Poprawne "Very" i zjawiskowy "Macbeth"

Mocny pierwszy dzień Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Inne Sytuacje w Bydgoszczy. Choć zainaugurowało go nierówne "Very" Porywaczy Ciał, zakończyła go doskonała uczta: "Macbeth" Teatru Pieśń Kozła

Monodram Macieja Adamczyka powitał widzów dobrą energią i ciekawymi pomysłami. Aktor oddzielił się od widowni wyimaginowanym lustrem weneckim. Po drugiej jego stronie stworzył królestwo, w którym pokazywał się z najlepszej strony – przez jakieś pół godziny. Opowiadał nam sprawnie swoją historię: porwano go, Bogu ducha winnego, gdy w parku uprawiał jogging. Przecież nic nie przeskrobał, w Anglii też mieszka legalnie. O co więc chodzi?

Oczekując już czwartą godzinę na policję, która mogłaby go przesłuchać, bohater poznaje oddaną mu na własność przestrzeń, miota się, denerwuje, dowcipkuje. Adamczyk razem ze swoim prężącym mięśnie, przebierającym się w znalezione w policyjnej szafce ciuchy, wspominającym młodzieńczą pasję do Bruce’a Lee bohaterem z każdą minutą traci energię i pomysł na spójne poprowadzenie opowieści do końca. Czy pamiątki fana mistrza sztuk walki naprawdę skłaniają go do wyznania winy? A może wchodzi on w  świat tajemniczych majaków, snów, czy też ich wspomnień, w których to zdradza nam szczegóły morderstwa? Bohater to męska dziwka, którą porzuca ukochany. Ten targa się na jego życie. A może nasza postać to mężczyzna, który jest tylko świadkiem takiego zajścia? To wiedza czy kłamstwo, którymi raczy widownię? Wiadomo tylko, że policja puszcza go wolno.

Adamczyk umiejętnie stworzył bardzo dobry teatr aktora. Tym bardziej można być zawiedzionym, że tworząc dla siebie rolę, nie zadbał o jej rozwój. Popadł w powtórzenia, odszedł od ciekawych pomysłów w stronę banału. „Very” to spektakl poprawny, ale zbyt mętny i nieprzemyślany, by zachwycić.

Teatr Pieśń Kozła sięgnął po tekst Szekspira. I właściwie moje obawy o warstwę dramaturgiczną  były jeszcze większe niż w przypadku spektaklu Porywaczy Ciał. Opierały się na jednej myśli: czy uda się przedstawić klasyka niebanalnie?

Międzynarodowe grono siedmiorga aktorów stworzyło dzieło niezwykłe: intrygujące, wzruszające i wspaniale pod kątem plastycznym wykorzystujące ascetyczną przestrzeń.  Ciekawym zabiegiem było wyłowienie z dramatu Szekspira jedynie siedmiu postaci. Ich wypowiedzi nie układają się w wiersz. To melodia, która dźwięczy w uchu – radośnie, drażniąco i dramatycznie. To śpiew-modlitwa, litania, która zmienia się w żywy obraz. Cały spektakl to również dobrze przemyślany ruch, który w połączeniu z dźwiękiem (bo nie tylko o muzykę, ale i świst witek oraz drewnianych mieczy przeszywających powietrze chodzi) tworzy niezwykle zmysłową całość. To również zasługa przemyślanego oświetlenia, które nadaje głębię scenicznym działaniom. Momentami aż korci, by oderwać się od wypowiadanego w oryginale tekstu i zapomnieć w samej jego melodii i w pieśniach: korsykańskich, ukraińskiej.

Fantastyczna jest Anu Salonen (wiedźma), która równie wspaniale operuje ciałem, co słowem, świetnie wprowadzając widza w zabawę nim – brawa! Lady Macbeth w wykonaniu Anny Zubrzyckiej to duma, upór,  żądza krwi, a wreszcie i poruszająca tragedia skryta we wspaniale skrojonej postaci – doskonałość! Gabriel Gawin jako Macbeth to siła, a w oczach strach, połączenie wspaniale oddające rozterki i pragnienia mężczyzny. Na oklaski zasługuje nie tylko cały, świetnie scalony zespół (wspomnieć należy jeszcze Kacpra Kuszewskiego – dzielącego się niesamowitą energią), ale i reżyser, Grzegorz Bral, który potrafił wydobyć przedziwną intensywność, doskonałą jakość z tej opowieści o rodzącym się złu.

Nie sposób pozbyć się wrażenia, że „Macbeth” Pieśni Kozła skąpany jest we krwi oblewającej jednocześnie tron u Kurosawy. Drewniane miecze, stroje stylizowane na szaty samurajów to najłatwiejsze do niego nawiązania. Ta stylistyka sprawdza się na scenie, nie razi. Dopełnia Szekspira na pięciolinii.



Michalina Łubecka
Teatr dla Was
9 maja 2011
Spektakle
Macbeth Very