Polskość podważana?
"I love Chopin" to spektakl, którego zadaniem było promowanie poglądów dotyczących środowisk LGBT. Jednak warstwa artystyczna na tyle zajmuje uwagę, że można skupić się wyłącznie na niej i cieszyć się wysokiej jakości oprawą muzyczną i ruchową, nie angażując się w polityczny aspekt sztuki.Gra Sary Celler-Jezierskiej jako szopenistki Danuty wypada bardzo naturalnie. Aktorka wiarygodnie kreuje postać niemalże fanatycznej wykładowczyni, która tak bardzo kocha twórczość tytułowego artysty, iż prowadzi z nim rozmowy, jak gdyby nadal żył. Bohaterka budzi mieszane uczucia - od rozbawienia poprzez irytację do głębokiego współczucia.
Jeśli chodzi o resztę zespołu - bardziej wykazuje ona potencjał taneczny niż aktorski, jednak na uwagę zasługuje Karolina Paczkowska w roli młodej Danuty. Postać ta została zagrana z takim zaangażowaniem i dynamiką, że ciężko oderwać od niej oczy. Łatwo uwierzyć, że to nastolatka o wielkiej pasji muzycznej, przygnieciona ciężarem nauczycielskiego despotycznego autorytetu.
Jak na spektakl o muzyku przystało, usłyszymy tu wiele ciekawych aranżacji i interpretacji autorstwa Jacka Sotomskiego. Oczywiście większość z nich twórcy oparli na utworach Chopina (ciekawym zabiegiem było wyświetlanie nut i tytułów dzieł). Stylistyka electro, techno momentami lekko psychodeliczna tworzy hipnotyzujący klimat dziwnej podróży w czasie. Pojawią się również współczesne utwory popowe i rapowe. Zabrakło za to muzyki naszego rodaka wykonanej na żywo. Na scenie znajduje się fortepian, jednak gra na nim jest jedynie markowana.
Największe wrażenie robi choreografia. Wrocławski Teatr Pantomimy i tym razem nie zawodzi. Ujrzymy wiele pomysłowych układów. Jeden z nich stanowi etiuda uwięzionej muchy w wykonaniu Agnieszki Dziewy. Spazmatyczne ruchy mają w sobie tyle osobistego dramatyzmu, iż wywołują prawdziwe współczucie dla losu na co dzień mało znaczącej istoty. Artystka udźwignęła trudną do zrealizowania w tańcu rytmikę wykorzystanego w tej scenie utworu Chopina. Zapadającym w pamięć jest liryczny układ dwóch Mazowszanek. Jednak najbardziej imponuje scena lekcji muzyki młodej Danuty, kiedy to próbuje ona zadowolić swoją przesadnie wymagającą nauczycielkę i niemalże dosłownie staje na rzęsach, by udowodnić, że jest godna twórczości Chopina. Zaś układ samej nauczycielki, "spowiadającej się" byłym uczniom, nie oddaje w pełni charakteru postaci, zdaje się być zbyt ospały i bez pomysłu.
Starannie przemyślane światła w realizacji Bogumiła Palewicza dopełniają to, co nie zawsze jest powiedziane. Czerwone świetnie tworzy intymny klimat w scenie ogłaszania wycieczki do Paryża, zielone zwiększa oniryczność tańca much, pomarańczowe, miękkie światło, kojarzące się z błogim zachodem słońca, podkreśla wymowę tańca Mazowszanek. Wykorzystanie gry zwiększających i zmniejszających się cieni Danuty i jej nauczycielki dodaje cennego w teatrze symbolizmu.
Scenografia Anny Karczmarskiej i Mikołaja Małka jest z jednej strony pomysłowa, wykorzystująca teatralną metaforyczność, dająca pole dla wyobraźni, z drugiej zaś nieco chaotyczna. Część rekwizytów znajduje się w polu widzenia, pod jedną ze ścian, gdy nie są one używane. Wygląda to, jak gdyby ktoś zapomniał je zabrać po próbie generalnej. Z powodzeniem można by je umieścić za zielony parawan w tle sceny, zwiększając w ten sposób przejrzystość przestrzeni ruchowej. Ciekawym zabiegiem było wykorzystanie sztucznej ziemi i styropianowego "szopenowskiego" nosa jako nagrobka, aczkolwiek zastanawiało jego bardzo niedbałe wykonanie. Jeśli twórcy zrobili tak celowo, ich intencja nie jest czytelna.
Odczytywana w trakcie spektaklu, zmodyfikowana treść listu Chopina do Tytusa Woyciechowskiego, będąca chyba główną podporą scenariusza, ma na celu zmianę dzisiejszego wizerunku kompozytora, który powszechnie kojarzy się z patriotycznymi mazurkami i polonezami, wzruszającymi, sentymentalnymi walcami i nocturnami. I choć używanie postaci muzyka w celach politycznych jest dość niesmaczne, warto zwrócić uwagę, iż rzeczywiście słynne i zasłużone dla kultury osobistości niejednokrotnie obrastają mitycznością i sztucznym patosem. Łatwo zapomnieć, że byli to też po prostu zwykli ludzie z problemami, wewnętrznymi rozdarciami, popełniający błędy zupełnie jak my obecnie. Jednak czy to, co symbolizuje polskość i patriotyzm, koniecznie trzeba zmieniać, odzierać z wzniosłości?
Niech każdy widzi w Chopinie, co chce, pamiętając, że nie ma nic wstydliwego w przypięciu biało-czerwonego kotylionu na piersi i uronieniu łzy wzruszenia w trakcie podniosłego, nostalgicznego koncertu w warszawskich Łazienkach.
Urszula Laszczyńska
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
13 czerwca 2024