Powrót do dzieciństwa
Kto z nas nie wspomina z nostalgią dziecięcych lat? Tych pełnych zabawy dni, braku obowiązków i fantastycznych bajek – oglądanych najpierw na kasetach VHS, a później już na płytach CD...„Akademia Pana Kleksa" w reż. Krzysztof Gradowskiego była jedną z tych ciekawszych propozycji filmowych – interesująca fabuła, rytmiczne piosenki. Oglądając adaptację tego dzieła w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego w Lubuskim Teatrze, można było powrócić do dzieciństwa oraz na nowo odkryć Jana Brzechwę i jego bajkę.
Teatralna adaptacja, podobnie jak film Gradowskiego i książka Brzechwy, rozpoczyna się o poznania Adasia Niezgódki (w tej roli Alicja Stasiewicz). Już w pierwszych minutach na scenie rozbrzmiewa znajoma melodia, a postaci na scenie wykonują pierwszy układ taneczny. Zarówno ta piosenka, jak i wszystkie pozostałe, są śpiewane na żywo przez aktorów i aktorki, co jest dużym atutem tej sztuki. Możemy w trakcie trwania spektaklu usłyszeć m.in. „Witajcie w Naszej Bajce", „Na wyspach Bergamutach" czy „Kaczkę Dziwaczkę". Za muzykę odpowiadają Andrzej Korzyński oraz Łukasz Damrych, a za choreografię Jarosław Staniek. Mnie najbardziej podobał się efektowny taniec na krzesłach i stole, który z pewnością wymagał od aktorów nie tylko precyzji, ale także wspólnego zgrania.
To niezwykłe przeżycie zobaczyć dorosłych aktorów wcielających się w dziecięce postacie. Musieli cofnąć się do najmłodszych lat i odkryć swoje wewnętrzne dziecko, które tak jak oni, biegałoby z uśmiechem na ustach po scenie, tańczyło i skakało. Podczas całej sztuki można było czuć ogromną radość aktorów z grania tego spektaklu. Widać było także, że wszyscy dobrze się bawią, a to zdecydowanie wpłynęło pozytywnie na widzów. Najmłodsi miłośnicy teatru wspólnie śpiewali znane im utwory i nawiązywali interakcje z postaciami.
Większość z aktorów i aktorek odgrywała role podwójne, a nawet potrójne. Z tego powodu szybko zmieniali stroje. Warto zauważyć, że wykonywali to bardzo sprawnie. Joanna Koc wcielająca się w postać Aleksandra, Dziewczynki z Zapałkami i jednej z Ciotek – w każdej z nich wypadła znakomicie. Moją uwagę zwrócił również Robert Kuraś grający Bliźniaka Antka oraz psa w piosence „Jak Rozmawiać Trzeba Z Psem". Szczególnie w tej drugiej roli, która wymagała pewnego przełamania własnych granic, nie było przesady, lecz dobra zabawa. Wszyscy aktorzy wcielili się w swoje postacie bardzo dobrze. Wręcz trudno było uwierzyć, że na scenie nie ma żadnych dzieci, tylko dorośli tak świetnie bawią się sztuką.
Sama postać Adasia Niezgódki, poniekąd głównego bohatera bajki, mimo, że nie tytułowego, była odtworzona wzorcowo. Alicja Stasiewicz odegrała tę rolę fenomenalnie, co mogło nie być najłatwiejszym zadaniem. Musiała wykonać większość układów tanecznych, biegać po scenie i nie miała ani chwili przerwy przez ponad godzinę gry. Nie traciła jednak uśmiechu, a na jej twarzy nie dało się zauważyć zmęczenia.
Scenografia „Akademii Pana Kleksa" (twórczyni: Marika Wojciechowska) nie była skomplikowana, ale była niebanalna. Kilka kolorowych krzeseł wiszących na linkach i ogromne lustro znajdujące się za aktorami – tylko i aż tyle przedmiotów. Na scenie pojawiały się m.in. stół, krzesła, szafa oraz wielka piłka, ale tylko na chwilę w poszczególnych fragmentach bajki. Dzięki zniekształconemu odbiciu w lustrze spektakl przybierał bardziej fantastyczną formę. Efekty specjalne zastąpiono efektownymi zabiegami teatralnymi. Scena, w której Pan Kleks (Marek Sitarski) wysyła jedno swoje oko na księżyc została zaadaptowana idealnie, choć do jej wykonania wykorzystano tylko kilka kartonów i linkę. Natomiast przeobrażenie „bajkowej" zapałki w ludzką – było niezwykle ciekawe, a tak proste w wykonaniu – potrzebny był tylko stół z półką, na której z jednej strony położono dużą zapałkę, a z drugiej wyciągnięto standardowe opakowanie małych zapałek. Siedząc na wprost sceny młodszy widz może w ogóle tego nie zauważyć.
Kostiumy (również autorstwa Mariki Wojciechowskiej) były kolorowe i zabawne. Każdy z uczniów Akademii miał na ramieniu przepaskę z wielką literą „A". Najbardziej wyróżniał się stój Pana Kleksa, który był jeszcze bardziej kolorowych i składał się z większej ilości elementów. Założyciel szkoły miał na sobie długie dresowe spodnie, długi, zszyty z kilku materiałów płaszcz przewiązany w pasie oraz kapelusz.
Na uwagę zasługują także kostiumy Dziewczynki z Zapałkami, Mateusza (Joanna Wąż) oraz Filipa Golarza (Janusz Młyński). Postać z bajki Andersena miała ubrudzoną sadzą buzię, a ubrana była w rękawiczki bez palców i czarną sukienkę z czerwonym sercem. Wyglądała, jak naprawdę wyciągnięta z baśni postać. Strój szpaka Mateusza był bardzo realistyczny – oczywiście widać było, że w jego rolę wciela się człowiek, ale całość prezentowała się niezwykle efektownie. Natomiast Filip Golarz kroczył po scenie w czarnym cylindrze czarnym płaszczu z czerwoną chustką i wysokich do kolan czarnych butach. Kostiumy były przemyślane i dobrze dobrane, pasowały do przypisanych im postaci, mimo braku dokładnego odwzorowania.
W adaptacji teatralnej w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego zawarto większość głównych wątków, które Brzechwa zawarł w swojej powieści. Choć „Akademia Pana Kleksa" to bajka dla dzieci, dorośli widzowie również mogą dobrze się podczas niej bawić. I dodatkowo powrócić wspomnieniami do mniej lub bardziej dawnych lat dzieciństwa. Warto wybrać się na ten spektakl, ponieważ dzięki niemu można zobaczyć, jak w prosty sposób zainteresować najmłodszych odbiorców – bez komputerowych efektów specjalnych, ale dzięki sile wyobraźni. Dzieci podczas bajki siedziały jak zaczarowane i obserwowały uważnie każdy ruch grających postaci.
Warto obejrzeć „Akademię Pana Kleksa" w Lubuskim Teatrze również dlatego, że aktorzy zostawiają na scenie całe swoje serce. Ich dobra energia utrzymuje się przez cały dzień, a uśmiech, nawet po wyjściu z budynku, nie schodzi z twarzy.
Joanna Nawlicka
Dziennik Teatralny Zielona Góra
27 czerwca 2023