Powrót do krakowskiej Piwnicy pod Baranami
"Jesteśmy wysepką w morzu bestialstwa, szarzyzny, głupoty, łajdactwa, cynizmu, nietolerancji, przemocy" - powiedział kiedyś Piotr Skrzynecki, twórca i "spiritus movens" Piwnicy pod Baranami. Janusz R. Kowalczyk w książce Wracając do moich Baranów napisał: "Codzienne życie [w PRL-u] byłoby wręcz nie do zniesienia, gdyby każdy z nas, ludzi żyjących w paranoi tak zwanego realnego socjalizmu, na własną rękę nie poszukiwał enklaw wolności".Tak, ludzie poszukiwali tych enklaw na własną rękę, poszukiwali ich w wąskich wspólnotach i grupach, w pęczniejących środowiskach. W 1980 r. okazało się, że enklawy wolności tworzą już nie tylko jednostki i grupy, ale załogi wielotysięcznych stoczni i fabryk, a niebawem wolności domagał się głośno cały kraj. Oczywiście, poza ludźmi reżimu i jego agend - te grupy stały się wtedy, odwrotnie niż poprzednio, małymi i nic nieznaczącymi przez pewien czas eklawami na wielkich obszarach zbiorowej woli narodu. Ale aby właśnie tak mogło się stać, aby wąskie strumyki indywidualnego poszukiwania wolności mogły się rozlać w rzeki, a wreszcie w powódź, potrzebne, konieczne, niezbędne były te pojedyncze akty egzekwowania wolności - indywidualne, w małych grupach, w tym, w kabaretach. Latami jeszcze nie były to żądania wolności politycznej, ale jednak wolności - twórczej, intelektualnej, nawet tylko, co też miało swą wagę, obyczajowej.
Leży przede mną bardzo szczególna książka. Dużego formatu. Z twardą okładką. Estetycznie i starannie wydana. Na okładce głowa barana zdobiąca jedną z kamienic krakowskiego Rynku. W tym domu, w piwnicy ma swą siedzibę kabaret Piwnica pod Baranami. Zainstalował się tam prawie 60 lat temu. Przeczytałem już tę książkę o Piwnicy. Gdy ją położyć podłużnie, to można unieść okładkę jak przykrywkę szkatułki. Nie można tak czytać, ale można w ten sposób, otwierając książkę właśnie jak szkatułkę, zajrzeć w jej mroczne, mgliste wnętrze, gdzie śpią lekkim snem wspomnienia i delikatnie unoszą się duchy zmarłych. Dochodzą stamtąd echa śpiewu Ewy Demarczyk, Leszka Długosza, melodii Zygmunta Koniecznego, Marka Grechuty. I tylu, tylu innych. Jest tam tyle ulotnego piękna.
Książka nosi tytuł "Wracając do moich Baranów". Autor Janusz R. Kowalczyk zgrabnie wykorzystał francuskie powiedzonko "revenons nos moutons" (wróćmy do naszych baranów), którego używa się w rozmowie, aby wrócić do przerwanego wątku, nawiązać do jakiegoś poprzedniego dialogu. Tak autor wraca do Piwnicy pod Baranami, do swojej młodości, do kabaretu. Był bowiem przez dziesięć lat (1977-1987) jednym z jego autorów i aktorów. Talent literacki, aktorski, poczucie humoru, cięty język, zmysł obserwacji włączyły Kowalczyka do ekskluzywnego grona piwniczan jeszcze jako studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie studiował teatrologię i filmoznawstwo, a potem łódzkiej "Filmówki" (PWSFTViT), gdzie uczył się pisania scenariuszy. Gdy wolność słowa była szczególnie ostro tłamszona przez cenzurę publikował w drugim obiegu. Gdy mógł wreszcie wypowiadać się w prasie oficjalnej, przez prawie dwadzieścia lat (1990-2009) pisał regularnie recenzje w "Rzeczpospolitej", stając się wielkim autorytetem krytyki teatralnej; ogromnie brakuje, już od kilku lat, jego głosu. Był też selekcjonerem i jurorem festiwali, a okazjonalnie wykładowcą teatrologii. Obecnie jest redaktorem w programie internetowym Culture.pl przy Instytucie Adama Mickiewicza.
Zatęsknił do swych lat najbardziej dynamicznej twórczości. Postanowił i tamten czas, i siebie samego w tamtym czasie, jakoś "ocalić od zapomnienia" (jak napisał K.I. Gałczyński). Potrzebna była jemu samemu taka książka. A zbiorowej, polskiej pamięci potrzebna była taka książka o Piwnicy pod Baranami.
