Pomoc społeczna potrzebuje pomocy

„Ryzykowna forsa" Michaela Cooney'a w przekładzie Elżbiety Woźniak, wyreżyserowana przez Pawła Piterę, to pełna humoru farsa, bezlitośnie obśmiewająca urzędnicze procedury prowadzenia spraw, wyzwalające całą falę absurdów i nadużyć, z których całkiem rozgarnięty i inteligentny obywatel nie może się wyplątać, bez konieczności oddania się w ręce stróżów prawa.

 

„Ryzykowna forsa" jak każda produkcja należąca do tego gatunku skonstruowana jest tak, by ostrze jej szyderstwa wymierzone było we współczesną autorowi rzeczywistość, a zarazem emanowało znacznym ładunkiem humoru, puszczając do odbiorcy oko i ukazując mu w krzywym zwierciadle teatralnej sceny te elementy realnego świata, których akceptować nie warto lub z różnych powodów nie należy.

Bagatela zaś jest teatrem, który w repertuarze komicznym celuje, ale też używając śmiechu i przerysowując rzeczywistość, wskazuje z ich pomocą w sposób lekki, przyjemny i łatwo przez odbiorców akceptowany te składniki rzeczywistości, na które w naszym życiu z różnych przyczyn się nie godzimy lub konfrontacji z którymi unikamy.

Tym razem na warsztat wzięto życie typowego, współczesnego mieszczucha w średnim wieku, który miał nieszczęście stracić pracę i posiadać żonę, której o tym fakcie informować nie chciał. Ta, w sumie dość banalna sytuacja, na skutek jednej, zbyt pochopnie podjętej decyzji, daje początek historii trwającej dwa lata, a sprowadzającej się do tego jak żyć po utracie pracy – dodajmy całkiem wygodnie – na koszt opieki społecznej, osiągając przy tym niebagatelny dochód roczny w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy funtów nie podlegający opodatkowaniu.

Widz ma okazję obserwować bardzo burzliwy i oparty na komedii pomyłek finał tej historii, przetykany opowieściami zaangażowanych w nią osób o tym, jak do stanu obecnego doszło oraz jakie czynniki i zbiegi okoliczności odegrały w tym swoją rolę. Okazuje się też, że procedury, których przy wykonywaniu swoich czynności trzymają się urzędnicy i przestrzegania których wymagają od obywateli, są często tak sztywne, nieżyciowe, a przy tym na tyle łatwe do obejścia, że przy odrobinie odwagi zainteresowanego, pomocy paru naiwniaków nie do końca zdających sobie sprawę z tego, że działają na bardzo cienkiej i mglistej granicy prawa i szczęśliwego zbiegu okoliczności, bardzo długi czas wszystko może biec pomyślnie i spokojnie, nie burząc nowego, ustalonego na granicy owego prawa, porządku rzeczy.

Spokój ducha i egzystencji Erica Swana (Krzysztof Bochenek) burzy dopiero niezapowiedziana wizyta urzędnika domagającego się osobistego podpisu jego sublokatora, a nieco później wkroczenie do mieszkania kolejnej przedstawicieli opieki społecznej tym razem kontrolującej własnego pracownika. Rozgrywająca się na oczach widzów akcja coraz bardziej przyspiesza, prowadząc – jak się wydaje – do nieuchronnego upadku precyzyjnej, ale mało stabilnej konstrukcji wzniesionej przez Swana. Bałagan i zamieszanie wywołane przemieszczaniem się na stosunkowo niewielkiej powierzchni mieszkania zajmowanego przez Swanów całkiem sporej ilości osób, wzmacnia dążenie domowników do ich separacji i obarczone dużą dawką komizmu sytuacyjnego spiętrzenie nakładających się na siebie i zazębiających ze sobą zdarzeń.

Cooney napisał tekst, który krytykując rzeczywistość na wesoło zapewnia widzom zgromadzonym w teatrze świetne widowisko i dobrą zabawę, ale jednocześnie, jak każda farsa, przemyca w głębi przekazu to, co wcale śmieszne nie jest. Zmusza do refleksji i przemyślenia tego dzieje się na scenie, sprawia, że opuszczając teatr widz zabiera ze sobą niepokój, który sztuka w nim zasiała. Tę wpisaną w przekaz farsy semantyczną dwuznaczność na scenie muszą zagrać aktorzy i to od ich warsztatu, umiejętności i zrozumienia przekazu zależy, które z jej znaczeń zostaną przekazane.

