Podróże z "MAPĄ"

Z Andrzejem Strzeleckim reżyserem i aktorem rozmawiał Ryszard Abraham

Spektakl na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie bardzo skromnego: scenografia zredukowana do minimum, tylko dwoje aktorów na scenie. Był to efekt zamierzony czy były inne czynniki które wpłynęły na taki kształt przedstawienia?

Przedstawienie powstało z myślą o Światowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Peru. Wiedziałem, że musi to być skromny spektakl z racji odległości do Limy i kosztów wyjazdu. Stąd artystyczna, świadoma decyzja o udziale ekranu projekcyjnego w spektaklu, który towarzyszy dwójce aktorów. Duża obsada i rozbudowana dekoracja nie wchodziły w rachubę. Tego rodzaju ograniczenia zawsze trzeba było brać pod uwagę. Istotne jest to aby nie miały one wpływu na sens i przekaz spektaklu, czy – nie daj Boże – stanowiły jakiekolwiek alibi dla jego nieudolności czy ubóstwa.

Próby do spektaklu rozpoczął Pan jeszcze przed wyjazdem w Polsce, czy dopiero na Światowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Peru?

W Polsce. Po to żeby ekran był częścią tego spektaklu musieliśmy wykonać sesję fotograficzną, z której materiały były obrabiane i specjalnie preparowane do przedstawienia. Oprócz tego odbywały się normalne próby z aktorami. Jak się jedzie gdziekolwiek to nie można liczyć na przypadek, bo nie wiemy co tam zastaniemy. Trzeba być zawsze dobrze przygotowanym.

Jak wygląda dzień pobytu na takim festiwalu?

W wypadku tego festiwalu mieliśmy dziennie co najmniej dwa przedstawienia do obejrzenia. Były tam spektakle z prawie 30 krajów ( tylko 6 krajów z Europy ). Odbywały się również spotkania rektorów lub odpowiedników tej funkcji szkół teatralnych. Miałem sesje przedpołudniowe, posiedzenia komitetu UNESCO. Oprócz tego były warsztaty, w których można było uczestniczyć. Dzień polegał więc na zaplanowanej obecności na wybranym przez siebie warsztacie, czy spektaklach. Wyjątkowym był dzień prezentacji naszego przedstawienia, bo musieliśmy odbyć próbę, nie uczestnicząc w innych atrakcjach festiwalu. Organizatorzy spotkania w Peru zapewnili nam też atrakcje turystyczne, pokazując nam Machu Picchu i jezioro Titicaca. Te punkty programu były częścią prezentacji kultury kraju, w którym gościliśmy.

Byliście jedyną grupą z Polski?

Tak. Z Polski jedyną.

Czy pobyt w tym egzotycznym dla was miejscu, w otoczeniu młodych adeptów sztuki teatralnej z całego świata sprawił, że przedstawienie jest inne, niż by powstało z myślą o pokazywaniu, eksploatowaniu go tylko w Polsce?

Zadałem w mailu pytanie organizatorom: w jakim języku ma być grane przedstawienie? To było istotne. Otrzymałem następującą odpowiedź: jeśli sztuka jest znana to może być grana w języku kraju, z którego przyjeżdżamy. Jeżeli jest nieznana to należy przybliżyć możliwość jej poznania bez określenia w jaki sposób. Ta odpowiedź była zmyliła mnie, dlatego że zawierała w sobie możliwość wspólnej koegzystencji na Festiwalu sztuki znanej i nieznanej. W związku z tym stanąłem przed dylematem – czy ze studentami zrobić Czechowa, Becketta czy Ionesco czy zmusić się do jakiegoś innego wysiłku, który by był inną propozycją. Postawiłem na tę drugą wersję wydarzeń. Okazało się, że byliśmy jedyni, którzy przywieźli coś specjalnie napisanego na Festiwal. Przedstawienie grane było po angielsku z napisami hiszpańskimi dla kilkuset osób (sala była na 400-500 miejsc). Publiczność festiwalowa była na ogół anglojęzyczna, natomiast miejscowa hiszpańskojęzyczna, przez co mieliśmy pełną komunikację i koneksję z widzami. Zostaliśmy świetnie przyjęci. A sama „Mapa”, gdyby powstawała tylko dla polskiej publiczności różniłaby się tylko jednym – grana byłaby po polsku.

