Pouczony obojętny

Bogomołow swoją reputację zbudował na przedstawieniach demaskatorskich, uderzających w elitę polityczną współczesnej Rosji. Jak zaprezentował się w Warszawie?

W spektaklu "Lód" na scenie Teatru Narodowego spotkały się dwa gorące nazwiska współczesnej kultury rosyjskiej: Władimir Sorokin, reklamowany w polskim wydaniu "Lodu" jako skandalista i "prawdopodobnie ostatni z długiej listy wielkich pisarzy rosyjskich", oraz Konstantin Bogomołow, który - jak donosiła "Polityka" - "w rosyjskim teatrze ma pozycję gwiazdy i buntownika".

"Lód" opowiada o Braciach Serca, nadistotach, którzy poszukują na ziemi swoich braci i sióstr. Za pomocą lodowych młotów, wyprodukowanych z meteorytu tunguskiego, którymi uderzają w klatkę piersiową kandydatów - niebieskookich blondynów - spośród "maszyn z mięsa", czyli zwykłych śmiertelników, wyłaniają wybrańców: tych, których serca obudziły się i przemówiły. Akcja ma globalny zasięg: selekcja ma doprowadzić do zwycięstwa Braci Serca i unicestwienia świata zwykłych ludzi. Powieść Sorokina można czytać rozmaicie: jako analizę sekciarskiej retoryki albo satyrę na totalitaryzm. Jej zaletą jest rozmach: Sorokin obejmuje spojrzeniem cały XX wiek i całą kulę ziemską, zarazem daje bardzo realistyczny i soczysty obraz współczesnej Rosji.

To, wydawałoby się, idealny materiał dla Bogomołowa. Reżyser swoją reputację zbudował na przedstawieniach demaskatorskich, uderzających w elitę polityczną współczesnej Rosji. W "Learze. Komedii", spektaklu prezentowanym podczas ubiegłorocznego warszawskiego festiwalu "Da! Da! Da! Współczesny teatr, dramat i performans z Rosji", dobierał się do mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, zestawiając komunizm z faszyzmem. Ze względów przede wszystkim estetycznych polskie media chętnie mówiły o nim jako "rosyjskim Warlikowskim". Niedawno internet obiegła wieść, że członkowie prawosławnej organizacji "Boża wola" przerwali moskiewskie przedstawienie "Idealnego męża" Bogomołowa podczas sceny modlitwy popa do - upozowanej na Chrystusa na krzyżu - nagiej kobiety. Idąc tropem ostatnich wypadków w Starym Teatrze, można było pomyśleć, że w Bogomołowie Rosjanie mają swojego Jana Klatę.

Trumny i sofy

"Lód" nie potwierdza jednak tej reputacji. Przedstawienie zrealizowane na deskach Teatru Narodowego nie żywi się ani aluzją polityczną, ani skandalem obyczajowym, choć dosadny język Sorokina może momentami robić wrażenie - co, jak sądzę, było zamiarem reżysera, punktującego w swojej adaptacji krwiste obrazki z życia mieszkańców współczesnej Moskwy. Nie tym jednak syci się przedstawienie. "To jest nie tyle spektakl, ile przypowieść biblijna" - zapowiadał przed premierą Bogomołow. Zgodnie z tym wygasił to, co w powieści jest po stronie politycznej satyry, a na pierwszy plan wydobył to, co pozwala ją czytać jako parabolę i anty-przypowieść.

Zasługą reżysera jest, że pozbawione atrakcyjnych chwytów inscenizacyjnych przedstawienie "Lodu" wciąga i przez niemal trzy godziny publiczność śledzi akcję w skupieniu.

Na scenie, obok krzyża z zatkniętą na czubku trupią czaszką i trzech trumien, znajduje się zestaw wyjątkowo brzydkich rozkładanych sof, które służą jako mansjony dla kolejnych scen spektaklu. Aktorzy poruszają się między nimi, siadają, kładą się i - dialogują. Inscenizacja ogranicza się do kilku gestów, jak zaplecenie dłoni w momentach "rozmowy serc". Wszystko, czego nie da się w ten oszczędny sposób pokazać, opisywane jest słowami bądź przez samych aktorów, bądź za pomocą napisów wyświetlanych na zamykającym scenę prospekcie.

Zasługą Bogomołowa jest to, że pozbawione atrakcyjnych chwytów inscenizacyjnych przedstawienie wciąga i przez niemal trzy godziny publiczność śledzi akcję w skupieniu. Aktorzy wypowiadają tekst w sposób naturalny, matowym głosem - to znowu zasługa reżysera, który wyraźnie ustawił całość tak, by nie stała się polem dla aktorskich popisów. Nie wszystkiego udało się dopilnować, ale gwiazdorska obsada Teatru Narodowego (m.in. Mariusz Bonaszewski, Jerzy Radziwiłowicz, Danuta Stenka) błyszczała w sposób stonowany.

Jednak decyzja, by "Lód" przeczytać jako biblijną przypowieść, ma swoje konsekwencje. Po pierwsze bezlitośnie obnaża słabości powieści Sorokina, która ma nie tylko zalety, ale i wady bestselleru, momentami rażącego niezamierzonym kiczem. Po drugie pozbawia spektakl krytycznego ostrza, podnosząc wszystko do pułapu uniwersalnej paraboli sformatowanej w ten sposób, by przystawała do dowolnej - polskiej czy rosyjskiej - rzeczywistości. Wyszedłem ze spektaklu pouczony, ale i obojętny, a to - nieważne, czy u Warlikowskiego, czy u Klaty, czy u Bogomołowa - nie jest dobrą wizytówką spektaklu.



Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny
5 lutego 2014
Spektakle
Lód