Poezja z piekła Rosji
W warszawskim Teatrze Ateneum trwają ostatnie próby do spektaklu "Jesienin". Przy pracy spotkali się aktorka i wokalistka , pisarz i reżyser . Premiera 27 listopada.Spektakl nazywa się "Jesienin", na scenie będzie tylko Olena Leonenko. Z czyjego punktu widzenia chcecie zatem opowiadać historię poety?
Józef Opalski: Myślę, że nie to jest najistotniejsze. Najważniejszy dla całej naszej trójki jest sam Sergiusz Jesienin. Wszyscy mamy lekkiego fioła na punkcie jego poezji. Ten projekt rodził się bardzo długo. Olena i Janusz już dawno temu zaproponowali mi, żebyśmy coś wspólnie zrobili. Projekty były różne. Wreszcie skończyło się na Jesieninie. Tyle że wciąż zadawałem to samo pytanie: jak to zrobić, skoro bohaterem monodramu ma być kobieta? Zaczęliśmy więc z Januszem obmyślać różne warianty. Wszyscy z Jesieninem kojarzą Isadorę Duncan, a przecież sławnych kobiet w jego życiu było bardzo dużo. Dlatego pojawiały się pomysły, żeby narrator się zmieniał, aby to kobiety właśnie opowiedziały o swoich spotkaniach z Jesieninem...
Janusz Głowacki: Choćby sprzątaczka w hotelu po samobójstwie Jesienina.
JO: Z jednego pomysłu rezygnowaliśmy, przychodziły kolejne. Wreszcie narodził się ten, który realizujemy. Chcemy opowiedzieć naszą historię o Jesieninie. Pokazać, co dla naszej trójki ten genialny poeta dziś znaczy. W Polsce jego obraz jest zaburzony. Wiadomo, że pił, że miał romans z Isadorą Duncan. Mało czyta się jego poezji. Dlatego cała ta niezwykła twórczość jest ciągle do odkrycia.
Olena Leonenko: W rosyjskiej tradycji jest całkiem naturalne, że kobieta śpiewa męskie pieśni, a mężczyźni romanse, w których narratorem jest kobieta. Przeszłam przez piekło grania Wertyńskiego, dlatego jestem oswojona z "byciem mężczyzną" na scenie i opowiadaniem "męskich" historii. Myślę, że poezja jest żywiołem kobiecym. Dlatego jest mi łatwiej zmierzyć się z Jesieninem i jego szaleństwem. A bohaterem przedstawienia jest jego poezja. Nie miałam wątpliwości, że kobieta może zagrać opowieść o Jesieninie. To panowie mieli większy kłopot.
JG: Nie aż tak wielki (śmiech). Uważam, że Olena jest jedyną osobą, która może coś podobnego wykonać w tym kraju. Ma unikalny głos i tę azjatycką głębię. Pochodzi z Ukrainy, jest pół Rosjanką, pół Ukrainką.
Martwi się, że w jej polskim słychać odrobinę akcentu, a to przecież właśnie wielki atut, dodatkowy autentyzm. Poezja Jesienina wbija się w pamięć, nie wiadomo jak i kiedy. Za to na zawsze. A współczesna poezja? Miałbym kłopot z zacytowaniem czegoś. W Jesieninie jest i tragedia, i rozpacz, i wołanie o pomoc, przeklinanie, nieprawdopodobne bogactwo sprzecznych uczuć. A w tle straszliwa Rosja, z krwią, rewolucją, Leninem. I jeszcze przemiany, które przechodzi ten riazański chłopczyk. Najpierw czytał na carskim dworze swoje wiersze, później przeżył wybuch wiary w to, że rewolucja to coś wspaniałego. Potem straszliwe rozczarowanie, rozpacz i nienawiść do rewolucji. A dookoła rosyjskie szaleństwo, czyli egzekucje, krew, a drugiej strony wódka, kokaina i światowa ikona - Isadora Duncan. Zaczynamy od ludzi, którzy nieśli trumnę Jesienina. To byli wielcy pisarze, poeci, artyści. Wszyscy zostali wymordowani, podobnie zresztą jak większość ludzi, która ich mordowała. Niewiarygodna historia... Olenie i nam pomaga to, że znakomicie tańczy, więc mamy jeszcze delikatny i wyrafinowany ruch sceniczny.