Kabaret bowiem, z form widowiskowych, jest formą najbardziej ulotną. W teatrologii kabaret okazuje sięformą szczególnie trudną do opisania, tak bowiem jest właśnie ulotny. Kabaret jest teatrem "małych form" migotliwych i wymiennych, w odróżnieniu od "dużych form" teatralnych, a więc pełnych spektakli o solidnej strukturze, opartej najczęściej na dramatach skontruowanych w określony sposób. A w jednym przedstawieniu kabaretowym różnych małych form może być wiele. Bo kabaret to, oczywiście, składanka. Ale nie można jej układać dowolnie. Całość musi łączyć jeden styl, jedna atmosfera, jeden zespół ludzi. Tak właśnie było Pod Baranami. Najmocniej w pamięci i wyobraźni widza przechowywane są kabarety rozpoznawalnych osobowości. W Piwnicy pod Baranami taką osobowością był Piotr Skrzynecki. Ale i zastęp innych, a wśród nich Janusz R. Kowalczyk.
Kabaret posługuje się literaturą, w tym ze szczególnym upodobaniem poezją, często przekazywaną ze scenki przez samego autora, jak było zawsze w wypadku J.R. Kowalczyka, a także aktorstwem, tańcem, śpiewem, i tu także swe pieśni, a raczej wiersze, do których napisana została muzyka, wykonywali sami autorzy - i tekstów, i melodii. A literatura kabaretowa jest formą trudną, w skrócie bowiem, w kapsułce, podaje zarówno skomplikowane refleksje filozoficzne, jak i manifesty polityczne, ubierając jedne i drugie w szaty lekkie, dowcipne, komediowe, w niedopowiedzenie, aluzję. W latach PRL-u to były sposoby, aby przeszmuglować przez igielne ucha cenzury dowcip, krytykę, sprzeciw wobec systemu.
Kabaret liczy zawsze na inteligencję widza. I w wypadku Piwnicy pod Baranami nigdy się na widzu nie zawodził. Kabaretowa improwizacja, jeden z najtrudniejszych, a zarazem najsilniej zespalających wykonawcę i widza więzów, wprowadza do kabaretu ryzyko, szczególną emocję, radość spontanicznego, a często i wspólnotowego, tworzenia. Dobry kabaret, a Piwnica pod Baranami była nie tylko dobrym, ale świetnym kabaretem, posługuje się skrótem myślowym i wizualnym, aluzją i cienką kreską. Istotą dobrego kabaretu jest umowna teatralizacja, intelektualnie zwinna literatura, wpadająca w ucho melodia, bezpośredni i spontaniczny kontakt między aktorami a widzami. W dobrym, prawdziwym, kabarecie panuje równowaga pomiędzy śmiechem a powagą, pomiędzy sztuką a rozrywką, pomiędzy oderwaniem od trosk codziennych a przesłaniem - artystycznym, politycznym, obyczajowym, moralnym, społecznym. Więc kabaret to połączenie tego, co niskie, z tym, co wysokie. Połączenie jarmarcznej budy ze świątynią sztuki.
Piękna, i już długa, jest historia europejskiego kabaretu - od paryskiego Le Chat Noir, poprzez berliński Schall und Rauch i krakowski, młodopolski Zielony Balonik w Jamie Michalika, międzywojenne, warszawskie Qui Pro Quo, aż do Piwnicy pod Baranami Piotra Skrzyneckiego.
W historii tej osobny i specjalny rozdział zajmują kabarety w PRL-u. Na czele ich długiej listy, poza Piwnicą Piotra Skrzyneckiego, jest Pod Egidą Jana Pietrzaka. Te dwa kabarety, te dwa środowiska i te dwie osobowości twórcze, wyznaczyły dwa odmienne szczyty tego rodzaju sztuki w Polsce. Aby zobaczyć wyraźniej i zrozumieć Skrzyneckiego, warto go zestawić z Pietrzakiem.
Pietrzak i jego otoczenie byli bezpośrednio związani z bieżącą polityką, starali się "obalać trony" tak, aby waliły się z trzaskiem i na oczach widza. Skrzynecki i jego twórcy preferowali intelektualizm, cienką aluzję, absurd, abstrakcję, pure-nonsens, refleksję, która czasem nie wyzwalała na bieżąco salwy śmiechu, ale pozwalała przechować dłużej treść i przeżycie. Ale, oczywiście, niekonwencjonalna sztuka i niekonwencjonalny styl życia, praktykowane tu czy tam, już same w sobie miały wyraz i znaczenie polityczne.
