Polkowice zapraszają teatry i miłośników teatru
Co roku w czasie Polkowickich Dni Teatru to miasto gości najlepsze przedstawienia teatralne z całej Polski.O festiwalu opowiada jego twórca i dyrektor artystyczny Andrzej Wierdak
Rozmowa z Andrzejem Wierdakiem*
W poniedziałek oficjalne otwarcie XII już edycji Polkowickich Dni Teatru. Jak to się stało, że w niewielkim miasteczku Zagłębia Miedziowego powstał festiwal teatralny na taką skalę?
To wynik długich poszukiwań i lat pracy, ale jednocześnie zdeterminowane działanie. Polkowice mają ponad 700-letnią historię. Są tylko o sześć lat młodsze od Krakowa, a nie mogą pochwalić się żadnym zabytkiem. W mieście nigdy nie organizowano też wydarzenia kulturalnego na taką skalę, która pomogłoby miastu w promocji i przyciągnęła turystów.
Kiedy kilkanaście lat temu zostałem dyrektorem Polkowickiego Centrum Animacji postawiłem sobie cel: wykreować takie wydarzenie kulturalne, które będzie jednoznacznie kojarzone z Polkowicami. Ruszyłem z kilkoma festiwalami. Organizowaliśmy głównie plenerowe koncerty, raz do roku odbywały się też Dni Teatru. I choć ze wszystkich sztuk teatr był mi zawsze najbliższy, wtedy przez myśl mi nawet nie przeszło, że to właśnie to, czego szukam. Górnicze miasteczko, bez prawdziwej sceny, miałoby stać się centrum teatru? Wydawało się, że to przedsięwzięcie trochę na siłę, niemożliwe do realizacji na taką skalę, jakiej oczekiwałem. Dlatego szukałem dalej. A popularność Dni Teatru rosła z roku na rok. Mniej więcej po piątej edycji zorientowałem się, że to, czego potrzebuję, mam dosłownie pod nosem.
Sam dobiera Pan repertuar? Czym się Pan kieruje?
Ponieważ Dni Teatru są moim pomysłem, ostatecznie sam decyduję o doborze spektakli. Jednak wcześniej rozmawiam o nich z pracownikami, wysłuchuję opinii, bardzo dużo czytam, a przede wszystkim staram się wcześniej zobaczyć spektakle. Część teatrów zgłasza się do mnie sama, do innych ja wysyłam zaproszenia. I choć coraz bardziej zdaję sobie sprawę z konieczności wykrystalizowania charakteru Dni Teatru, zbudowania jasnej idei, to wiem również, że siła i popularność festiwalu tkwią w różnorodności repertuarowej i realizowaniu dawno założonych misji: rozbudzaniu miłości do teatru oraz pokazywania jego różnych obliczy.
Do Polkowic ściągają goście z różnych części kraju, a nawet z zagranicy. Jednak w festiwalowym repertuarze mało jest Wrocławia. Z czego to wynika?
Ja tego raczej nie postrzegam w ten sposób. Staram się umożliwić publiczności poznanie tych przedstawień, których mogą nigdy nie zobaczyć ze względu na odległość. Ale staram się też, aby co roku choć mały element stolicy województwa zaistniał na polkowickiej scenie. Tym razem na otwarciu usłyszymy piosenki znane z przedstawień granych w Capitolu. I choć byłbym równie zadowolony, gdyby zagrane były całe przedstawienia, to w tak niestandardowych warunkach, w jakich przygotowywany jest festiwal, wymaga to zrozumienia i obustronnej współpracy. Niestety, nie zawsze i nie od wszystkich je otrzymuję.
A jednak tak jak i w ubiegłych latach, tak i tym razem w repertuarze znaleźć można prawdziwe gwiazdy polskiej sceny teatralnej. Teresa Budzisz-Krzyżanowska w Sarabandzie, Teatr im. Juliusza Słowackiego z Krakowa, Montownia z Warszawy. Jak udaje się Panu ściągnąć ich do Polkowic?
To wymagało czasu, wielu rozmów i podróży. Zaczęło się od romansu z zaprzyjaźnionymi teatrami, w tym między innymi ze szczecińskim Teatrem Polskim czy teatrem z Zielonej Góry.
Dużo jeżdżę po kraju i zawsze, kiedy mam taką możliwość, oglądam spektakle. Ostatnio rozpocząłem studia zaoczne w Krakowie i jestem tam prawie co drugi weekend. A to miasto jest mekką teatralną. Jednak kiedy pytam się mieszkańców, czy widzieli taką czy inną sztukę, często nawet o niej nie słyszeli. Okazuje się, że jestem o wiele częstszym gościem teatrów niż ci, którzy mają je przy sąsiedniej ulicy.
