Potrzebna jest też ta iskra boża...

Rozmowa z Tomaszem Karolakiem, aktorem filmowym i teatralnym, założycielem teatru IMKA

Sztajgerowy Cajtung: Jest Pan jednym z najpopularniejszych aktorów młodego pokolenia. Jaka jest Pańska recepta na sukces?

Tomasz Karolak: Te składniki to: konsekwencja, pracowitość, pokora, cierpliwość, a nawet szczęście, w zależności od potrzeb i okoliczności w różnych proporcjach. No i koniecznie potrzebna jest też ta iskra boża.

Sz.C.: W ostatnim czasie coraz więcej aktorów zakłada prywatne teatry. Skąd u Pana taki pomysł? Czego brakuje teatrom instytucjonalnym, że te prywatne wyrastają jak grzyby po deszczu?

T.K.: Pomysł wziął się z braku miejsca na próby do spektaklu, który przygotowywaliśmy wspólnie z Mikołajem Grabowskim, a decyzję, że robię teatr, podjąłem właściwie w dwie godziny. Energia, którą poczuliśmy w salach budynku ZHP przy ulicy Konopnickiej, spodobała nam się, poczuliśmy, że to nasze miejsce.

Teatry prywatne powstają z potrzeb aktorów, reżyserów, dramaturgów, którzy chcą tam realizować własne sztuki, interpretacje, pomysły, wizje, etc. Nazwałem Teatr Imka teatrem przyjaciół, ale nie oznacza to, że mają w nim grać moi znajomi. Chodzi mi o to, żeby do Teatru Imka przychodzili aktorzy, twórcy o podobnej wrażliwości artystycznej. Tacy, którzy podobnie jak ja uważają, że w prywatnym teatrze może powstać dobre przedstawienie, dobry produkt, który będzie i do oglądania, i do przemyślenia, i do śmiechu.

Sz.C.: IMKA zainaugurowała swoją działalność spektaklem „O północy przybyłem do Widawy, czyli Opis obyczajów III” w reżyserii Pańskiego pedagoga, Mikołaja Grabowskiego. Postanowił Pan postawić na pewniaka?

T.K.: Proszę pamiętać, że najpierw mieliśmy spektakl, ekipę, a dopiero później znaleźliśmy salę. Jeszcze nie wiedzieliśmy, gdzie się podziejemy, jak będzie się nazywała nasza scena. Od początku na najwyższym szczeblu naszej hierarchii było, co i jak pokażemy. Uważam, że inauguracyjnym spektaklem po prostu wysoko ustawiliśmy sobie poprzeczkę.

Sz.C.: Na co stawia IMKA? Skąd pewność, że w ogromie stołecznych teatrów prywatnych IMKA zaskarbi sobie sympatię widzów?

T.K.: Teatr Imka ma już swoją linię programową, którą rozpoczęły spektakle „Opis obyczajów III” i „Sprzedawcy gumek”. Będziemy się tego trzymać. Nasze dotychczasowe premiery odniosły nie tylko sukces frekwencyjny, ale zostały również docenione przez media. Myślę, że i widzowie, i krytycy docenili, że w tym teatrze nie idę na łatwiznę. Że to nie jest skok na pieniądze, bo te zarabiam w filmie czy w telewizji.

Sz.C.: Jest szansa, że Śląsk stanie się punktem, do którego IMKA będzie regularnie powracać ze swoimi produkcjami?

T.K.: Mam nadzieję, że tak. Jeśli tylko mieszkańcy Śląska będą chcieli oglądać to, co mamy do zaproponowania, zawsze chętnie przyjmiemy zaproszenie. Na festiwalu w Katowicach byliśmy ze spektaklem „Opis obyczajów III” jeszcze przed premierą warszawską, pod koniec sierpnia odwiedzamy Chorzów i ponownie Katowice.

Z drugiej strony proszę też pamiętać, że IMKA jest teatrem gościnnym. Od października ruszamy ze stałym, comiesięcznym cyklem, w którym gościć będziemy teatry z całej Polski. Jeśli więc także Śląsk chce przyjechać do nas, zapraszamy.

Sz.C.: Jak więc plany artystyczne na najbliższą przyszłość ma Karolak-aktor i Karolak- dyrektor teatru? Do kompletu brakuje Karolaka-reżysera. Myślał Pan również o tym?

T.K.: Mam nadzieję, że w serialach i telewizji będzie mnie mniej. Wolę przyjmować propozycje grania w fabułach, bo one zajmują mi miesiąc, półtora, a seriale wyłączają aktora z życia na kilkanaście miesięcy. Jednak życie potrafi weryfikować nasze plany, więc jak będzie, zobaczymy. Jako dyrektor teatru zapowiedzieć chciałbym naszą wrześniową premierę: monodram Arka Jakubika „Ja”, inspirowany tekstem Krzysztofa Vargi „Tequila”. Natomiast 10 listopada będą mieć swoją premierę wyreżyserowane przez Mikołaja Grabowskiego „Dzienniki” Gombrowicza, w znakomitej obsadzie (m.in. Magdalena Cielecka, Piotr Adamczyk, Jan Peszek). Mamy też zamiar wystawić przedstawienie w reżyserii Krzysztofa Stelmaszyka. To tylko niektóre z naszych planów. I jeśli o mnie chodzi, to na razie wystarczy.

Sz.C.: Na dużym i małym ekranie najczęściej można Pana zobaczyć w rolach takiego „chłopca z sąsiedztwa”. Jaki jest Tomasz Karolak na co dzień?

T.K.: Ostatnio głównie zapracowany i zabiegany. W gmachu teatru nie pojawiam się zbyt często. Moja praca dyrektorska wymaga przede wszystkim licznych spotkań, rozmów, głównie na mieście, z reżyserami, aktorami czy sponsorami. Na szczęście mam tam na miejscu fantastyczny zespół, któremu ufam, i który wspieram. Choć oczywiście najważniejsze decyzje podejmuję samodzielnie.

Sz.C.: Trudno Panu przełamać swój telewizyjny wizerunek? Z jednej strony popularność zwiększa frekwencję, z drugiej jednak trudno udowodnić, że jest się kimś więcej niż twarzą dobrze znaną ze szklanego ekranu…

T.K.: Na siedemnaście lat mojej pracy w zawodzie aktora jedenaście spędziłem w teatrze. Tymczasem po inauguracji IMKI pewien krytyk napisał coś w takim stylu: „Karolak, kojarzony dotąd głównie z komediami romantycznymi i tasiemcowymi serialami, nagle pokazuje inną twarz, proponuje ważne przedstawienie na inaugurację swojego teatru”. Jeśli ktoś wydaje powierzchowne sądy, a nawet nie chce mu się zajrzeć do Internetu i rzucić okiem na moją biografię… no cóż… Z drugiej strony mam świadomość, że popularność prywatnych teatrów może wynikać stąd, że ludzie mogą w nich bezpośrednio obcować z aktorami znanymi ze szklanego ekranu. Ale jeśli dzięki temu pokochają teatr, to chyba dobrze?

Sz.C.: Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów artystycznych.

P.S. Serdecznie dziękuję pani Małgorzacie Matuszewskiej z Teatru IMKA za otwartość i pomoc w przeprowadzeniu wywiadu.



Anka Miozga
Gazeta Festiwalowa Sztajgerowy Cajtung
2 września 2010