Jak pisze celnie o Skrzyneckim Kowalczyk: "Jakkolwiek czcić twórcę słynnego kabaretu, pozostanie on artystą, który miał odwagę przeciwstawiać się ówczesnemu zniewoleniu". A na innym miejscu: "Piwnica [...] była zjawiskiem wykraczającym poza pojęcie kabaretu. Stała się enklawą dla tych artystów, których twórczość odstawała od oficjalnie aprobowanych standardów. Szczelny na ogół system zajadłej ideologicznej propagandy bywał bezradny wobec zjawisk tak osobnych, wręcz nieobliczalnych, jak piwniczna formacja artystycznych osobowości - o określonym smaku estetycznym i wyrazistych poglądach - połączonych z niezgodą na wszelką oficjalną pompę i celebrę".
Janusz R. Kowalczyk pisze o kabarecie, jego twórcach i publiczności, ale szeroko maluje też historyczny kontekst działania Piwnicy, nazywa rzeczy po imieniu: "Obóz ludzi rządzących z kremlowskiego nadania, zaniepokojony utratą decyzyjnego monopolu, 13 grudnia 1981 roku wydał narodowi wojnę. Raz puszczonego w obrót mechanizmu polskiej historii nie dało się jednak zatrzymać. Nie po raz pierwszy przyszło rodakom przeciwstwiać się zakusom narzucenia im obcej, obłędnej ideologii. Szesnaście miesięcy tak zwanego karnawału Solidarności pozwoliło ludziom szerzej otworzyć oczy. Lepiej dostrzec manipulacje władzy. Na swój skromny sposób robiły to przez lata polskie kabarety, a zwłaszcza krakowska Piwnica".
Janusz R. Kowalczyk jest teatrologiem, laureatem Nagrody im. Raszewskiego, ale postanowił napisać nie studium historyczne, lecz książkę wspomnieniową o sobie, swoim środowisku, swoim świecie i swoim kabarecie. Nie kłopotał się datami, nie wprowadził przypisów, nie zestawił bibliografii. Jego książka ma, także dzięki temu, urok osobistego zwierzenia, czasem szczerej spowiedzi, czasem wspomnienia, które rozdziera serce, opisując świat umarły, a zarazem koi żal za tym światem. Są w tej książce głębokie refleksje, celne, rysowane z natury, portrety jej artystów, opisy zdarzeń, anegdoty, mnóstwo szczegółów z życia i historii Piwnicy, w tym jej podróży po kraju i za granicę. Książka Kowalczyka zawiera rozmaity materiał literacki, czasem reportaż, czasem wywiad, czasem przenikliwy a barwny portret piwnicznego artysty, czasem zanotowaną na gorąco refleksję, czy to autora, czy postaci, o której pisze lub z którą rozmawia. Książka napisana jest żywym językiem. Nie gardzi tym co niskie, w tym wulgaryzmem, nie waha się wznieść się na poziom historiozoficznej refleksji. Jest obszerna (prawie 400 stron dużego formatu), przynosi kilkadziesiąt fotografii i kilkadziesiąt karykatur artystów Piwnicy. Poza częścią wspomnieniową zawiera również wybór kabaretowych tekstów autora, w tym znakomitych aforyzmów, jak ten: "Dawniej szukano dróg; dzisiaj szuka się dojść". Są tam także utwory poetyckie Kowalczyka oraz jego scenariusz filmowy.
Pisząc sprawozdanie z lektury "Wracając do moich Baranów", chcę pozostać w zgodzie z poetyką tej książki, a więc nie skompiluję "literatury przedmiotu", ani nie posłużę się przypisami lub odnośnikami. Czuję się jednak w obowiązku poinformować czytelnika, że istnieje wiele zarówno ścisłych, historycznych książek o Piwnicy pod Baranami, jak też - odmiennych od Kowalczykowych - wspomnień z Piwnicy. Kataloguje je Wikipedia, dając też listę filmów dokumentalnych. A pieśni śpiewane w Piwnicy znajdują się na wielu płytach, wielu znakomitych pieśniarzy. Tam odsyłam.
Pisząc o Leszku Długoszu, Kowalczyk sformułował diagnozę, że piosenki tego śpiewającego poety "są bliższe z ducha filharmonii niż stadionom czy amfiteatrom festiwalowym. Ale najlepsze są w domu". I zacytował Długosza: "Istnieje we mnie wiara i przekonanie, iż człowiek mimo wszystko - jeśli tylko nie skłonią go do tego jakieś drastyczne okoliczności - wybierze raczej to dobre niż złe". Piwnica pod Baranami już od kilkudziesięciu lat pomaga ludziom wybierać to, co dobre.
Nie ma już tamtej Piwnicy, choć Piwnica działa nadal. Jest nadal aktywna. Jest nadal potrzebna. Dzięki książce Janusza R. Kowalczyka możemy wrócić do Piwnicy. Gorąco polecam tę książkę.
Janusz R. Kowalczyk, "Wracając do moich Baranów", Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2012
["Głos Polski", Toronto, nr 2/2014]
Kazimierz Braun
Teatr dla Was
24 stycznia 2014