Muszę przyznać, że nie po raz pierwszy zespół aktorski Bagateli zrobił na mnie duże wrażenie. Aktorzy grali świetnie. Trudno byłoby wśród nich wskazać kogoś, kto gra źle lub słabo, choć można wskazać takich, którzy na tle pozostałych są mniej wyraziści i słabiej zapadają w pamięć widzów jak choćby Urszula Grabowska w roli Lindy Swan. Niemniej jednak jako zespół aktorzy są fenomenalni. Ich zgranie i współpraca są precyzyjne, dzięki czemu przyspieszająca w drugiej części sztuki akcja nabiera tempa nie tracąc nic z przejrzystości postaci i komizmu coraz bardziej piętrzących się problemów, niespodziewanych spotkań, przypadkowych kolizji miedzy postaciami, które miały się w przestrzeni mieszkania Swanów nie zobaczyć. Gra aktorów jest naturalna, swobodna, przepełniona emocjami ilustrującymi stan wewnętrzny granych przez nich postaci bądź też ich aktualną, nie zawsze oczywistą i naturalną fizyczną kondycją.

Na scenie zdecydowanie wiodą prym panowie. Moją szczególną uwagę przyciągnęły kreacje aktorskie Krzysztofa Bochenka (w roli Eryka Swana) i Przemysława Brannego (Pan Jenkins). Obaj przebywają na scenie w zasadzie od początku sztuki do jej końca prezentując całą gamę przemian swych postaci, ujawniając ich złożoność, a przy tym dając pokaz własnego kunsztu artystycznego i zmysłu komizmu. Krzysztof Bochenek przez cały spektakl zachowuje w zasadzie to samo tempo gry, ten sam sposób odtwarzania swojego bohatera. A jednak widz nie ma żadnych wątpliwości kiedy wypowiadane przez niego kwestie są poważne, a kiedy wprowadzając scenicznych partnerów w tajniki swoich rozgrywek z urzędem zachowuje wprawdzie maskę powagi, ale też wyraźnie sugeruje zmianą intonacji głosu, sposobu mówienia, gestami, mimiką twarzy dwuznaczność swoich działań. Zmiany sugerowane odbiorcom przez aktora są bardzo subtelne, ale tak dobrze wpisane w model postaci i tak zgrane z kreacjami reszty zespołu, że stanowią dla nich punkt odniesienia, za którym podążają budując spójny obraz i przekaz całego widowiska.

Gra Przemysława Brannego wcielającego się w postać Pana Jenkinsa, podobnie jak grających drugoplanowe role Piotra Różańskiego (wujek George) i Sławomira Sośnierza (dr Chapman), jest odmienna, co w znacznej mierze dyktowane jest odtwarzaniem zachowań i stanów wymagających od aktorów zmiany w zachowaniu i sposobie gry. Wujek George i dr Chapman z innych wprawdzie powodów, niemniej jednak obaj nie do końca rozumieją sytuację, w której znaleźli się po wejściu do mieszkania Swanów. Pierwszy znaczną część swego pobytu spędza tam wcielając się, by tak rzec, bez udziału swej woli w martwe i dodatkowo wcale nie jego własne ciało, drugi korzystając z arsenału diagnoz psychiatrycznych usiłuje jakoś zebrać w całość i poddać logicznej i zdroworozsądkowej obróbce to, co się wokół niego dzieje. Obaj zaś świetnie oddają i zagubienie towarzyszące niemożności określenia gdzie, co i dlaczego się dzieje i w nieco odmienne stany świadomości, które dzięki inwencji domowników przeżywają. Rola Brannego jest z kolei o tyle trudniejsza, że drugoplanowi aktorzy raczej grają ciałem i gestykulacją tylko od czasu do czasu łącząc pantomimę z głosem postaci. Jenkins to postać będąca na scenie niemal cały czas i biorąca w prezentowanych wydarzeniach czynny udział. Mamy więc okazję obserwować jak zrównoważony i raczej poważny urzędnik powoli zmienia się z zagubionego w sieci intryg rozciągniętej przez Swana człowieka, który sam wymaga pomocy, a zamiast ją otrzymać miota się podwójnie uwikłany w sieci intryg niepokornego petenta, a także między jego działaniami a naciskami i kontrolą swojej przełożonej.

Nie da się ukryć, że spektakl w coraz szybszy sposób zmierzający po równi pochyłej do nieuniknionej katastrofy wciąga widzów, co było słychać podczas trwania spektaklu w śmiechu widowni i rozlegających się w trakcie jego trwania brawach. Co ważne, komizm całego przekazu zostaje zachowany, bo do spodziewanej katastrofy nie dochodzi, a farsa, choć pozostawia widzów z całym zestawem otwartych pytań i refleksji pozostawia im też nie dające się zredukować przekonanie, że właśnie mieli okazję wziąć udział we wspaniałej zabawie w testowanie rzeczywistości, z której zawsze można wyjść obronną ręką nawet jeśli wszystko wskazuje na zupełnie inne zakończenie.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
17 maja 2019
Portrety
Paweł Pitera