Pomysł najwyższej próby

W beztroski tłum oczekujących na spektakl widzów wkraczają nagle postaci w białych kombinezonach ochronnych. Mają pewnie za zadanie wprowadzenie nastroju grozy, choć oczywiście wywołują głównie śmiech i zainteresowanie, szczególnie młodych ludzi. Chwilę później rozlega się trzeci dzwonek. Dziwni osobnicy wprowadzają publiczność na widownię. W przygaszonym świetle mocno odcinają się białe elementy ubrań ze względu na zapalony ultrafiolet. Wszystkim udziela się atmosfera swoistego podniecenia.

Sam spektakl zaczyna się, można powiedzieć, bardzo zwyczajnie. Obserwujemy codzienne życie pary ludzi. Prezenterka radia internetowego oraz niedoszły pisarz tworzą obraz nowoczesnego, bezdzietnego pokolenia trzydziestolatków, którzy wiodą spokojne, przeplatane małymi sprzeczkami życie „na swoim". Wszystko zmienia się, kiedy w ich doskonale urządzoną przestrzeń małego mieszkanka na strychu wkracza stary przyjaciel. Wtedy dopiero akcja „Body Art" w reż. Artura „Barona" Więcka nabiera właściwego rozpędu.

Tiger (niezwykły Tomasz Schimscheiner) jako światowej sławy artysta z mnóstwem pomysłów wprowadza ferment: leniwy wieczór zamienia się w imprezę pełną używek i spontanicznych deklaracji. Sama historia toczy się na trzech planach: zwyczajne życie Freda oraz Lei, płomienny romans Tigera z Naomi (siostrą Lei i właścicielką galerii sztuki) oraz specyficzna relacja Tigera ze swoim pomocnikiem Alexem. W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z apodyktycznym mistrzem i jego uległym uczniem. Przez cały spektakl przewijają się natomiast monologi na temat sztuki w różnej formie i pomysłów na nią oraz ich braku i nadinterpretacjach odbiorców.

Najnowszy projekt ekscentrycznego, pokrytego tatuażami artysty ma nosić tytuł „Mieć dobrego przyjaciela". Ten tytuł zna jednak tylko Naomi, ale Tiger nie zdradza jej, jak projekt będzie wyglądać w realizacji. W następnej scenie widzimy pogrążoną w smutku parę oraz rozpaczającą Naomi. Okazuje się, że Tiger zabił się, jadąc samochodem. Jego ciało (wedle ostatniej woli) ma być spreparowane i postawione w domu Freda i Lei jako eksponat. Pilnuje tego Alex. W myśl złożonej przez Leę po pijanemu obietnicy ma ona strzec ciała i nie dopuścić do jego sprzedaży. Ostatecznie nieżywego Tigera przejmuje Naomi i podpisuje umowę sprzedaży, a zyskiem mają podzielić się wszyscy. Kiedy na scenę wkracza żywy artysta z informacją, że to właśnie był jego projekt, a wszystko było nagrywane, Alex nie wytrzymuje i na koniec mamy morderstwo. Całość podana jest w przepięknej, plastycznej, dopracowanej formie. Nie ma tu wielu efektów, ale scenografia i kostiumy przypominają filmy Romana Polańskiego: prostota i drobiazgowość oprawy wizualnej nadają spektaklowi wyrazisty charakter.

„Body Art" to historia, która przypomina poetykę dramatów i słuchowisk Ireneusza Iredyńskiego: historie na pograniczu surrealizmu, a jednocześnie jak najbardziej prawdopodobne. Podobieństwo widoczne jest również w zestawianiu ze sobą mocno kontrastowych postaci oraz zaskakujących zwrotów akcji. Sprawia to, że spektakl wciąga, bardzo angażując uwagę widza. „Body Art" w reż. Więcka przywołał wspomnienie spektaklu, który widziałam kilka lat temu w Zielonej Górze. Na deskach Teatru Lubuskiego wystawiono w 2009 roku „Kształt rzeczy" – tekst Neila LaBute'a. Reżyser Szymon Kuśmider wziął na warsztat historię, która również mówi o zrobieniu z człowieka dzieła sztuki. Tam jednak kobieta (artystka) wiąże się z cichym, nieśmiałym, źle ubierającym się mężczyzną po to, żeby zrobić z niego pewnego siebie karierowicza o wyglądzie modela. W finale okazuje się, że (tak jak w „Body Art") był to jedynie artystyczny projekt, który jednak nie do końca brał pod uwagę emocjonalność człowieka.

Spektakl Więcka to bardzo dobrze zagrana, mocna historia. Przesuwa granice percepcji człowieka, stawia także pytania o moralność: czy obietnice złożone komuś za życia tracą po jego śmierci ważność ze względu na brak weryfikacji z drugiej strony? Poza tym bardzo zastanawiająca była dla mnie jedna rzecz: nadzwyczaj często podczas trwania spektaklu słychać było śmiech. Reakcja publiczności wzmogła się, kiedy na scenę została wprowadzona gablota z rzekomym ciałem Tigera. Dla mnie ta historia była raczej wstrząsająca i do śmiechu nie było mi wcale. Oprócz tego niedawno przez Polskę przewędrowała wystawa „Human Body", pokazująca właśnie w gablotach spreparowane ludzkie ciała. Towarzyszyły jej raczej liczne kontrowersje i niemal strach, rzadziej natomiast śmiech. „Body Art" zaskakuje nas perfekcyjnością szkatułkowej kompozycji: wchodzimy w historię, oglądamy jej makabryczny finał, żeby ostatecznie wypłynąć na powierzchnię zjawisk i ochłonąć dowiadując się, że całość była tylko fantazją pisarza. Ale czy na pewno?



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
1 lipca 2015
Spektakle
Body Art (Tattoo)