OL: Dawno temu tańczyłam w balecie.
JO: Dzięki Olenie dotarliśmy do wielu zupełnie nieznanych w Polsce materiałów. Wielkim pytaniem naszego przedstawienia jest także kwestia, czy Jesienin naprawdę popełnił samobójstwo. Bo od kilku lat krążą w Rosji sprzeczne wersje. Nie ma zezwolenia na ekshumację zwłok. Oczywiście, to nie jest kryminał, ale to pytanie się pojawia. Olena występuje tu w podwójnej roli - wykonawcy i kompozytora. Napisała wspaniałą muzykę do naszego spektaklu.
OL: Ta muzyka przychodziła do mnie głównie w nocy. Jego męczył Czarny człowiek, a mnie nie dawały spać jego wiersze. Jesienin miał szczęście do tłumaczy. Broniewski przetłumaczył "Czarnego człowieka" z taką miłością, jakby go sam napisał. "Moskwa karczemna" i "Pieśń o suce" w tłumaczeniu Seweryna Pollaka to też strzał w serce. To dzięki Januszowi zakochałam się w Jesieninie. Zabrał mnie kiedyś na nocny spacer nad Wisłę i zaczął mówić "Czarnego człowieka". Byłam wstrząśnięta. Nigdy nie czytałam tego wiersza. U nas ten ostatni i najwspanialszy okres w twórczości Jesienina był prawie nieznany. Mój tata był ateistą. Przy ikonie, którą mama trzymała w rogu pokoju, stawiał portret Jesienina. Kiedy ktoś pukał do drzwi, od razu go chował. Jesienin nawet w latach 80. był w Związku Sowieckim na czarnej liście. W szkole nie uczyliśmy się jego poezji. Zapytałam taty, kto to jest, a on z pamięci mówił mi jego wiersze. Kiedy ćwiczyłam balet, pantomimę, czytałam książkę "Moje życie" Isadory Duncan. W tej książce nie było ani słowa o Jesieninie. A o tym, że byli małżeństwem, dowiedziałam się w Polsce.
JG: Ta poezja wyrasta z bólu i cierpienia ludzi, którzy nie spędzają czasu w bibliotekach. Za to wiedzą wszystko o zimnie, głodzie, zdradzie i rozpaczy. I uznają to za rzeczy całkiem normalne.
OL: Ale nie przestają marzyć.
JG: W rozmowie z Czesławem Miłoszem Aleksander Wat wspomina, że w Kazachstanie w celach więziennych urkowie śpiewali "List do matki" Jesienina. Ta poezja jest niesłychanie dźwięczna, to jest i śpiew, i jęk, i skarga. To piekielnie trudne do tłumaczenia. Angielskie przekłady Jesienina zarzynają. Gdyby nie Olena, ten spektakl nie miałby sensu. No i reżyser wie o muzyce to wszysko, czego my nie wiemy, oraz zgodził się pokierować tą imprezą. Więc wzięliśmy się za to.
Ile w przedstawieniu jest słów Janusza Głowackiego, a ile Jesienina? Czy to jest opowieść de facto w pierwszej osobie, czy opowieść, która relacjonuje to niewiarygodne życie?
JG: Oczywiście najwięcej jest samego Jesienina. Tyle, ile się dało zmieścić. A reszta to kombinacja tego, co sam napisałem, co podpowiedziała Olena i cytatów, różnych: z Majakowskiego, Isadory Duncan, Imperatorowej Wszechrosji, Lenina czy właściciela hotelu w Paryżu, który po pyanemu zdemolował Jesienin, i jeszcze paru osób. Jest w tym tragedia wymieszana ze śmiesznością i wielka liryka z wielkim chamstwem. Czyli jakże mi bliski obraz świata.
