Pojedynek na scenie

"(A)pollonia" to najbardziej wyczekiwana teatralna premiera tego sezonu. Nie bez powodu - to pierwszy spektakl, który Krzysztof Warlikowski wystawia jako dyrektor artystyczny własnej sceny, czyli Nowego Teatru. Choć na premierę w Nowym bilety kosztowały kilkaset złotych, chętnych nie brakowało. Połączenie głośnego reżysera z gorącymi nazwiskami aktorów zadziałało jak magnes. W spektaklu grają m.in. Magdalena Cielecka, Andrzej Chyra, Danuta Stenka, Maja Ostaszewska i Maciej Stuhr. Mieszanka wybuchowa i obowiązkowa dla każdego, kto uważa się za intelektualistę.

,,(A)pollonia" to rzecz o największym poświęceniu - złożeniu w ofierze własnego życia. Bohaterkami są trzy kobiety - Ifigenia, którą ojciec zabija, by zyskać przychylność losu, Alkestis oddająca życie za męża, by zapewnić mu nieśmiertelność, oraz Apolonia skazana na śmierć, przy milczącej akceptacji ojca, za pomoc Żydom - autentyczna postać, którą opisała Hanna Krall. 

Spektakl wzbudza emocje nie tylko dlatego, że to pierwsza premiera Nowego Teatru, która będzie jego manifestem programowym. To międzynarodowa koprodukcja pięciu teatrów powstająca we współpracy z festiwalem w Awinionie, najbardziej prestiżową, obok festiwalu w Edynburgu, imprezą teatralną. To właśnie w Awinionie 16 lipca przedstawienie będzie miało swoją drugą, międzynarodową premierę. Na potrzeby festiwalu spektakl został przygotowany z rozmachem, bo przytłaczający swą wielkością dziedziniec Pałacu Papieży nie toleruje produkcji kameralnych. Nadzieje pokładane w ,,(A)pollonii" są tym większe, że od przyjęcia tej jednej premiery będzie zależała przyszłość Nowego Teatru. 

,,(A)pollonia" to pierwsza premiera Warlikowskiego po głośnym rozstaniu z teatrem 

Grzegorza Jarzyny. Przez niemal dziesięć lat wspólnie tworzyli kultową scenę, która wyznaczała trendy. Pod koniec lat 90. przewrócili teatr do góry nogami i podzielili krytykę. Jedni okrzyknęli ich rewolucjonistami i zbawcami, inni - barbarzyńcami. To oni pierwsi zaczęli opowiadać o rzeczywistości 30-latków. Na dodatek robili to w szokujący, kontrowersyjny i niespotykany wcześniej sposób - przekraczając granice, łamiąc tabu. Hurtowo pokazywali nagość, inność i wynaturzenia. Nie stronili od takich tematów jak narkotyki, homo- i transseksualizm czy kazirodztwo. Tworzyli nowy język teatralny, budzący opór starszego pokolenia krytyków. 

Warlikowskiego krytykowali Grzegorzewski i Holoubek, a oburzony Gajos zrezygnował z roli. Przez ten długi czas młodzi, wówczas trzydziestokilkuletni, twórcy koegzystowali pod jednym dachem, wspólnie pracując na markę Teatru Rozmaitości, a od 2003 r. - TR Warszawa. Jeśli w grę wchodziła rywalizacja, to tylko artystyczna i koleżeńska. A powodów do porównań było wiele - w podobnym czasie obaj wystawiali sztuki brutalistki Sarah Kane, a potem wzięli się do opery. Obaj też pracowali za granicą. Ostatecznie jeden i drugi doczekał się akceptacji konserwatywnej części widowni i etykietki twórcy dojrzałego. Najpierw w 2005 r. Warlikowski po spektaklu "Krum", a w 2009 r. Jarzyna dzięki przedstawieniu "T.E.0.RE.M.A.T". Zaszufladkowano ich jako "mądrych czterdziestoletnich". 

Wraz z odejściem Warlikowskiego z TR i zabraniem z sobą całego gwiazdorskiego zespołu aktorskiego, koleżeńska relacja z Jarzyną dramatycznie się skończyła. Jarzyna przyznał nawet, że rozpad zespołu aktorskiego i podział na dwa obozy nastąpił na długo przed oficjalnym rozłamem, tuż po projekcie "Teren Warszawa" (2004 r). Sam zaczął wtedy współpracować z młodymi i mało znanymi aktorami. Dyrektor TR mówił później: "To kiełkowało od dawna, ale wyraźnie zrozumiałem to na festiwalu w Awinionie, kiedy Krzysiek powiedział mi, że widziałby ten teatr jako taki, który w Polsce produkuje spektakle i jeździ z nimi po świecie. Ja odpowiedziałem, że interesuje mnie Warszawa. Uznaliśmy, że to są dwie różne drogi. Wtedy dokonał się podział zespołu na moich aktorów i jego". 

