Popyt na przyzwoitość

Mniej więcej co pokolenie pojawia się w świecie artysta, którego dzieło działa z siłą wstrząsu. Bulwersuje, drażni, niepokoi, a jednak intryguje, obezwładnia, wciąga. I objawia się z nagła w międzynarodowym obiegu kulturowym jako to istotne, niezastąpione, przeczute.



W Izraelu takim twórcą był Hanoch Levin (1943-1999), dramatopisarz, reżyser, prozaik, poeta. Opublikował 56 dramatów, z których 33 pojawiły się na scenach za jego życia. 22 sztuki wyreżyserował sam, na najważniejszych scenach Tel Awiwu, Hajfy, Jerozolimy.

Wydał też kilka tomów prozy, recenzji i piosenek satyrycznych, poezji i tekstów okolicznościowych, książek dla dzieci. Nakręcił film fabularny. Był jednym z najbardziej oryginalnych i nowatorskich twórców swego pokolenia.

Wśród odbiorców budził skrajne emocje - część rodaków widziała w nim sumienie narodu, inni z kolei potępiali go za polityczny radykalizm. U progu swej kariery, jeszcze jako student szukający możliwości wypowiedzi na scenie kabaretu, piętnował żydowską mentalność i stosunek Izraelczyków do arabskiej mniejszości. Szczególnie naraził się ostrą krytyką izraelskiego zwycięstwa w wojnie sześciodniowej, czym podważał mity, które legły u fundamentów państwa.

Rosnąca popularność Hanocha Levina w świecie nie mogła ominąć Polski. Nie bez znaczenia są tu rodzinne korzenie twórcy. Pochodził z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny rabinackiej, która w 1935 roku wyemigrowała z Łodzi do Palestyny.

Urodzony w Tel Awiwie Levin nie znał języka polskiego. Rodzice porozumiewali się w jidysz lub hebrajskim. Nieliczne zasłyszane w domu, zwłaszcza od matki, brzmienia niektórych polskich słów (jakiś, flaczki, paluszki, pupcie) na dobre zagościły w jego tekstach.

W swojej twórczości odwoływał się do tradycji i literatury żydowskiej, a także do dramatu i teatru Bertolta Brechta (songi), Samuela Becketta, Eugène'a Ionesco oraz Antonina Artauda. Zbiór jego dramatów w polskich tłumaczeniach, zatytułowany „Ja i Ty i następna wojna", został wydany w 2009 roku, a kolejny tom „Królestwo Wszechwanny. Proza, skecze, piosenki, poezja" w 2013 (oba przez Agencję Dramatu i Teatru „ADiT").

Sukces „Kruma" w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego z 2005 roku (koprodukcja warszawskiego Teatru Rozmaitości i krakowskiego Starego) sprawił, że na scenach trwa istny korowód sztuk Hanocha Levina. „Szyc" miał u nas pięć przeniesień scenicznych, „Krum", „Sprzedawcy gumek", „Zimowe ceremonie" - po cztery, „Jakobi i Leidental", „Morderstwo" - po trzy, „Dziwka z Ohio", „Pakujemy manatki" i „Poper" - po dwie. Jeśli dodamy po jednym wystawieniu „Ichsia Fiszera", „Romantyków" i „W sobotę o ósmej", to wynik można uznać za imponujący.

Do tego zestawienia kielecki Teatr im. Stefana Żeromskiego włącza właśnie polską premierę sztuki „Jakiś i Pupcze" w reżyserii Piotra Szczerskiego. To wyjątkowy tekst sceniczny, nowatorski choćby z tego względu, że wymaga pewnej determinacji od wykonawców ról głównych. Rzecz jest o tyle bezprecedensowa, że niejaki Jakiś, srodze cierpiący na brak życiowej partnerki, jak też swatana z nim Pupcze nie potrafią się do siebie zbliżyć, z racji obopólnej nienachalnej urody.

Rodzice Jakisia pertraktują z przygodnym szadchanem:

„ONA-HUSZPISZ Ale w sprawie swatów. Czy jest narzeczona dla naszego syna...?

LEIBECH (w geście żalu i rezygnacji zaczyna grzebać ręką w kieszeniach i w końcu spomiędzy wielu dziwnych przedmiotów wyciąga podniszczoną karteczkę) Chcecie ładną czy przyzwoitą?

HUSZPISZE Przyzwoitą!

LEIBECH To dokładnie, taka, jaką mam - przyzwoita. Świeża okazja! Państwo jesteście pierwsi. O jej przyzwoitości można by mówić dniami i nocami.

ON-HUSZPISZ A o wyglądzie, jak rozumiem, szkoda gadać?

ONA-HUSZPISZ Oj, to dobrze! Nikt jej naszemu synowi nie porwie!

LEIBECH Nie ma obawy. Tę karteczkę noszę już w kieszeni od dziesięciu lat!

ON-HUSZPISZ I nie ma chętnych?

LEIBECH Brak kolejki.

ONA-HUSZPISZ Oj! To akurat dobrze!