OL: Bardzo ważne jest tło historyczne. Chcieliśmy pokazać obraz Matki Rosji, która pożera własne dzieci. Obraz, który odbija się w oczach Jesienina.
JG: I jest w tym wielka Isadora Duncan, która nic z tej Rosji nie zrozumiała albo nie chciała zrozumieć...
OL: Czyli zderzenie Wschodu i Zachodu.
JG: Kiedy wyemigrowałem do Ameryki, Susan Sontag wciąż miała trochę wątpliwości, czy komunizm naprawdę jest taki straszny. Dopiero Brodski ją do końca przekonał.
Tę opowieść gra pani jako osoba stąd?
OL: Urodziłam się w Kijowie, ale od kiedy skończyłam 17 lat i zaczęłam pracować w cyrku, zwiedziłam cały Związek Radziecki, więc poznałam tego potwora. Mieszkałam i w Petersburgu, i Moskwie. Dlatego nie jestem tak bardzo przywiązana akurat do Kijowa, chociaż się mówi, że tam, gdzie jest pępek zakopany, tam jest twoje miejsce. A mój pępek jest zakopany w sztuce. Mieszkam w Polsce od kilkunastu lat, współpracuję z Ateneum od lat sześciu i jestem mocno związana z tą sceną. Opowiadam historię Jesienina z punktu widzenia człowieka, którym jestem teraz. Sztuka jest moim domem.
JO: Powiedz, czym jest poezja w Rosji, bo jest zupełnie czym innym niż w Polsce.
OL: Janusz przytoczył dziś piękne zdanie Mandelsztama...
JG: Ono dotyczyło trochę i Polski. Wszędzie, gdzie systemy są oparte na kłamstwie, tam słowa nabierają wyjątkowego znaczenia. Mandelsztam napisał, że nigdzie na świecie poezja nie była tak ceniona jak w ZSRR, bo nigdzie za wiersze nie rozstrzeliwano. Dwa lata temu byliśmy z Oleną w Moskwie na grobie Jesienina. Była wtedy ostra zima, minus 30 stopni. A na jego grobie świeże kwiaty, płonące świece. On jest trochę jak rosyjski Jim Morrison, jest poetą przeklętym. Kobiety modlą się, młodzi poeci czytają swoje wiersze...
OL: Jeśli Jesienin się powiesił, to dla ortodoksyjnych prawosławnych Rosjan znaczy, że jest potępieńcem. Ale jeśli został zamordowany - jest świętym męczennikiem. Jednak do tej pory nie ma zgody na ekshumację.
JO: Widzieliśmy film dokumentalny, w którym badacze zgłosili do rządu żądanie, żeby zająć się ostatecznym wyjaśnieniem jego śmierci. Nigdy nie uzyskali odpowiedzi.
OL: Na gipsowej masce, która była zrobiona po śmierci Jesienina, widać, że miał złamany prawy łuk brwiowy, a prawe oko wypłynęło. Wątpliwości na temat jego samobójstwa jest o wiele więcej.
Wasze przedstawienie jest rozpięte pomiędzy świętością a potępieniem, czyli skrajnymi stanami, przez które Jesienin jest odbierany. I nie będzie żadnego rozstrzygnięcia?
JG: Będzie podziw, wpółczucie, strach i dużo pytań.
OL: Chcemy przypomnieć widzom, że sztuka to niekoniecznie to, czym nas karmi telewizja.
JG: W Rosji ciągle poezja i literatura znaczą o wiele więcej niż w naszym wyzwolonym już kraju.
To przedstawienie jest rehabilitacją poezji?
JO: Na pewno. Większość wierszy, które wybraliśmy, bez wątpienia będzie odkryciem dla publiczności. Udało nam się zebrać współpracowników, którzy są w Jesieninie zakochani równie mocno jak my, czyli scenograf Dorotę Kołodyńską, choreografa Jacka Badurka, reżysera światła Piotra Pawlika...
OL: Mamy znakomitych muzyków - Klaudiusza Barana, Rafała Grząkę, Roberta Siwaka...
