Potrójna dawka śmiechu

Częstochowski Teatr jako jedyna scena dramatyczna w mieście musi zaspokajać potrzebę obcowania ze sztuką sceniczną, która u różnych grup widzów przejawia się w całkowicie odmiennych oczekiwaniach. Dlatego prócz kilku propozycji dla najmłodszych oraz spektakli zgłębiających trudne, egzystencjalne zagadnienia, w repertuarze znajdują się także takie przedstawienia jak "Jeszcze jeden do puli?" Jerzego Bończaka. To klasyczna farsa, czyli teatralny wyzwalacz śmiechu.

Farsę charakteryzuje przede wszystkim zawrotne tempo akcji, humor sytuacyjny, wyraziście zarysowane charaktery postaci oraz… niezliczona ilość drzwi, które prowadzą do najróżniejszych pomieszczeń (schowki, barki, pokoje, piwnice) pomagając w ukrywaniu niewygodnych gości i zwiększając możliwości zaistnienia zabawnych pomyłek, które stają się źródłem rozbawienia publiczności. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku spektaklu wyreżyserowanego przez Jerzego Bończaka. Fabuła - jak na farsę przystało - nie jest zbyt skomplikowana, jednak przebieg akcji i jej szybkość wymagają sporej sprawności fizycznej i warsztatowej. „Jeszcze jeden do puli?” to opowieść o fanaberii starszego zamożnego mężczyzny Jonathana Hardcastle (Andrzej Iwiński), który postanawia podarować 100 tysięcy funtów synowi swojego zmarłego wspólnika Samuela Wooda. Stawia jednak warunek - młody Wood musi być jedynym żyjącym krewnym Samuela. Okazuje się, że jest to kryterium, które staje się przeszkodą w zdobyciu fortuny oraz powodem serii zabawnych zdarzeń. W związku z ogłoszeniem w gazecie w domu Jonathana zjawia się Billy Wood (Jerzy Bończak) wraz z podającym się za jego adwokata Charliem Barnetem (Adam Hutyra). W rzeczywistości Billy to malarz pokojowy pracujący dla Charliego, jednak mężczyźni uznali, że korzystniej, efektowniej będzie udawać, iż potomek Samuela ma własnego doradcę prawnego. Wszystko przebiegłoby bez zarzutów, gdyby nie pojawienie się Ruperta Wooda (Jerzy Bończak) oraz Michaela Wooda (Jerzy Bończak), którzy także są synami Samuela. Wysiłki Charliego zmierzające do ukrycia istnienia trojaczków przypominają momentami cyrkowe akrobacje, a podobieństwo braci staje się powodem szeregu wzbudzających rozbawienie pomyłek.  

Na szczególne uznanie zasługuje Jerzy Bończak, który nie tylko sprawnie wyreżyserował spektakl, sprawdził się także w potrójnej roli braci Wood, co wymagało nie lada sprawności. Gdy jeden z braci znika za drzwiami barku pełnego alkoholi, drugi - niemalże w tym samym momencie - pojawia się w drzwiach prowadzących z ogrodu, natomiast po wyjściu mężczyzny trzeci brat wydostaje się ze skrzyni w salonie (scenografia to salon bogatych mieszczan, z nieśmiertelną kanapą, fotelem i obrazami ozdabiającymi ściany). Szybkość przemieszczania się aktora ma kluczowe znaczenie dla zachowania ciągłości akcji i niezwykłego tempa, które jest istotą przedstawienia. Jerzy Bończak wyszedł z tej próby obronną ręką, jednak sprawność fizyczna nie była jedyną umiejętnością, którą wykazał się aktor. Każdy z braci ma zupełnie inną osobowość - Billy to przygłupi cwaniaczek, Rupert jest jąkającym się, spokojnym, kulturalnym mężczyzną, natomiast Michael to pewny siebie facet, który doskonale wie, czego chce. Za każdym razem, gdy któryś z braci pojawia się na scenie, nie mamy wątpliwości kto to, rozpoznajemy ich jeszcze zanim wypowiedzą słowo - po sposobie chodzenia, charakterystycznej gestykulacji. Nadanie każdej z postaci tak specyficznej osobowości wymagało sporych umiejętności warsztatowych i talentu komediowego, którym niewątpliwie Jerzy Bończak dysponuje.

Jednym z najważniejszych elementów farsy są wyraziści charakterologicznie bohaterowie - w związku z tym, iż nie są to wielowymiarowe, skomplikowane osobowości na miarę szekspirowskich dramatów zachodzi niebezpieczeństwo przerysowania postaci, które tym samym stracą na autentyczności. Bohaterowie powinny reprezentować typy, które są prawdopodobne - trudność polega na oscylowaniu na granicy prawdopodobieństwa, której nie można jednak przekroczyć. Zespół częstochowskiego Teatru bezbłędnie poradził sobie z tym zadaniem, w związku z czym mogliśmy się pośmiać z niedowidzącego, gapowatego adwokata Arnolda Pipera (Michał Kula), czy z będącej uosobieniem wiejskiego szyku Winnie Wood (Ewa Agopsowicz-Kula), żony Billy’ego. Sprytny lokaj John (Antoni Rot), który potrafi zarobić dosłownie na wszystkim, także zapada w pamięć.

„Jeszcze jeden do puli?” to lekki, łatwy, rozrywkowy spektakl dla widzów, którzy nie zamierzają wytężać intelektu, ani angażować się w zawiłości międzyludzkich relacji. To klasyczna farsa, która bawi widzów i zmusza do pracy aktorów. Zagranie w tym spektaklu zastępuje im z pewnością tygodniową dawkę ćwiczeń fizycznych. Publiczność także powinna wyjść z teatru w lepszej kondycji. Podobno śmiech to zdrowie.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
18 stycznia 2010