Podczas podróży staram się też nawiązywać znajomości z ludźmi teatru i zapraszam ich do Polkowic. Rok temu był u nas Teatr Powszechny z Warszawy ze spektaklem "Słoneczni chłopcy". Kiedy dowiedziała się o tym żona mojego serdecznego przyjaciela, Leszka Mądzika, autora naszych plakatów, zadzwoniła do mnie zdziwiona, jak tego dokonałem. Tłumaczyła, że w Warszawie musiała kupić bilet z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, a i tak nie udało jej się dostać dwóch miejsc obok siebie. Ona i mąż musieliby siedzieć osobno. "Słoneczni chłopcy" nigdy wcześniej nie byli grani poza Warszawą. My byliśmy ich pierwszym spektaklem wyjazdowym. To wielki zaszczyt i sukces.
Polkowickie Dni Teatru firmują też najbardziej cenione osobistości polskiej sceny teatralnej.
Swojego patrona Polkowickie Dni Teatru mają od siódmej edycji. Co roku innego. Zaczęło się od przypadkowego spotkania w krakowskiej Piwnicy pod Baranami z Andrzejem Sewerynem, naszym pierwszym opiekunem. Pomysł patronatu zrodził się w trakcie naszej rozmowy. Jego numer telefonu zapisałem na kawiarnianej serwetce. I choć z powodu wyjazdu do Paryża nie mógł być obecny na otwarciu, to nie zabrakło jego uroczystego przemówienia. Zrobiliśmy łączenie na żywo, swoistą telekonferencję. Słyszeli ją wszyscy zebrani goście.
Od następnego roku tradycją stało się otwieranie festiwalu przez jego patrona. Gościliśmy Jerzego Stuhra, Krystynę Jandę, Janusza Gajosa, Jana Englerta, a w tym roku zaszczyci nas Andrzej Łapicki.
Budowa zapowiadanego od dawna nowego Centrum Animacji wciąż nie ruszyła. Polkowice nadal nie mają więc prawdziwej sceny teatralnej.
Jest już projekt, czekamy na przetarg i wyłonienie wykonawcy. Wierzę, że za dwa, może trzy lata doczekamy się Centrum Kultury z prawdziwego zdarzenia. Takiego na miarę rangi festiwalu. Póki co nasza siedziba to budynek po dawnej przychodni. Do dyspozycji mamy 30 małych gabinetów, żadnej większej sali. Do przedstawień adaptujemy więc szkolną aulę w zespole szkół. Przygotowaliśmy tam scenę o powierzchni 100 m kw. Druga sala, jaką dysponujemy, jest bardzo mała - w naszym kameralnym kinie. Ma 36 m kw i jest o wiele niższa. Nadaje się tylko do małych form teatralnych i monodramów.
Nie przeszkadza to dyrektorom teatrów i aktorom?
Niestety. Wiele spektakli, które bardzo chciałbym pokazać, nie może być wystawionych w takich warunkach. Nie mamy nawet kulis. Z dużej sceny jest tylko jedno zejście. Aktorzy muszą robić specjalne próby przed spektaklem, żeby się przyzwyczaić. Najczęściej bowiem u siebie korzystają z wielu wyjść. Mam jednak nadzieję, że nie będzie tak do końca.
Ceny jednorazowych biletów nie są małe, a karnety kosztują 500 zł. Czy pomimo tego udaje się zebrać pełną salę widzów?
W tym roku wystawiamy 15 tytułów w nurcie głównym - dla dorosłych. Siedem z nich będzie granych po dwa razy ze względu na ogromne zainteresowane. 13 stycznia - w pierwszym dniu sprzedaży, a więc na ponad miesiąc przed festiwalem - sprzedaliśmy ponad 5 tys. biletów. Dziś ponad 7 tys. Dostajemy mnóstwo próśb o rezerwację, a przelewy przychodzą z różnych części kraju. Na spektakle przychodzi tyle ludzi, że zawsze dla części dostawiamy poduszki i pufy. Fenomenem jest to, że większość biletów zostaje wyprzedana, zanim wydrukujemy ulotki i plakaty reklamujące festiwal. Mało jest takich eventów, w których sprzedaż poprzedza promocję.
Ceny karnetów w tym roku rzeczywiście są wysokie, wyższe niż w poprzedniej edycji. Karnet jest nawet droższy niż bilety, gdyby zakupić je na wszystkie spektakle. Ale to zabieg celowy. Karnet gwarantuje miejsce, a o te trudno podczas festiwalu. Chcę, aby ci, którzy zdecydują się je wykupić, rzeczywiście pojawili się na wszystkich przedstawieniach. Wyższe ceny nie zmniejszyły zainteresowania. Na prawie trzy miesiące przez otwarciem nie dysponowaliśmy już żadnym karnetem.
Na początku XI edycji festiwalu zapowiedział pan zmianę nazwy na Imponderabilia. Czy nadal jest to aktualne?
Uważam, że festiwal powinien mieć swoją nazwę, która od razu przywoływałaby na myśl to konkretne wydarzenie. Imponderabilia, czyli coś niezbędnego, bardzo przypadło mi do gustu. Jednak nie użyliśmy jej w tym roku. Wciąż szukamy.
* Andrzej Wierdak, dyrektor Polkowickiego Centrum Animacji - organizatora festiwalu, dyrektor artystyczny Polkowickich Dni Teatru
Rozmawiała Karolina Drogowska
Gazeta Wyborcza Wrocław
20 lutego 2010