Podróż last minute

Ewelina Marciniak nie pozwala widzom rozkoszować się wygodną rolą konsumenta kultury. Nawet w tradycyjnie zaaranżowanej przestrzeni teatralnej lekceważy zasadę czwartej ściany, wciągając publiczność do - opartej na arbitralnych regułach - gry i nierzadko nie pozostawiając szans na odmowę udziału.

Stwarzane przez nią teatralne światy domagają się po prostu performatywnego współuczestnictwa, a nie biernego podglądactwa czy chłodnej kontemplacji estetycznych walorów przedstawienia. Choć zarazem tych estetycznych podniet Marciniak widzowi nie skąpi, tworząc, z pomocą swojej stałej współpracowniczki, Katarzyny Borkowskiej, teatr ostentacyjnie widowiskowy, który apeluje do wielu zmysłów. Wykorzystuje w nim różne formy medialne, wypełnia wykonywaną na żywo muzyką, przede wszystkim zaś tworzy urzekające sceniczne obrazy, oparte częstokroć na cytatach z klasyki europejskiego malarstwa. W gdańskim "Portrecie damy" przywoływała "Śniadanie na trawie" i "Olimpię" Edwarda Maneta, widząc w tych obrazach nade wszystko projekcje kobiecości ukierunkowanej na wzbudzenie męskiego pożądania. W szczecińskim spektaklu rekonstruuje na scenie obraz Jana Vermeera, pokazując poprzez ten dosłowny cytat uwięzienie postaci w ramie raz już napisanej historii; testuje zarazem możliwość rozerwania tej ramy przez wyprowadzenie zawartych w niej tematów czy postaci do rzeczywistości wytwarzanej na scenie.

Tematem nadrzędnym spektaklu "Bzik. Ostatnia minuta" jest doświadczenie podróży w tropiki, która inicjuje konfrontację Wschodu z Europą. Ściślej mówiąc, tak jest w "Bziku tropikalnym" Witkacego i Eugenii Dunin-Borkowskiej, którym to dziełem inspirował się Jan Czapliński, pisząc scenariusz szczecińskiego przedstawienia. Stamtąd zaczerpnął głównych bohaterów - małżeństwo Goldersów, rodzinę Brzechajłów z synem Jackiem oraz samotnie podróżującego Sydneya Price'a. Golders robi na Wschodzie jakieś podejrzane interesy, zbijając na nich fortunę, zaś jego żona Ellinor, "piekielnie ponętna" kobieta i na dodatek czystej krwi arystokratka, spędza czas na wymyślaniu coraz to nowych perwersyjnych rozrywek, by na krótki czas pokonać nudę doświadczaną przez "byłych ludzi", odciętych od prawdziwej Tajemnicy Istnienia. "Dreszczyka metafizycznego" dostarczy jej na chwilę namiętny romans z Price'em, który stanie się jej kolejną ofiarą. Z kolei Brzechajło-senior jest u Witkacego właścicielem wielkiej firmy handlowej w Singapurze, zajmuje się więc pomnażaniem kapitału. Co ważniejsze jednak, tropiki oferują bohaterom Witkacego nieznane do tej pory doznania erotyczne i narkotyczne. Urzeczeni egzotyczną aurą, padają ofiarą groźnej choroby nerwów, powstającej pod wpływem szalonej temperatury, odurzających specjałów tutejszej kuchni i ciągłego widoku nagich kobiecych ciał.