Przedstawienie miało dwie premiery: światową w sierpniu na festiwalu w Peru, polską w grudniu w Collegium Nobilium. Czy różnią się te dwie premiery od siebie, poza miejscem i czasem ich odbycia?

Różnią się tym, że polska wersja premierowa jest grana po angielsku, ale z polskimi napisami, a nie hiszpańskimi.

Nie myślał Pan o tym, żeby w kraju „Mapa” była grana po polsku?

Nie myślałem. Myśmy próbowali od razu po angielsku. Uważam, że jest w tym spektaklu pewien walor uniwersalny, który uzasadnia takie a nie inne potraktowanie tego materiału. Gdybym wiedział, że ten obcy język przeszkadza w percepcji spektaklu, zrozumieniu jego przesłania, to wtedy nie wahałbym się zrobić go po polsku. Moim zdaniem temu nie przeszkadza. Aktorzy bardzo dobrze mówią po angielsku i jest to przy okazji rodzaj doświadczenia dla tych młodych ludzi, oraz próba prezentacji naszej szkoły od innej strony. To nie jest przedstawienie dyplomowe. Zrobiłem „Mapę” jako coś dodatkowego z aktorami IV roku. Więc przy tej okazji prezentujemy również możliwości jakie mają ci ludzie i jakie daje nasza Akademia.

Kilka dni temu wróciliście ze Stanów Zjednoczonych. Z jakim przyjęciem spotkało się przedstawienie w Nowym Jorku?

Graliśmy w The Lee Strasberg Theatre and Film Institute dwa przedstawienia. Występ w tak legendarnym miejscu, z taką historią był z pewnością stresujący dla studentów, ale i Joasia Halinowska i Mateusz Rusin stanęli na wysokości zadania. Zostali fantastycznie przyjęci przez pedagogów i studentów Lee Strasberg Studio. Dziś mogę bez posądzeń o konfabulację z dumą stwierdzić – współpraca Akademii Teatralnej w Warszawie i nowojorskim Lee Strasberg Studio jest faktem. Prezentacja „Mapy” była początkiem kontaktów, które będą kontynuowane. Już na przełomie czerwca i lipca będziemy gościli studentów tej renomowanej Uczelni i samą Ann Strasberg na VI Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych.

Dla tak różnej publiczności przed którą pokazujecie przedstawienie, musieliście znaleźć odpowiedni klucz, aby pod każdą szerokością geograficzną wasz zamiar, intencje były czytelne i zrozumiałe a zarazem historia wciąż ta sama.

Od dawna miałem pomysł na ten scenariusz, ale dopiero teraz zmaterializował się on w postaci przedstawienia. To jest spektakl absolutnie uniwersalny, zrozumiały wszędzie, bo dotyczy człowieka żyjącego w zglobalizowanym świecie, który w wyniku różnego rodzaju działań świata zewnętrznego, ma trochę wywróconą hierarchię wartości. Okazuje się, że jest to problem zrozumiały i aktualny w każdym punkcie naszego globu, ponieważ dotyczy nas wszystkich. Mimo tego, że rzecz dzieje się w Polsce. Percepcja i przyjęcie spektaklu na festiwalu w Peru i w Nowym Jorku świadczy o uniwersalnej komunikacji w zakresie sensów i przesłania przedstawienia. Ta historia mogłaby wydarzyć się pod każdą szerokością geograficzną.

„Mapa”swoim tempem, projekcją audiowizualną, muzyką, przypomina mi film. Oglądając ją czułem się jak w kinie, były nawet napisy końcowe…



To jest pewna forma. Na świecie istnieje taki nurt, który jest związany z użyciem video jako partnera w dialogu, ale ja się w ogóle nie zastanawiałem nad tym… Uczyniłem ekran trzecim, integralnym bohaterem scenicznych zdarzeń. Bez niego nie ma tego przedstawienia. Tylko dzięki obecności ekranu my mamy możliwość zrozumienia wszystkiego co się dzieje z bohaterami na scenie. Dla mnie jest to bezdyskusyjnie spektakl teatralny. W tej chwili zjawisko mieszania różnego rodzaju gatunków, integracji różnych form i gatunków sztuki jest naturalne i występuje w bardzo wielu miejscach. Bo ludzie szukają skutecznej drogi komunikacji i używają różnych środków by się precyzyjnie porozumieć. Ja takiego przedstawienia wcześniej nie robiłem bo nie przepadam w teatrze za „zdaniem się” na jakiekolwiek środki techniczne. W teatrze zwykłem ufać żywemu człowiekowi, bo to jest wyróżnik tego gatunku. W teatrze obcowanie z żywym człowiekiem, z jego słabościami, nawet pomyłkami jest czymś, co humanizuje komunikację między aktorem i widzem, między nadawcą i odbiorcą. „Mapa” to przedstawienie teatralne, w którym jednym z bohaterów jest ekran.

