Polacy pili, piją i jeszcze długo będą pić

To przedstawienie ma smak ciepłej wódki. Żadne tam ę-ą, kieliszeczki, smaczki, zbędne ceregiele. Wódkę wali się prosto z gwinta i robi się po niej głupoty.
Nikt tu z tego powodu nie rozdziera szat, nikt niczego nie rewiduje, nikt niczego nie analizuje, nikt nie wywraca na drugą stronę starych jak świat problemów.


Bo najnowszy spektakl, zrealizowany na Scenie Kameralnej Starego Teatru, nie odkrywa Ameryki. Stwierdza tylko powszechnie znany fakt, że Polacy pili, piją i będą pić.  Autorce spektaklu Barbarze Wysokiej posłużył do tego oświeceniowy tekst Franciszka Bohomolca, pt. "Pijacy". Banalna karykatura narodowego nałogu, schematyczna i niezbyt odkrywcza, w rękach reżyserki zmieniła się w komedię o ludziach żyjących na jednym z wielkomiejskich osiedli. 

W ich świat wprowadza nas dwoje przyczepionych do trzepaka dzieciaków - Magdalena (Małgorzata Zawadzka) i Wiernicki (Marcin Kalisz). To zbuntowane nastolatki, którym wszystko zwisa i które za parę lat skończą jak dorośli bohaterowie przedstawienia. Na razie tylko żują gumę, beznamiętnie komentując to, co się dzieje na scenie. 
"Pijacy", grani w Starym Teatrze, to lekki spektakl, który ogląda się z przyjemnością

A tu imć pan Pijakiewicz w blokowym garażu raczy gości wódką. Jego małżonka Pijakiewiczowa robi to samo, tylko odrobinę dyskretniej i wyłącznie w kobiecym towarzystwie. Intryga skupia się wokół Teresy, którą Pijakiewicz chce wydać za mąż za Wrońskiego. 

Ale do mariażu nie dochodzi, bo niedoszli krewni się pobili, przez co dziewczyna wylądowała w ramionach na razie jeszcze trzeźwego Sobreckiego. Ale tak naprawdę akcja nie jest tu najistotniejsza. Istotne są sceniczne postaci, z niebywałą lekkością wykreowane przez aktorów.ozbawił mnie do łez Roman Gancarczyk jako ojciec chrzestny. Trudno nie śmiać się na widok tego najnowszego "wcielenia" Marlona Brando, jakie ten osiedlowy padre zaprezentował. Cudownie grający pijanego Juliusz Chrząstowski, któremu wtóruje miejscowy elegancik Iwroński, czyli z wdziękiem akompaniujący sobie na gitarze elektrycznej Krzysztof Zawadzki. Zresztą wszyscy aktorzy stworzyli tu fantastycznie charakterystyczne postaci, a szczególnie niedoszła narzeczona Teresa (Ewa Kaim), która z impetem wypada z malucha swojego przyszłego męża. 

Bo akcję spektaklu reżyserka umieściła w latach 70., w czasach późnego Gierka, kiedy to jeździło się fiacikami i piło jak za Bohomolca, czyli; jak dzisiaj. O tym właśnie donoszą trzepakowe dzieci, cytując gazetowe sprawozdania o promilach alkoholu, jakie mają we krwi współcześni pijacy. 

To jedne z nawiasów, w jakich zamyka się ten bezpretensjonalny spektakl, zakończony piosenką Zbigniewa Wodeckiego, przewrotnie zatytułowaną "Teatr uczy nas żyć". Bo Barbara Wysoka nie miała na szczęście ambicji nauczania, moralizowania, rewidowania, stawiania wiekopomnych diagnoz. 

Dzięki temu zobaczyliśmy naprawdę dobre przedstawienie, z którego, w przeciwieństwie do poprzednich widowisk z cyklu "re_wizje sarmackie", nie dowiedziałam się, że Powstanie Warszawskie upadło z powodu pijaństwa Polaków.
(mb)



Magda Huzarska
Polska - Gazeta Krakowska
30 kwietnia 2009
Spektakle
Pijacy