Nie zmieniając zasadniczej konstrukcji postaci, przywołanych na zasadzie zobowiązującego cytatu ("jestem z Witkacego", powie o sobie Ellinor grana z eksponowaną manierą przez Marię Dąbrowską), Czapliński z Marciniak zupełnie inaczej rozpisują tematy swojego spektaklu, gdzie indziej sytuują napięcia. Tu już nie o zderzenie Wschodu z Zachodem chodzi, tylko o ścieranie się obrazów, których głównym źródłem są niestety foldery firm turystycznych. Znaleźliśmy się bowiem jako widzowie na pokładzie samolotu linii Europa - Azja Wschodnia, którym wspólnie z rodziną Brzechajłów i Price'em lecimy na wymarzone wakacje w najodleglejsze zakątki egzotycznego globu. Choć w pamięci Berty (Magdalena Wrani-Stachowska) majaczą jakieś resztki pragnienia "odnalezienia siebie", doświadczenia czegoś na miarę dawnych przeżyć metafizycznych, to w gruncie rzeczy poszukiwanie mocnych wrażeń przez wyjałowionych duchowo, "zbydlęconych" mieszkańców Zachodu sprowadza się do konsumowania obrazów i kultur w opcji all inclusive, w której "pijemy, zwiedzamy i bawimy się". Brzechajłowie przyjeżdżają po to, by potwierdzić "swoje o Wschodzie wyobrażenie" i to właśnie otrzymają: "raj starannie wyselekcjonowany, skrojony pod ich potrzeby". Ze sztucznym wodospadem, skleconym z folii, ale w dobrze dobranym świetle prezentującym się tak samo atrakcyjnie, jak na zdjęciach z ofertami biur podróży. A to zdjęcia właśnie są miarą "autentyczności" przeżycia dla współczesnej klasy średniej.

Dla twórców szczecińskiego przedstawienia podróż na Wschód jest przede wszystkim odkrywaniem i podbojem, nowoczesną formą kolonizacji ufundowanej na nierównościach ekonomicznych i fałszywym poczuciu wyższości. Tego tematu nie podjął Witkacy, dla którego tropiki były przestrzenią jakiejś dzikiej pierwotności, gwarantując ekstatyczne doświadczenie dziwności istnienia. Tym samym były także dla Grzegorza Jarzyny, który dwie dekady temu wywołał z niepamięci tekst Witkacego i Dunin-Borkowskiej, budując na jego kanwie nową jakość teatralną. Możliwość wykorzystania krytycznego potencjału dramatu została w tamtym, kultowym przecież przedstawieniu, zaniechana; "obietnica Orientu" uruchomiła jedynie nieznaną wcześniej w teatrze aurę sensualności, służąc do rozegrania klasycznego przedstawienia w nowej oprawie. Czaplińskiemu i Marciniak chodzi jednak zdecydowanie o coś więcej niż o teatr, choć nie rezygnują z atrakcyjności widowiska.

Wyrazistym sygnałem aspiracji bohaterów i nierównego układu sił są w przedstawieniu zuniformizowane kostiumy. Wszyscy Europejczycy noszą przedziwne, pseudobarokowe stroje, a raczej wariacje na ich temat - przezroczyste czarne bluzki i równie prześwitujące długie spódnice, do których dopasowano monstrualnie wysokie peruki w nienaturalnym, pudrowym kolorze. To zderzenie wyrafinowanej formy, a raczej jej dalekiego odbicia, ze współczesnym wyuzdaniem, pokazuje potrzebę przeglądania się w "mitu dawnego powidokach" - w strzępach fałszywych rojeń o własnej potędze. Te stroje świetnie zagrają też w konfrontacji z "dzikim", którego ciało jest prawie nagie i pozbawione twarzy, zastąpionej przez nieforemną, czarną masę (równie monstrualną jak "barokowe" peruki białych; i jak przerośnięta wagina "czarnej Wenus" - najbardziej znanego egzotycznego eksponatu z kolonialnych gabinetów osobliwości). Berta będzie edukować "dzikiego", zakładając na jego nagie ciało staromodne majtki, bo w tym właśnie upatruje istoty cywilizacji. "A co innego niby jest cywilizacja, jak nie penisek schowany i gaciorki założone/ cywilizacja to jest że wiemy co jest pod spodem ale tego nie pokazujemy/ myślimy sobie o tym/ ale udajemy że tego nie ma". Nieważne, że ich stroje dawno straciły funkcje zasłaniania tego, co jest do ukrycia, w gruncie rzeczy więcej pokazując niż chowając. Liczy się wszak pozorowanie tego gestu.

