Podziw bez katharsis

Przyznam od razu, że w "Utworze o matce i ojczyźnie" w wersji Jana Klaty interesowała mnie właściwie wyłącznie teatralna robota. Bo nominowany do Nike literacki oryginał znam od miesięcy, a treść zawarta w naprawdę znakomitym poemacie Bożeny Umińskiej-Keff to też żadna nowość

Temat niewolniczej relacji między matką i córką, rodzicami i dziećmi, a nawet ojczyzną i jej obywatelami, znajduje się w sferze naszej wiedzy codziennej, powszechnej, choć, oczywiście, Osiecka miała rację, gdy w innej sprawie pytała: "a czy nam coś ta wiedza da?". Powtarzalność schematu jest tutaj chyba czymś więcej niż sprawą świadomości.

Tak się ten spektakl zresztą rozgrywa w warstwie wizualnej i częściowo też dźwiękowej, podkreślane są elementy pierwotne, jak malunki na skałach-szafach (scenografia Justyny Łagowskiej), jak wojownicze makijaże na twarzach aktorów, rytmiczna intonacja zdań czy plemienny ruch (choreografia Maćka Prusaka). W słowach ta prymitywność ludzkich emocji wyraża się czasem sekwencją wyzwisk skierowanych przez córki Korusie-Usie do matek Demeter-Meter. Matki mają swoje mityczne historie tragiczne, z II wojną w tle, z komunistyczną nagonką na Żydów, z Michnikami, Urbanami, Rakowskimi, Blumsztajnami w rolach. Córki chcą się słusznie z tego rodzinnego jarzma dziejów i starszych kobiet, które automatycznie zawłaszczają ich życiową przestrzeń, wyzwolić, jak niewolnicy z amerykańskiego południa czy naród żydowski z biblijnej niewoli. "Nie dość, że siedzę w czterech ścianach sama, to jeszcze nie mam do kogo gęby otworzyć" - brzmi znajomo? Klata podkreśla w tekście Keff znaczenia prywatne, motywy narodowe chowając na drugi plan. Wprawdzie biało-czerwona chorągiewka tkwi wetknięta w podłogę sceny (po imponującym balecie Haliny Rasiakówny), ale malutka, dziecięca, pierwszomajowa, nie husarska ani nawet stadionowa czy okienna. Muzycznie też nie słyszymy o ojczyźnie, lecz o ludziach (wzruszająco dźwięcząca melodia przeboju Stonesów/Marianne Faithfull "As Tears Go By").

Robiłem kilkakrotnie ranking aktorów występujących w najnowszym spektaklu Jana Klaty, bo kreacje są dla poziomu "Utworu o matce i ojczyźnie" decydujące. Za każdym razem zmieniała się kolejność. To jedno z tych przedstawień, według których można ustalać wzór pracy zespołowej. Nie po raz pierwszy u Klaty wszyscy stają się równoważni i po raz kolejny wspaniale za swoim teatralnym przywódcą podążają. Wielki jest sukces sztuki aktorskiej w tej skromnej pod względem teatralnych środków sztuce. Można się tylko zachwycać kunsztem Pauliny Chapko, Dominiki Figurskiej, Anny Ilczuk, Kingi Preis, Haliny Rasiakówny, Wojciecha Ziemiańskiego, wyliczać sceny warte zapamiętania. Mój numer jeden to komediowa gra na perkusyjnych instrumentach cielesnych. Drobiazg, lecz dłonie same się do oklasków wyrywają. Poza tym szczególnie godne zauważenia są: mocna scena zbiorowa w szafie i pomysłowe splątanie warkoczy aktorek, kiedy może się nawet przypomnieć wiersz Różewicza.

Anna R. Burzyńska w eseju o teatrze Jana Klaty pisze, że u niego "tak naprawdę najistotniejsze jest nie to, co na scenie, ale to, czego tam nie ma". Zupełnie się z tą tezą nie zgadzam. Przeciwnie, u Klaty liczy się właśnie to, co na scenie, co pokazane, zaprezentowane, wyperformowane. Co zresztą bywa zarzutem do jego twórczości. Klata bardzo i często dba o to, by powagę i głębię zestawiać z humorem i efektownością, by sytuacje zironizować, okpić, zdekonstruować (tu tekst Bożeny Keff idzie mu w niewymagający ideowej adaptacji sukurs). Tym razem reżyser rzadko szarżuje (demonstracja owłosionych pach), raczej aranżuje całość kameralnie, głównie na monologi (jak w "Transferze") i duety postaci. Wyrzucił z libretta swego spektaklu ostry epilog, nie skusił się na wykorzystanie najsłynniejszego coveru "Rivers of Babylon", więc nie Boney M, lecz aktorzy śpiewają w finale rastafariański psalm.

Po świetnym "Utworze o matce i ojczyźnie" zostaje w widzu podziw dla artystycznego mistrzostwa, zgoda na sceniczne racje, katharsis nie doświadczamy. Ale czy w dzisiejszych czasach do teatru chodzimy po katharsis?



Grzegorz Chojnowski
www.chojnowski.blogspot.com
19 stycznia 2011