W programie czytamy: „Dwoje aktorów wprowadza widzów w żartobliwą i intensywną pracę teatralną, której celem jest znalezienie punktów wspólnych we – z pozoru rozbitym – współczesnym świecie. Aktorom podczas działań scenicznych stale towarzyszy projekcja mapy. Widzimy młode małżeństwo (ONA i ON), które nie opuszcza swojego pokoju, ale przy najprostszych codziennych czynnościach (wspólne gotowanie, seks), składa – jak puzzle – mapę świata. Nie wychodząc z mieszkania, dotykają kolejnych krajów na globie.” Tyle program. Teraz tak niewiele trzeba by stać się cząstką świata, nie ruszając się wcale z domu. Telewizja, internet, prasa…… taki łatwy dostęp do świata rozleniwia. Mapa naszego własnego życia, nawet jeśli wiemy co się dzieje w Azji czy Bangladeszu, prezentuje się niekiedy bardzo ubogo. Jej szlak przebiega najczęściej po miejscach, które dobrze znamy. Nie mamy już granic do pokonania, bo granice przyjechały do nas. Czy paradoksalnie ta obecność świata w naszym życiu nie sprawia, że się od niego oddalamy, bardziej zamykamy się w czterech ścianach. Internet zastępuje nam życie?

To jest zjawisko związane z czasem. Tak naprawdę chodzi o komunikację, o rozmowę. Istotą jest dialog. Kiedy zastępujemy rozmowę między żywymi ludźmi w kawiarni np sms – em, w którym skracamy słowa, żeby było szybciej – to jest naruszenie systemu komunikacji. Ktoś powie, że w zasadzie spełniona jest ta funkcja. Ok, funkcja jest spełniona, ale sama otoczka spotkania, która jest najistotniejsza (bo możemy rozmawiać na dowolne tematy, patrzymy sobie w oczy, coś komuś spadnie, widzimy ludzi dookoła, do tego dochodzą emocje) nie została zrealizowana. Współczesny świat niepomiernie ułatwił komunikację, ale ją w jakiś sposób zdehumanizował. Zyski są – wiemy więcej, jesteśmy gdzieś szybciej, ale straty są takie, że jesteśmy po wierzchu. Wszystko zależy od ludzi, czy podlegają temu procesowi, czy mają potrzebę pogłębienia tego, czy pozostaną na pierwszym piętrze. Wie pan, nie ma co się kopać z koniem. Faktem jest, że wynalazki cywilizacyjne służą ułatwianiu życia człowiekowi. Wszystko to ma służyć ludzkiej komunikacji, ale nie jest w stanie zastąpić, wypełnić tej sfery ludzkiej komunikacji, która dzieje się poza słowami, w spojrzeniach, w kontakcie bezpośrednim. Nic nie jest w stanie zastąpić kontaktu bezpośredniego. Nawet jak ktoś uprawia sex przez telefon czy internet, to jest to dla mnie zadziwiająca sprawa, ale to jest jego problem. Ja bym tak nie potrafił.

Gdzie wybieracie się w najbliższym czasie z „Mapą”?

Mamy ciekawe zaproszenie do Teheranu. Wie pan, zastanawiam się czy pojechać z przedstawieniem, gdzie wojna, człowiek na wojnie jest jednym z tematów, do kraju, gdzie wojna jest chlebem powszednim? Zobaczymy czy wystarczy nam odwagi żeby tam się udać.
„Mapa” jest cały czas w naszym repertuarze i będziemy ją pokazywać w różnych miejscach bo uważamy, że warto. Przedstawienie jest w przekazie zrozumiałe i w formie zaskakujące. Posiada taki walor internacjonalny i na tyle uniwersalny, że możemy bez problemów pokazywać to wszędzie.

A więc szerokiej drogi… A gdybyście potrzebowali bagażowego to ja bardzo chętnie…

(śmiech) Zastanowię się… Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.



Ryszard Abraham
Teatrakcje
21 maja 2011