Pogoń za wiatrem

Bunt Asmussena wysysa się z mlekiem matki – kiełkuje pod osłoną osobowości, czy osobności, a potem się rozplenia. Nie z wyboru, ale kolei rzeczy. Wolność się rodzi dopiero post factum, czytaj: post mortem. Za szczęśliwego należy uznać tylko tego, co jeszcze nie istnieje, ani nie widział spraw niegodziwych, jakie się dzieją w nowym spektaklu TBS.

Na scenie brak perypetii, uników, czy prób czegokolwiek, w tym odkupienia – słowo od reżysera to pułapka. Niezdolne do gry postaci wyrzucają z siebie kwestie z prędkością karabinu. Obok siebie, ale naprzeciw widowni, zrzucają balast wspomnień i ciężar akcji na widza. Neurotyczna Janik jak w transie krąży po scenie, kompulsywnie wypluwa kawałki zdań – pauza grozi implozją. Złapana za rękę, wypada z rytmu, zacina się i traci rezon. Gdy uścisk zwalnia, znów rusza do biegu. Na oślep. Na drugim biegunie Fielek – wrośnięta w kitel i scenografię, kobieta z songu Organka, co pachnie mydłem. Na szpitalnym łóżku (ławce i katafalku) odtwarza wariację na temat marności nad marnościami – metodycznie, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Wszystkiemu, w tym widowni, przygląda się voyeur Dopierała. Tak powstaje portret grupowy. Witajcie w theatrum anatomicum na lekcji anatomii doktora Asmussena. Gotowi na piękno bez znieczulenia?

W czasach Rembrandta pokazy sekcji odbywały się zimą. We foyer TBS gra Let it snow, a na scenie pada – za sprawą subtelnych projekcji Iwana. Video chwilami traci ostrość, śnieg przypomina wtedy nasienie. Spod sklepienia wyrasta coś na kształt krzyża. Korzeń mandragory? Według legendy kiełkował pod szubienicą. Niżej na scenie młoda kobieta otwiera ramiona w geście „ufam tobie". W tle opalizujące dźwięki Krzysztofa Koniecznego. Tylko rytm i barwa, bez słów, które można zrozumieć. Śmierć u Asmussena jest przecież innym gatunkiem muzyki. Brawo.



Monika Gorzelak
O teatrze w każdym przypadku
23 czerwca 2018
Spektakle
Bunt