprzypadkowo główny bohater jest pisarzem, znanym światu nie osobiście, ale przez swoje powieści. Kobiety idą do niego jak do wybawiciela, nie uświadamiając sobie, że świat i postacie przedstawione w książce są tylko kreacją, a autor jest zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego wyczarowuje za pomocą pióra. Dlatego też „Namiętności” stają się po części refleksją nad rolą artysty w społeczeństwie. Czy ma on kontaktować się z ludźmi tylko za pomocą swojej sztuki, czy jednak wiążą się z tym jakieś bezpośrednie, osobiste zobowiązania? Na ile można oddzielić wizerunek publiczny od życia prywatnego?

W tym, że wszystkie te subtelności są wystarczająco widoczne, duża jest zasługa aktorów, z Grzegorzem Damięckim w roli Autora na czele. Momentami brawurowo zbliżająca się do granicy slapsticku, innym razem skupiona i poważna – gra młodego aktora zasługuje na prawdziwy podziw. Złego słowa nie można także powiedzieć o Barbarze Prokopowicz, Jadwidze Jankowskiej-Cieślak i Magdalenie Zawadzkiej, wcielających się w główne postacie kobiece. Bohaterki różnią się diametralnie i aktorkom znakomicie udało się te różnice pokazać.

Całe to bogactwo to jednak jeszcze nie wszystko. Byśmy nie zapomnieli, że mamy do czynienia z adaptacją prozy żydowskiego autora, co jakiś czas narracja przerywana jest klezmerskimi piosenkami, wykonywanymi przez troje śpiewaków. Fantastyczna muzyka Jerzego Satanowskiego i zmuszające do myślenia słowa Andrzeja Poniedzielskiego wspaniale dopełniają refleksyjny charakter spektaklu, dzięki czemu wykracza on poza sztywne ramy „mówionego” teatru, przywołując dawno zapomniany  świat Żydów znany z opowiadań noblisty. Jakby tego było mało, co jakiś czas na scenie pojawiają się elementy co najmniej dziwaczne, jak choćby... kobieta z brodą. Takie zabiegi, stanowiąc swoiste przypomnienie brechtowskich efektów obcości, dodatkowo upewniają widza w tym, że w spektaklu nie chodzi tylko o wczucie się w sytuację postaci, ale że wymaga on od widza pewnej pracy intelektualnej. Jakkolwiek realizacja emocjonalnie angażująca, czy wręcz pochłaniająca widza, stanowi autonomiczną, wielką wartość, tak w tym wypadku zastosowanie efektów obcości kieruje naszą uwagę na wspomnianą już, mniej oczywistą warstwę spektaklu, dotykającą problemu przyciągającej mocy sztuki.

„Namiętności” lśnią w repertuarze Ateneum jak prawdziwa perła. Bez ambicji tworzenia wiwisekcyjnego dramatu psychologicznego, za to dokonując szeregu świetnych wyborów artystycznych – od przyjętej konwencji do elementów muzycznych – Izabella Cywińska stworzyła modelowy przykład „teatru środka”: i do śmiechu, i do refleksji. Nic dodać, nic ująć.



Robert Mróz
teatrakcje.pl
18 listopada 2010
Spektakle
Namiętności