Polska hipokryzją stoi

W Śródmiejskim Forum Kultury w Łodzi powstało przedstawienie zaskakująco śmiałe, które może wywoływać skrajne reakcje. Spektakl "Świetna transakcja", który posiada wiele mówiący podtytuł "komedia niepoprawna politycznie" opowiada m.in. o hipokryzji polskiego środowiska artystycznego, o tym, że w teatrze i filmie dużo łatwiej zrobić karierę, gdy jest się gejem, w dodatku niezbyt uczciwym. Reżyser wykazał się doskonałą znajomością realiów i sporą odwagą.

Przedstawienie zaczyna się całkiem niewinnie - w parku pewnej wypoczynkowej miejscowości, na swojej ulubionej ławeczce siedzi pięćdziesięcioletnia kobieta czytająca kolorowe pisma. Spokój Krystyny (Grażyna Suchocka) - bo tak ma na imię zaczytana bohaterka - zakłóca pojawienie się palącego papierosy mężczyzny (Włodzimierz Adamski), który upodobał sobie tę samą ławeczkę. Para jest w zbliżonym wieku, jednak oboje reprezentują nieco inne poglądy - mężczyzna ma obecnie trzecią żonę, szczyci się także posiadaniem kochanek, lecz opinia bawidamka nie robi na Krysi najlepszego wrażenia, tym bardziej, że dym tytoniowy nie jest powodem, dla którego zdecydowała się poprzebywać na łonie natury. Kobieta dużo lepiej dogaduje się z młodym gejem Andrzejem (Marcin Wartalski), z którym od czasu do czasu spotyka się w parku, żeby porozmawiać, wymienić się spostrzeżeniami, pobyć w towarzystwie kogoś tryskającego młodzieńczą energią. Jednak w miarę rozwoju akcji okazuje się, że nic nie jest takie, na jakie wygląda - kochający kobiety podrywacz okazuje się kryptogejem, spokojna, sympatyczna Krysia staje się szantażystką i mścicielką (z ukrycia nagrała aparatem fotograficznym intymne spotkanie obu poznanych panów), natomiast Andrzej nie jest tak naiwny, jak mogło się wydawać. Jednak siła przedstawienia nie tkwi w banalnym stwierdzeniu, że pozory mylą, lecz w rodzaju prezentowanego humoru, będącego przejawem zdecydowanego stanowiska, jakie zajął reżyser spektaklu.  

Scenografia jest niezwykle skromna - to ławeczka i trzy sztuczne drzewka mające symbolizować park, w którym rozgrywa się akcja. Spotkania poszczególnych bohaterów przerywane są krótkimi filmikami wideo prezentowanymi na ekranie usytuowanym z lewej strony sceny. W pierwszym z nich spotykamy znanego teatralnego reżysera Patryka Mariolę Żelaznego, którego wielkość polega przede wszystkim na tym, że robi on 8-godzinne spektakle. Jego kolejne „dzieło” ma trwać 14-godzin (z 5-minutową przerwą), widzowie jednak z pewnością nie opuszczą sali, gdyż nie pozwoli im na to obstawiająca teatr policja. Reżyserowi towarzyszy jego muz (męski odpowiednik muzy!), który pełni niezwykle istotną rolę wobec mistrza - „zapładnia i pompuje go… pomysłami”. Sylwetka utytułowanego reżysera przywodzi na myśl nazwisko jednego z bardzo znanych polskich twórców teatralnych, którego spektakle również wystawiają na próbę percepcję widzów, a nawiązania do jego życia są niezwykle czytelne, stając się przejawem niebywałej odwagi twórców „Świetnej transakcji”. Kiedy dodamy do tego serię dowcipów dotyczących środowiska artystycznego, w którym trudno zrobić karierę, kiedy nie jest się podległym i usłużnym, powstaje drapieżna satyra na nasze pseudotolerancyjne społeczeństwo, które w imię politycznej poprawności zwykło obdarzać różnego rodzaju mniejszości szczególnymi przywilejami i prawami. Artysta to ktoś, kto może pozwolić sobie na więcej aniżeli zwykły zjadacz chleba, a jeśli do tego jest gejem, to jego zachowania pod żadnym pozorem nie wolno nam skrytykować. Na przykładzie homoseksualistów pokazane zostało, że owe mniejszości skwapliwie korzystają ze swoich nowych praw - Andrzejek stwierdza, że jeżeli zakażą im parady równości to biskup ich reformowanego kościoła zgłosi ją jako pielgrzymkę i sprawa zostanie załatwiona. Kościołowi - jaki by nie był - nikt się przecież w Polsce nie sprzeciwi.

Prócz zalewu muzułmaństwa, strachu przed niebyciem stuprocentowym „prawdziwym Europejczykiem” i upadkiem cywilizacji łacińskiej w przedstawieniu obserwujemy całą serię zjawisk będących przejawem naszej głupoty i hipokryzji. W imię politycznej poprawności jesteśmy w stanie zaakceptować nowy model rodziny (dwaj faceci i pudel lub kobieta z dobermanem) i bezmyślnie zgadzamy się na wszystko, co jest modne, „postępowe” i „europejskie”. W tym świecie buntowniczką staje się Krystyna, tęskniąca za normalnym, heteroseksualnym mężczyzną obrończyni starego porządku, która przywołując słowa inżyniera Momonia konkluduje, że „tłok powinien chodzić w cylindrze, a nie w rurze wydechowej”. W dzisiejszych czasach takie poglądy są przejawem niezwykłej odwagi.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
3 lipca 2010