Portret małżonków Popochów

Niedawno przetłumaczony na język polski dramat "Udręka życia" Hanocha Levina stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych tytułów tego sezonu. Poprzednie teksty tego autora, m.in. "Krum" czy "Sprzedawcy gumek", od pewnego czasu z dużym powodzeniem realizowane są na polskich scenach. "Udręka życia", prócz krakowskiej inscenizacji Iwony Kempy, miała już swoją łódzką wersję w reżyserii Agnieszki Olsten, a w Teatrze Narodowym grudniową premierę przygotowuje Jan Englert

Słodko-gorzka opowieść o kryzysie w dojrzałym małżeństwie to dramat zaliczany do nurtu komedii rodzinnych. Kto jednak zna choć trochę twórczość Levina, wie, że nie tak łatwo poddaje się ona prostym klasyfikacjom. Autor bowiem swobodnie miesza w swoich tekstach komizm z tragizmem, a poważne problemy przypisuje groteskowym bohaterom. Podobne mechanizmy widoczne są w "Udręce życia". Małżonkowie z trzydziestoletnim stażem: Jona Popoch (Tomasz Międzik) i jego żona Lewiwa (Anna Tomaszewska) w ciągu jednej nocy zmuszeni są podsumować swoje życie. Początkowy poryw miłości i potrzeba bliskości, które widzimy w pierwszej, niemej scenie, gdy małżonkowie w ślubnych strojach zjawiają się w sypialni, powoli zmienia się w dobrze znaną codzienność. Bliskość sprowadza się już tylko do zasypiania we wspólnym łóżku, a tak pasujące niegdyś do siebie charaktery, stają się diametralnie różne.

On, wiecznie niedojrzały chłopiec, nie może pogodzić ze swoją obecną sytuacją. Mierzi go żona, której wszystkie reakcje i zagrania zna doskonale. Irytuje nuda, która zagościła w ich długoletnim związku. Chciałby zacząć od nowa, uciec z domu, odetchnąć pełną piersią - najlepiej w towarzystwie jakiejś młodej kochanki. Jego długi monolog, którym rozpoczyna się spektakl, utkany jest z marzeń o lepszym życiu i tęsknoty za młodością, której już nie sposób odzyskać. Ze świadomością przegranego życia zupełnie inaczej radzi sobie Lewiwa. Nie pragnie uciekać, ale stara się zatrzymać męża w domu. Jest racjonalistką i wie, że nie może pozwolić sobie na kobiecą histerię. Na nieoczekiwane kaprysy męża ma swoje wypróbowane sposoby. Być może Jona już wcześniej próbował uciekać od swojego życia.

"Udręka..." to spektakl bardzo kameralny i intymny. Pod pozorem błahej małżeńskiej sprzeczki, Levin, a razem z nim Kempa, snują opowieść o miłości, samotności i lęku przed śmiercią. Bohaterowie spektaklu przeprowadzają na naszych oczach bolesną wiwisekcję swojego związku. Wobec słabości i błędów są bezlitośni - czasem traktują je tylko ironią czy dowcipem, a czasem okrutnymi oskarżeniami. Małżeństwo Popochów przedstawia się nam jako starcie dwóch żywiołów: mężczyzny, który wciąż podważa sens swojego życia oraz kobiety, która sama próbuje nadać temu życiu sens. I nagle w ten dualny świat wejdzie biedny, skulony Gunkel (Radosław Krzyżowski). Niczym natrętny domokrążca, który żebrze o chwilę uwagi i zainteresowania, wygłosi wzruszający monolog, oscylujący między skrajnymi emocjami - od poczucia bezsilności po rozpierającą dumę. Jednak, mimo wszelkich pozorów, jego upominanie się o pożyczoną skórzaną czapkę z daszkiem, czy o zaproszenie na szklankę herbaty to jedynie żałosny jęk o pomoc w zagłuszeniu dojmującej samotności. Dla Jony i Lewiwy wizyta Gunkla ma jeszcze inny wymiar: wprowadza dystansującą perspektywę, która pozwala im odkryć, że to co wspólnie stworzyli, ma dużą wartość.

Iwona Kempa umieszcza swoich bohaterów w przejrzystej, pustej przestrzeni. Jedynym elementem scenografii jest łóżko z białą pościelą. Na scenie nie ma miejsca na zbędne estetyzujące dekoracje. Prostota inscenizacyjna najlepiej wydobywa wszystkie podskórne sensy dramatu, który rozgrywa się w bohaterach: w ich rozmowach i budowanej relacji. Reżyserka i aktorzy pozwalają Levinowi prowadzić się przez tekst. Dzięki temu krakowski spektakl jest bardzo klarowny i znakomicie zagrany. Kreacje aktorskie Anny Tomaszewskiej i Tomasza Międzika oraz niewielka, ale znacząca rola Radosława Krzyżowskiego, zasługują na słowa wielkiego uznania, bowiem są dopracowane w każdym szczególe i geście. Jest to zapewne także rola reżyserki, która wydaje się wierzyć w inteligencję aktorów i bazując na niej, ogranicza inscenizację do niezbędnego minimum. Pochwalić należy również piękną muzykę Bartosza Chajdeckiego (na wiolonczeli gra Piotr Głuszyński), która nienachlanie towarzyszy akcji. Wszystkie te elementy składają się na dobry i mądry spektakl, który bawi i zarazem wzrusza.



Anna Matras
Nowa Siła Krytyczna
1 grudnia 2011
Spektakle
Udręka życia