Scena oswajania "dzikiego" wywołuje przy okazji kolejny temat - podboju ciał, który odbywa się w ramach seksturystyki. W spektaklu zostaje przywołany film Ulricha Seidla "Raj:miłość", którego bohaterka, naiwna Teresa, staje się figurą nieuleczalnego sumienia Europejczyka; kimś, kto rozdając swoje pieniądze, oszukuje się, że spłaca zbiorowy dług Zachodu wobec Wschodu, zaciągnięty w epoce zamorskich imperiów. Co ciekawe jednak, Seidl, pokazując upadek białej kobiety w Kenii, nie poddaje go dyskursowi, a jedynie zmysłowemu oglądowi. Eksploatuje bowiem zwulgaryzowany obraz ciała - bujnego, wymykającego się letnim ubraniom, zdeformowanego przez cellulit. Rozbuchane ciała starych, białych kobiet mają silny morfologiczny wymiar, wyłaniając się z pierwotnej materii, jakby dopiero w poszukiwaniu własnego kształtu. Bohaterowie Bzika. Ostatniej minuty, uwięzieni w szykownych, ale tandetnych kostiumach, "pożyczyli" sobie formę z archiwum kultury. Wydają się tym samym jeszcze bardziej zamknięci na prawdziwe doświadczenie, skazani jedynie na to, co mogą otrzymać w ramach oferty turystycznej skrojonej na miarę ich oczekiwań.

Kontekstem dla zjadliwej satyry na amatorów egzotycznej turystyki jako współczesnego wariantu kolonializmu staje się w szczecińskim spektaklu historia wielkich odkryć geograficznych, które dały początek zamorskim podbojom Europejczyków. Właśnie w tym kontekście pojawia się obraz Vermeera "Szklanka wina", który zostaje niemal dokładnie zrekonstruowany na scenie jako rodzaj autonomicznej instalacji - obrazu umieszczonego w teatralnej ramie. A właściwie w podwójnej ramie, gdyż pod postaci z obrazu holenderskiego mistrza realizatorzy podstawiają z jednej strony bohaterów fikcyjnego świata stworzonego przez Witkacego, z drugiej - realne postaci historyczne. Dziewczyna z obrazu, uwodzona przy pomocy wina nalewanego przez adorującego ją mężczyznę, to Ellinor, a zarazem Izabela I Kastylijska, od której zależy los zamorskiej wyprawy Kolumba inicjującej historię europejskiego kolonializmu. Nieobecny na obrazie wielki odkrywca i nawigator ma twarz Witkacowskiego Goldersa (Arkadiusz Buszko), chciwego potentata kauczuku, stając się tym samym figurą świata kolonizatorów. Price (Michał Lewandowski) został obsadzony w roli uwodziciela, który kusi perspektywą ucieczki z ram historii, w stronę jakiegoś alternatywnego scenariusza, znoszącego podział świata na panów i niewolników. Ale ta ucieczka z historii nie jest już możliwa. Nie da się bowiem wyjść poza ramy obrazu. Tak jak nie da się wyjść poza ramy teatru, który pochylając się na losem małoletniej "dzikiej" dziewczynki, wykorzystywanej seksualnie przez turystów, reprodukuje obrazy przemocy i w symboliczny sposób utrwala krytykowany porządek. Ujawnienie ograniczeń scenicznej reprezentacji podjętych problemów uzasadnia grę z teatralnymi konwencjami, rozpisaną na szereg (nieco przydługich) sekwencji interakcji z widzami i autotematycznych, deklaratywnych komentarzy aktorów.. Pozwala to spojrzeć na szczeciński spektakl jako rodzaj manifestu artystycznego i ideowego pracującego nad nim zespołu.



Joanna Puzyna-Chojka
e-teatr.pl
20 grudnia 2017