Poezja i krew
Za nami pierwszy dzień Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETA. Z założenia jednorazowe przedsięwzięcie (mające w 1997 roku uczcić obchody tysiąclecia miasta Gdańska) przekształciło się w cykliczne święto teatrów ulicznych i plenerowych (do tej pory wystąpiło ich prawie trzysta!) - w tym roku widzowie mają okazję wziąć udział w piętnastej już jego edycji.Tegoroczną odsłonę festiwalu FETA rozpoczęło otwarcie wystawy FOTO FETA (Muzeum Narodowe w Gdańsku), na której można zobaczyć fotografie z zeszłorocznej jego edycji. Po inauguracji widzowie powędrowali w kierunkach: boiska obok Reduty Wilk, placu przy Bastionie Żubr oraz placu przy Bastionie Św. Gertrudy, gdzie do północy można było zobaczyć spektakle z Polski, Wielkiej Brytanii i Niemiec, od „kameralnych”, skromnych (acz bardzo pomysłowych) scenograficznie przedstawień jak „Telefon do Egiptu” polskiej grupy Form Art, po rozbuchane formalnie dzieło słynnej grupy Titanick (Niemcy) – krwawo-ognistą interpretację historii Odyseusza.
Wspomniany „Telefon do Egiptu” to groteskowe widowisko, które skupia się na problemie eksploracji świata, zaś jego głównym bohaterem jest człowiek zanurzony równie mocno w teraźniejszości, jak w przeszłości i przyszłości. Spektakl grupy Form Art to dwóch aktorów i…publiczność, która czynnie towarzyszy im w zmaganiach z czasem i światem. Spektakl zwraca uwagę oszczędną, lecz niezwykle pomysłową scenografią, przywodzącą na myśl komiks. Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja przedstawienia, otaczają elementy namalowane na szarym kartonie. Wnętrze mieszkania, półki z książkami czy – powielony, bo też i symboliczny dla tematyki spektaklu – zegar wyglądają niczym wycięte ze stron komiksu.
Innym spektaklem, który można było zobaczyć tego wieczoru, było widowisko brytyjskiej grupy Mimbre. „Until now” to spektakl, który najłatwiej opisać jednym przymiotnikiem – magiczny. Poetycka podróż poprzez świat wyrwany z kleszczy czasu, pełna harmonii, humoru i radości – oto „Until now”. W tym spektaklu najważniejszym narzędziem wyrazu jest ludzkie ciało – niezwykłe, magiczne akrobacje aktorów stwarzają co rusz nowe, żywe rzeźby, które opowiadają widzom historię podróży, przyjaźni i …życia. Po prostu.
Ostatnim i najbardziej chyba wyczekiwanym spektaklem tego wieczoru było widowisko "Odyssee", niemieckiej grupy Titanick. Przybywających na plac przy Bastionie Św. Gertrudy widzów powitał…Posejdon Grill, kempingowa buda, z której sympatyczny sprzedawca serwował gościom pieczone kiełbaski. Wkrótce jednak ta tania, przydworcowa jadłodajnia (obok budki, na „tureckim” dywanie rozstawiony był jakże swojsko wyglądający komplet białych, plastikowych mebli ogrodowych) została dość brutalnie usunięta – przez ogromnych rozmiarów przyczepę, z której wysypała się grupa przybrudzonych postaci, odzianych w kostiumy będące kompilacją strojów robotnika i …wojownika. Industrialna, agresywna muzyka towarzyszyła ich gorączkowej, acz stanowczej krzątaninie – z przyczepy zaczęły wyjeżdżać skrzynie ze napisami-imionami bohaterów greckiego eposu o powrocie Odyseusza do ojczyzny.
„Odyssee” to w istocie teatr w teatrze. Grupą aktorów kieruje reżyser, razem próbują przedstawić widzom mityczną opowieść. Jednak nie wszystko układa się po ich myśli. Reżyser wielokrotnie musi przerywać swój spektakl, strofować aktorów, powtarzać sceny. Ponadto do akcji nieustannie włącza się natrętny właściciel baru Posejdon, który rości sobie prawa do miejsca zajętego przez wehikuł wojowników.
Spektakl grupy Titanick poraża scenograficznym rozmachem. Ogromna przyczepa, która taranuje kempingową budę, to w istocie rodzaj misternie skonstruowanej machiny, która w miarę upływu akcji co rusz się zmienia, by w końcu stać się czymś na kształt starożytnego okrętu. Ogromne wrażenie robi scena walki z jednookim Cyklopem – w spektaklu ma on formę gigantycznej marionetki zawieszonej na dźwigu wysoko nad placem zajmowanym przez aktorów. Kiedy Odyseusz przebija oko potwora, z ogromnej wysokości bryzgają na scenę potoki krwi. Zresztą krew pojawia się w widowisku nieustannie, wielokrotnie zamieniając je w rodzaj „krwawej łaźni”. Podobnie rzecz ma się z ogniem; im bliżej końca spektaklu, tym częściej pojawiają się w nim rozmaite eksplozje i wybuchy. Chaos, który towarzyszy inicjalnym partiom spektaklu jest w finale dzieła zintensyfikowany do krańców. Przestrzeń pokrywa się kawałkami owoców i warzyw, potłuczonych naczyń, nadpalonych kostiumów.
W interpretacji niemieckiego teatru droga Odyseusza to w istocie podróż do „jądra ciemności”, wypełniona potworami, śmiercią i bólem, podróż, w której krew nie ma wcale charakteru sakralnego, a ogień i woda nie niosą symbolicznego oczyszczenia. Ten niezwykły, olśniewający formalnie spektakl (prócz scenografii niesamowite wrażenie robi warstwa muzyczna przedstawienia – momentami agresywna i przytłaczająca, chwilami niezwykle liryczna i przejmująca) ukazuje podróż Odyseusza jako rodzaj wędrówki w meandry szaleństwa, nicości, chaosu. Na krańcu tej drogi nie czeka żadna Penelopa. Jest tylko śmierć i zniszczenie. Szaleństwo i nicość.
Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny
16 lipca 2011