Ponadczasowe wymiary wolności

Tekst autorstwa Andrzeja Szczypiorskiego został przeniesiony na deski warszawskiego Teatru Narodowego, i chociaż bywa, że zaadaptowanie tekstu literackiego dla potrzeb teatru bywa trudne, to w tym przypadku udało się to naprawdę doskonale. Zdecydowany udział miał tutaj Igor Sawin, który właśnie za tą sceniczną adaptację odpowiadał. „Msza za miasto Arras", która miała swoją premierę 21 maja 2015 roku podbiła serca widzów przede wszystkim przez swoją uniwersalność, ale też kunszt aktorski Janusza Gajosa, który jednocześnie stał się reżyserem tej sztuki.

Niesamowite, jak Gajos, który – co tylko przypomnę – do upragnionej Szkoły Teatralnej dostał się za ósmym (!) razem, z każdą swoją kolejną rolą udowadnia, że jest aktorem przez duże A i że naprawdę ciężko mu dorównać. Co by nie mówić – historia jego zawodowej drogi jest inspirującym dowodem na to, że warto walczyć o swoje do skutku i że na spełnienie marzeń nigdy nie jest za późno. Skupmy się jednak na tym, co najważniejsze, a więc na jego kolejnej doskonałej kreacji aktorskiej.

Na kameralnej scenie Teatru Narodowego, która z trzech stron jest otoczona widownią, zostało ustawione krzesło. Jedno jedyne krzesło i nic więcej, chyba, że za prawdziwie istotny element scenografii w tym przypadku uznamy również światło. W tym właśnie świetle w pewnym momencie pojawia się Janusz Gajos, ale jakby odmieniony; to Gajos nowy, inny, całkiem odrębny od tego, który jawił się widzom na deskach teatralnej sceny do tej pory. Bez charakteryzacji, bez kostiumu, bez fajerwerków, bez tego niemalże wrodzonego dynamizmu i werwy. Ubrany w szary garnitur i szarą koszulę przez ponad godzinę samodzielnie nakreśla dramat miasta, które lata temu spłynęło krwią. Dzieli wypowiedzi na dialogi katów i niewolników, a także wciela się w postać Jana, który był świadkiem opowiedzianych zdarzeń. Ten niecodzienny i do granic minimalistyczny anturaż doskonale współgra z wyjątkowo oszczędną i zimną narracją. Aktor snuje opowieść o latach dawno minionych, ale jawiąca się tutaj sugestywność szczegółów pozwala widzom momentami zatrzeć sobie granicę między tym, co mówi aktor, a tym, co indywidualnie rodzi się w ich umysłach i jest związane również z ich subiektywnym postrzeganiem rzeczywistości.

„Msza za miasto Arras" to nic innego jak dowód na schematyzm i powtarzalność procesów historycznych, a także na uniwersalizm ludzkich zachowań. Gajos przez aktorską interpretację dał wyraz swojej wierze w nieprzemijalność tego tekstu, w jego porażającą aktualność w każdym z możliwych wymiarów. Utwór Szczypiorskiego jest „schematem budowania wszelkich totalitaryzmów i manipulowania ludźmi przez ideologów, którym co jakiś czas przychodzi do głowy, że znaleźli panaceum na całe zło świata" – a Janusz Gajos, celnie jak nikt inny, udowadnia poprawność i rację bytu tych słów.

Sztuka monodramu, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę, jest niezwykle trudna. Nie jest potulna i bezpieczna, ale wyciąga na wierzch wszelkie mankamenty warsztatu aktora, jego sztuczność, niepewność i strach – Gajosowi jednak tego nie zrobiła. Nie udało jej się wyrządzić mu tego rodzaju krzywdy, bo to było, w przypadku takiego aktora, po prostu niemożliwe.



Weronika Kot
Dziennik Teatralny Warszawa
2 czerwca 2020
Portrety
Igor Sawin