ON-HUSZPISZ Bo nasz syn jest brzydki i myśleliśmy, że brzydka...

LEIBECH O czym wy mówicie?! Brzydka?! Drodzy państwo, ofiaruję wam szkaradę!".

Dzięki zabiegowi odwrócenia porządku - licytacji walorów w dół, nie w górę; z przyzwoitością jako eufemizmem na określenie odstręczającej powierzchowności - scena śmiało zmierza w opary absurdu i staje się nieodparcie śmieszna. Bledną przy niej wyczyny wszelkich samozwańczych, nieskutecznych swatów w rodzaju Koczkariowa z „Ożenku" Mikołaja Gogola. Bliskie pokrewieństwo z tą wymianą zdań nasuwa nam nasza klasyka sceniczna:

„KRÓL Ale czy mi się zdaje, czy też ta nimfa jest odrobinę... hm... A cóż to za koczkodan, mój synu?

KSIĄŻĘ Pozwól, Najjaśniejszy Panie, to moja narzeczona.

[...]

KRÓL Ale brzydota!

KRÓLOWA Brzydota, ale postępek piękny!

SZAMBELAN Jak narzeczona brzydka to postępek piękny!".

Przytoczone dialogi pochodzą, oczywiście, z „Iwony, księżniczki Burgunda" Witolda Gombrowicza. Przyjrzyjmy się jeszcze jednej z kolejnych scen dramatu:

„INOCENTY Chodzi o to, że lepsze kobiety, a nawet przeciętne, są niesłychanie trudne i nieprzychylne, a z nią można wypocząć, przynajmniej można wypocząć, ja dla niej nie jestem gorszy niż ona dla mnie, przynajmniej można wypocząć, od tego nieustannego, nieprzerwanego konkursu... tej parady na tym świecie. Kochamy się, bo ona tak samo mi się nie podoba jak ja jej, i nie ma nierówności.

KSIĄŻĘ Podziwiam pańską otwartość!

INOCENTY [...] Nic innego nie pozostaje jak szczerość. Nie ukrywam, że my właściwie kochamy się tak... na pocieszenie... bo ja mam tyle powodzenia u kobiet, co ona u mężczyzn".

W sytuacji przedstawionej przez polskiego autora w „Iwonie..." widać pokrewieństwo z rozstrzygnięciami stosowanymi przez izraelskiego dramatopisarza w „Jakisiu i Pupcze". Jego bohaterowie roją wprawdzie o możliwości zaspokojenia buzujących w nich hormonów, jednak ich zamiary zdecydowanie powściągane są przez brak wzajemnej akceptacji. Mimo wielokrotnych prób wzajemnego zbliżenia Jakisia i Pupcze, pochopnie zawiązane stadło coraz bardziej grzęźnie w impasie non consumatum.

Doping ze strony nieodstępnych krewnych, którym nie zbywa na nieortodoksyjnych pomysłach poddania Jakisia rozmaitym podnietom - w ich apogeum miałby przerzucić swoją uwagę ku Pupcze - kryją w sobie kolejną pułapkę: popadania ze skrajności w skrajność. Jednak ani maestria profesjonalistki w najstarszym z zawodów, ani kunszt uwodzicielski księżniczki jak z bajki, nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. Jak to bowiem ujął niegdyś Kazimierz Kutz: „Bywają kobiety tak piękne, że wzwód staje się niestosownością".

Przejawy inicjatyw obu stron, uparcie prowadzące do wyniku zerowego (na zasadzie: mogą, lecz nie chcą - w sztuce Levina) zdają się zdecydowanie mocniej przemawiać do wyobraźni widza niż aktywność jednego z partnerów, przy niezdecydowaniu czy bierności drugiego (chcą, lecz nie mogą - u Gogola i Gombrowicza). Postęp cywilizacyjny wraz z nieustanną poprawą standardów życia nijak się ma do rozrzutu między zamierzeniami a osiągnięciami, dalekimi - coraz dalszymi? - od założeń.

„Jakiś i Pupcze" to jedna z wielu komedii rodzinnych Hanocha Levina, w których wyraziście przedstawiał ludzki lęk przed opuszczeniem, śmiercią i zapomnieniem. I naiwne próby poszukiwania namiastek szczęścia, w zmaganiu się z trywialną codziennością, odsłaniającą prawdę o znikomości i bezbronności bohaterów. Groteskowe ujęcie ludzkiego życia, dosadny język, wyraziste postaci oraz głęboka analiza istoty człowieczeństwa - to zalety tego i innych tekstów izraelskiego dramatopisarza.

Każdy z nich, pod pozorem znakomitej zabawy, kryje ważne przesłania. Do wspaniałych, choć dojmująco smutnych, spostrzeżeń autora zaliczam i to z „Jakisia i Pupcze", że przyzwoitość jawi nam się dzisiaj jako coraz mniej ponętna, aby nie rzec: szpetna.

Janusz R. Kowalczyk



(-) (-)
Materiał Teatru
15 stycznia 2014