Okazało się, że dwie tak wyraziste osobowości nie mogą pokojowo współistnieć. Teraz, gdy obaj mają własne sceny, okaże się, który wygra walkę o rząd dusz w teatrze, zawłaszczając cały sukces TR Warszawa. Trudniejsze zadanie stoi przed Jarzyną, bo jego teatr ostatnio stracił na znaczeniu, a na samym twórcy postawiono krzyżyk, wieszcząc koniec kariery. Dopiero w 2009 r. reżyser wyszedł z impasu i pokazał dwie bardzo dobre premiery, najpierw "T.E.O.R.E.M.A.T", a potem "Między nami dobrze jest" na podstawie dramatu Doroty Masłowskiej. Okazało się, że artysta wciąż potrafi zaskakiwać. Słabość TR polega jednak na tym, że nie ma w nim już mocnych nazwisk - oprócz samego Jarzyny. Co prawda dyrektor sprowadził do siebie Jana Klatę, ale pozwolił mu zrealizować tylko dwa spektakle. W kuluarach się mówi, że nie chciał, aby ktoś go przyćmił na własnej scenie. Sam Klata się żali, że nie dostawał pozwolenia na jeżdżenie ze spektaklem "Weź przestań" po świecie, chociaż miał zaproszenia. Przez wiele miesięcy Jarzyna wolał pracować za granicą, gdy jego macierzysta scena tkwiła w hibernacji. Nie było nowych premier, a najlepsze spektakle zostały nagle zdjęte z afisza na złość aktorom, którzy opowiedzieli się za Warlikowskim. Odciął ich w ten sposób od dochodów, bo wiedział, że konkurencja nie zacznie działać prędko. 

Warlikowski jest w lepszej sytuacji, gdyż tworzy swój teatr od zera. Na dodatek zabrał Jarzynie najlepszy zespół w Polsce. Już teraz wiadomo, że kolejna premiera Nowego będzie wydarzeniem - to "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa, zrealizowany z paryskim Odeonem, jednym z najstarszych i najważniejszych francuskich teatrów. Obok Andrzeja Chyry, który wcieli się w rolę Stanleya Kowalskiego, wystąpi znakomita francuska aktorka Isabelle Huppert. 

Warlikowski i Jarzyna są narażeni na porównywania także dlatego, że ich koncepcja teatru jest zbliżona. Obaj prowadzą placówki otwarte, interdyscyplinarne - to nie tylko spektakle, ale też koncerty, wystawy, odczyty. Zarówno TR Warszawa, jak i Nowy chcą być centrum myśli artystycznej. 

Dwóch najważniejszych reżyserów pokolenia czterdziestolatków to niezwykle silne osobowości. - To swojego rodzaju dyktatorzy - uważa Andrzej Chyra, który pracował z oboma. Jeszcze więcej ich dzieli. - Jarzyna silniej narzuca swoje zdanie aktorom. U niego nie ma miejsca na dyskusję, on wie, czego oczekuje. I chce to dostać. Z kolei Warlikowski zostawia więcej swobody, pracuje nad rolą razem z aktorem. Jeśli nie rozumie, czemu nie potrafimy czegoś zrobić, staje na naszym miejscu i zaczyna odgrywać rolę. On do aktora przykłada znacznie większą wagę niż Grzegorz, który bardziej skupia się na rytmie spektaklu i formie - mówi Maja Ostaszewska Najlepszym przykładem może być jeden z zagranicznych festiwali, na którym Warlikowski zastąpił na scenie swoją aktorkę i z powodzeniem odegrał jej rolę. O ile Jarzyna pracuje przede wszystkim na próbach, Warlikowski 

jest w kontakcie z zespołem 24 godziny na dobę. Maja Ostaszewska i Magdalena Cielecka przyznają, że potrafią dostawać od niego SMS-y z nowymi pomysłami nawet w środku nocy. U obu praca nad spektaklem nie kończy się wraz z premierą - zmieniają i doskonalą spektakle, jak długo są na afiszu. 

Choć to Jarzyna, Ślązak i syn górnika, wygląda na grzecznego chłopca z sąsiedztwa, a Warlikowski - na ekscentrycznego artystę - ich współpracownicy przekonują, że pozory mylą. - To Jarzyna jest wybuchowy. Warlikowski jest introwertykiem, jest zamknięty w sobie. Potrafi rozmawiać tylko z tymi, których dobrze zna. Dlatego nowe osoby w zespole mają ciężko, bo Krzysztof otwiera się powoli i na początku zachowuje dystans - twierdzi Maja Ostaszewska. 

Choć zarówno Warlikowski, jak i Jarzyna przekroczyli magiczną granicę 40 lat, wciąż nie ma nikogo, kto mógłby zagrozić ich pozycji. Dlatego rywalizować mogą tylko z sobą i dzięki tej rywalizacji ciągle podnosić poprzeczkę. Nieważne więc, czy to Nowy, czy TR Warszawa zyska niedługo miano najmodniejszej sceny w stolicy, a może i w całej Polsce. Ten drugi zawsze będzie deptał przeciwnikowi po piętach. Rywalizacja zapowiada się pasjonująco.



Iga Nyc
Wprost
20 maja 2009
Spektakle
(A)pollonia