Pomysł na poezję
Na VII Międzynarodowym Festiwalu Solistów Lalkarzy Marcin Marzec zaprezentował muzyczny monodram "Do nieznanego", oparty na wierszach Rafała WojaczkaCzy jest to spektakl przygotowany specjalnie na festiwal? Czy wejdzie do repertuaru Arlekina?
Nie, premiera miała miejsce na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Myślę, że zagramy go jeszcze na jakichś przeglądach. A czy wejdzie do repertuaru – to zależy od dyrektora, który dzisiaj widział go na żywo pierwszy raz.
Jak to przedstawienie ma się do tego, co robi Pan w Arlekinie? To miała być odskocznia po rolach w spektaklach dla dzieci?
W zeszłym roku zrobiłem dyplom na Wydziale Lalkarskim wrocławskiej PWST, od nowego sezonu jestem aktorem Arlekina. Pracuję dopiero kilka miesięcy, więc nie muszę szukać odskoczni. Po prostu zawsze interesowała mnie muzyka w teatrze, jej związki z tekstem. Szukałem czegoś dla siebie. Scenariusz „Do nieznanego” podsunął mi mój wykładowca Zbigniew Piotrowski – to było trudne zadanie, zwłaszcza że scenariusz rozpisany był na trzy osoby. Ale zdecydowałem się i poprosiłem o pomoc Małgorzatę Kazińska, która przeredagowała tekst na monodram, a następnie go wyreżyserowała. O napisanie muzyki poprosiłem przyjaciół – Piotra Świętoniowskiego i Michała Polaka.
Właśnie – muzyka. Odnoszę wrażenie, że zrobił Pan recital, w którym animacja jest tylko dodatkiem do muzyki. Nie za mało tej lalki jak na festiwal sztuki lalkarskiej?
Współczesny teatr lalkowy, jak zresztą cała sztuka, traktuje dość luźno podziały gatunkowe. Generalnie jest to teatr animowanej formy, może być teatrem maski, teatrem animowania przestrzeni. Sama lalka użyta w spektaklu jest czymś w rodzaju papierowej marionetki, bardzo prosto zrobionej…
Ale upartej – nie chciała posłusznie siedzieć.
To przypadek, który nie powinien się wydarzyć. Ludzik miał siedzieć prosto i na próbach zawsze siedział.
Lalką był też chyba do pewnego stopnia długopis, którym pisał Pan coś na kartkach?
Można tak powiedzieć. Gdy wystawiam przez okienko w tekturowej ściance rękę z długopisem, to staje się on czymś więcej niż tylko rekwizytem. To pewnego stopnia ja go animuję.
W tej sztuce jest Pan Wojaczkiem? Gra Pan Wojaczka?
Absolutnie nie. Przedstawienie jest oparte na tekstach Wojaczka, ale traktuje o każdym poecie. O niezrozumieniu przez ludzi potrzeb twórczej jednostki, o samotności.
A kim jest dla Pana Wojaczek – idolem?
Nie, idolem nie. Podobają mi się jego teksty, poznałem jego historię, ten mit outsidera. Moim profesorem był Bogusław Kierc, przyjaciel Wojaczka, który pomagał mu redagować książki. Opowiadał, że nigdy nie widział Wojaczka pijanego czy awanturującego się. A jednocześnie, z drugiej strony ta cała legenda poety przeklętego. Jest w tej złożoności coś ciekawego…
Pan sam coś pisze? Próbował Pan wczuć się w rolę?
Nie, nie mam na to czasu. Zresztą moim środkiem ekspresji jest scena, moim zawodem i pasją jest aktorstwo.
Poezja w teatrze ma dzisiaj sens? Nie jest to anachroniczne?
To wszystko zależy, jak poezja i do jakich widzów skierowana. Reżyser musi mieć pomysł na pokazanie poezji. Sam wiem, jak to trudno przełożyć na scenę. Scenariusz o Wojaczku długo krążył wśród studentów i jakoś nikt nie miał odwagi, by się za niego zabrać.
Piotr Grobliński
reymont.pl
19 kwietnia 2011