Pomidorowa tragedia

To, co wystawiono, z pewnością różniło się od oryginału - inaczej autor nie byłby uważany za skandalistę. We wtorek na Festiwalu Prapremier Teatr im. Stefana Jaracza z Łodzi pokazał "Kaskadę" w reż. Agnieszki Olsten. Para głównych bohaterów miota się po scenie, a widz ma wrażenie straconego czasu. Swojego

A zamysł był chyba trochę inny. Sceniczna opowieść, która powstała na podstawie "Udręki życia" izraelskiego pisarza polskiego pochodzenia, Hanocha Levina, opowiada historię walczących ze sobą bez przerwy małżonków, którzy jako swego oręża używają złośliwości, uszczypliwości, pogardy, cynizmu. Ale tak naprawdę nie potrafią bez siebie żyć. Nie znam oryginału, podejrzewam jednak że to, co zobaczyliśmy na scenie, różni się nieco od pierwowzoru - w przeciwnym razie autor tekstu nie mógłby być uważany za skandalistę. A na scenie wszystko było bez wyrazu. Nawet aktorzy z wyrobioną marką (parę głównych bohaterów grają Mariusz Saniternik i Ewa Wichrowska, pod koniec zjawia się ich wspólny znajomy Andrzej Wichrowski, którego bohater za wszelką cenę chce odzyskać pożyczoną dawno czapkę...).

Zgodzę się, że spektakl inaczej mógł być rozumiany przez osoby z długim stażem małżeńskim, inaczej z krótszym, lub dopiero nabywanym. Nie zmienia to faktu, że chwilami bohaterów było bardzo słabo, albo w ogóle, słychać, a ich kwestie były niewyraźne, trudne do zrozumienia (zwłaszcza, gdy krzyczeli do mikrofonu). Co gorsza, wiele było momentów, w których aktorzy do części, lub całej, widowni siedzieli tyłem i mogli wręcz czuć na plecach oddech siedzących w pierwszym rzędzie. Do tego, ich bezcelowe miotanie się po scenie, przerywane krzykliwymi wyskokami euforii czy wściekłości, mogło wzbudzać u widza irytację.

W pierwszych minutach spektaklu widownia wiele obiecywała sobie po scenografii, imitującej wnętrze lokalu, przeznaczonego na dancing. Nie została ona w ogóle wykorzystana. Dołożono za to projekcję wideo z udziałem głównego bohatera, opowiadającego o swoich kulinarnych doznaniach z udziałem pieczeni rzymskiej i pomidorówki.

Dobrzy aktorzy i jakiś tam pomysł z filmowym nagraniem nie uratowały spektaklu. Całość wyszła całkowicie nijak. Jak wspomniana pomidorówka, tylko że z niesprawdzonego przepisu. Niby składniki i proporcje odpowiednie, ale całość mętna i bez wyrazu.



Katarzyna Oleksy
Express Bydgoski
7 października 2011
Spektakle
Kaskada