JG: Dziś, w ogólnym zgłupieniu i schamie-niu, za poezję często uważa się piosenki do serialu. Olena udowodniła, że Jesienina można śpiewać, i z Bożą pomocą to będą hity. Jest w nich wielka siła.
OL: Wyrwałam się przecież z piekła. I przeżyłam...
JG: Kiedy żył Gustaw Holoubek, zaproponowaliśmy mu zrobienie spektaklu o Jesieninie. Powiedział: "To cudownie, może nareszcie zrozumiem, dlaczego tak bardzo kocham i tak bardzo nienawidzę Rosji".
OL: Holoubek chciał to wyreżyserować. Ale odszedł. A Józef Opalski jest jedynym człowiekiem, z którym można było podjąć to wyzwanie.
JO: Po latach wracam do Ateneum. Znalazłem niedawno stary list Janusza Warmińskiego z lat 90., który zobaczył jednego z moich pierwszych "Weilli" i zaproponował mi, żebym zrobił Kurta Weilla u niego w teatrze. Ale umarł i nie zdążyłem.
Jak spektakl o Jesieninie mieści się w pana wizji teatru muzycznego?
JO: Olena śpiewa znakomicie. A jednak do niektórych wierszy nie potrafiłem wyobrazić sobie muzyki. I na tym polu Olena również odniosła sukces. Rzadko się zdarza, żeby muzyka była tak organicznie zrośnięta z poezją. A widzenie świata Janusza Głowackiego jest bardzo bliskie mojemu. Dlatego że rozpięte jest między tym, co tragiczne, a tym, co ironiczne. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólną wrażliwość. A to już połowa sukcesu. Zawsze jest problem z żyjącymi autorami, bo siedzą na próbach, nudzą... (śmiech). A w tym wypadku jedziemy "na tym samym wózku". Świat, który próbuję w tym spektaklu przedstawić, jest w jakimś sensie światem Janusza Głowackiego, który chce pokazać swój stosunek do Jesienina i do świata.
JG: Jest między nami rodzaj porozumienia. Co jakiś czas, kiedy Olena próbuje i jeśli jesteśmy zachwyceni, to patrzymy na siebie, kiwając głowami na "tak". Ale jeśli mamy wątpliwości, to patrzymy na siebie niepewnie. A nie jest to najczęstsze uczucie między autorem i reżyserem.
JO: Proponujemy coś naprawdę dziwnego. Publiczność Teatru Ateneum zna Olenę, ale obawiam się, że jej wielbiciele mogą mnie znienawidzić... OL: Ogromnie się cieszę, że nareszcie śpiewam po polsku. Źe wymyśliłam muzykę, którą kocham, która ma wibracje drapieżne, niesalonowe. Akordeon, bębny szamańskie, wspaniali muzycy, którzy zrobili aranżacje - drapieżne, ironiczne i liryczne. Plus ruch - bo tańczę, plus poezja, gra świateł, piękny kostium...
Robicie to przedstawienie w kontekście dzisiejszego teatru? Czy znaleźliście sobie niszę - Jesienina - którego nie dotyczy to zgłupienie współczesnej rzeczywistości?
JO: Nie tknąłbym się w teatrze niczego, co by mi było obce. Nie chciałbym niszczyć autora, w tym wypadku ani Jesienina, ani Głowackiego. Mogę się bawić, tak jak to zrobiłem w "Sekretach nietoperzy" w Teatrze STU aluzjami do współczesnego, młodego teatru. Jesteśmy jak najdalej od każdej mody na taki czy inny teatr. Nasze przedstawienie nie jest dyskusją z modą. Ono odniesie największy sukces, jeśli widz wróci do domu i sięgnie po Jesienina. Bo dla większości taki Jesienin będzie odkryciem.
OL: Nasze wzory to przedstawienie, w którym Milva śpiewa Brechta w reżyserii Strehlera, albo teatr Piny Bausch...
JG: Dodałbym jeszcze "Kabaret" Boba Fosse.
Agnieszka Michalak, Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
28 listopada 2009