Podróż na Olimp ze smartfonem

Odrobina greckiej mitologii w połączeniu z wariacją na temat próby obalenia Zeusa i historią małej Helenki składa się na spektakl "Mity greckie" Teatru Miniatura. Chociaż wszystkich spotkanych w spektaklu bogów nikt nie spamięta, a przekaz edukacyjny bajki wypada trochę blado, to dowcipnie i z pomysłem przedstawiono morał tej opowieści, w której ostatecznie bogowie dają się polubić.

Autor "Mitów greckich" - Tomasz Man - miał bardzo prosty pomysł na sztukę, którą sam wyreżyserował w Teatrze Miniatura. Kilkuletnia Helenka jest zła na mamę, bo ta zachorowała, przez co dziewczynka nie dostała nowej lalki, a na dodatek musi jeszcze wyjść wyrzucić śmieci. Helenka chce je wyrzucić do fontanny Neptuna, który - jako że tematyka dotyczy mitologii greckiej, a nie rzymskiej - nazwany jest tu Posejdonem. Zachowanie dziewczynki wyprowadza Posejdona z równowagi, a to z kolei doprowadzi do tego, że dziewczynka wraz z bogiem mórz i oceanów uda się w podróż na Olimp. On, by przejąć władzę, ona po ambrozję, która ma uzdrowić jej mamę, bo wtedy dostanie od niej upragnioną lalkę.

Tak zaczyna się prościutki w konstrukcji spektakl drogi. W trakcie swojej wędrówki dziewczynka i Posejdon odwiedzają kilkunastu greckich bogów, stykając się przy okazji z nakreślonymi w zarysie mitami (m.in. tym o powstaniu świata greckich bogów, o jabłku "dla najpiękniejszej" czy o koniu trojańskim). Okazuje się, że wspaniali bogowie z mitologii mają swoje wady i słabości, są próżni i nawet jeśli ich cel jest szczytny, starają się go osiągnąć w niezbyt chwalebny sposób.

Tomasz Man nie sili się na wyszukane sztuczki inscenizacyjne. Przeciwnie - stawia na prostotę. Oprócz dziewczynki i Posejdona w planie żywym występuje czworo aktorów przebranych za greckie kolumny i nawiązujących do starożytnego chóru greckiego. Zaś wszyscy spotkani przez dwójkę bohaterów bogowie to tekturowe makiety sylwetek, animowane przez poszczególnych aktorów z chórku.

Kolejne miejsca akcji poza nieznacznymi, ale wystarczającymi zmianami dekoracji i światła, zaznaczono obróceniem podestu na kółkach i zmianą szyldu oznaczającego aktualne miejsce akcji, o ile rzecz się dzieje w przestrzeni rzeczywistej. Scenografię w "papierowej" konwencji przygotowała Anetta Piekarska-Man. Szkoda, że greckich bogów pozbawiono twarzy, co bardzo utrudnia dzieciom ich identyfikację, szczególnie gdy pojawiają się na scenie po raz kolejny. Trzeba jednak zaznaczyć, że wielu z nich wyposażono w charakterystyczny dla nich atrybut - np. Zeus dzierży wielkie pioruny, Hermes ma "skrzydlate" buty, Hefajstos młot(ek) kowalski, na ramieniu Ateny przesiaduje sowa, a Artemida nie rozstaje się z łukiem.

Helenka z Posejdonem (wyposażonym oczywiście w trójząb) wędrują od krainy do krainy, biegając dookoła sceny lub z przodu na tył, by nawet w scenach, w których nie uczestniczą bezpośrednio (gdy mity objaśnia widzom chór za pomocą piosenek wykonywanych w różnych stylach, m.in. w formie stylizowanej na hip-hop) pozostawać na scenie. Całość uzupełnia miła dla ucha, żywa muzyka przygotowana przez Maję Miro, Ignacego Jana Wiśniewskiego i Tomasza Mana.

Grająca dziewczynkę Magdalena Żulińska kolejny raz przekonuje, że dobrze potrafi oddać stany emocjonalne kilkuletniego dziecka, przez co jej bohaterka wydaje się autentyczna, a uwaga najmłodszych widzów bez trudu za nią podąża. Żulińska gra bez zbędnej maniery, ukazując reakcje dziecka, które emocje wyraża choćby tupiąc nogą i nikogo nie podejrzewa o złe intencje.

Jej towarzysz Posejdon (występujący gościnnie Marcin Marzec, na co dzień prowadzi swój autorski Teatr Barnaba) ma do zagrania szereg zachowań typowych dla skupionych tylko na sobie dorosłych. Od buty i arogancji przez kłamstwo po złość, zawziętość i nieustępliwość. Jednak nie jest to postać jednowymiarowa - w końcu Posejdon chce rewolty na Olimpie z hasłem "ambrozja dla wszystkich ludzi". W wykonaniu Marcina Marca nie jest to w żadnym razie postać jednoznaczna. Dlatego w ostatecznym rozrachunku też zyskuje sympatię widzów. Wielkie ukłony należą się też Anetcie Piekarskiej-Man za cielisty kostium Posejdona z rybim ogonem i śladami gołębich odchodów na ramionach.

Spektakl w tej formule nie mógłby się odbyć bez chóru upozowanego na greckie kolumny. Spełnia on funkcję narratora, a czwórka chórzystów gra wszystkich bohaterów epizodycznych. Najlepszy z szeregu epizodów tworzy razem z Posejdonem bóg wojny Ares (w tej roli zabawny Wojciech Stachura). Jednak każdy z aktorów chóru ma swój epizod godny zapamiętania. Kluczowe jest tutaj dobre zgranie, co udaje się bez trudu, więc chórek ze swojej roli wywiązuje się bardzo dobrze. Jacek Gierczak (m.in. posępny Zeus), Wioleta Karpowicz (choćby jako próżna Afrodyta) czy udanie debiutująca w Miniaturze Aleksandra Miska, dla której "Mity greckie" są dyplomem aktorskim, wraz ze wspomnianym Wojciechem Stachurą zasłużyli na duże oklaski.

Sama sztuka zawiera liczne skróty i uproszczenia (można by się zastanawiać, czy już sam pomysł wypuszczenia kilkulatki samej na dwór jest rozsądny). Natłok greckich bogów właściwie wyklucza opanowanie ich wszystkich przez kilkuletniego widza, któremu może być trudno zrozumieć niektóre kwestie związane z fabułą i motywacje bohaterów, pomimo wielu informacji i komentarzy przybliżanych przez chórek. Dość monotonna jest pierwsza część przedstawienia, na szczęście druga okazuje się bardziej dynamiczna i zawiera więcej piosenek ciekawie wykonanych piosenek.

Mieszane uczucia budzi wprowadzenie do sztuki smartfona, z którym początkowo dziewczynka się nie rozstaje. Wątek ten trąci tanim dydaktyzmem, jednak jego szczytne przesłanie, podobnie jak morał z całej bajki - by mieć czyste serce i intencje, bo wtedy zawsze dostępna jest dla nas "ambrozja", czyli szczęście, radość i spełnienie - pozostawia uśmiech na buziach młodszych i starszych widzów.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
8 listopada 2018
Spektakle
Mity greckie
Portrety
Tomasz Man