Powrót Kruma

Na afisz TR Warszawa powraca "Krum" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, teatr przy Marszałkowskiej organizuje też spotkanie poświęcone twórczość autora sztuki - Hanocha Levina.

Od premiery "Kruma" w Teatrze Rozmaitości minęło pięć lat. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim odbywa się obecnie wyścig teatralnych szczurów, jest to akurat tyle, żeby przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego uznać za pozycję klasyczną.

"Krum" od samego początku miał swoich entuzjastów, którzy zobaczyli w nim najlepsze i najdojrzalsze dzieło reżysera. Wielu moich piszących kolegów, od lewa do prawa, zjednoczyło się w podziwie ponad podziałami estetycznymi i światopoglądowymi, jakie zwykle ich dzielą. W nadzwyczaj pochlebnych recenzjach podkreślali odejście od ekscesu i prowokacji, stonowanie ekspresji, wyciszenie, ale i nasycenie egzystencjalnym dramatem, splecionym w przejmującej dwoistości z komicznym aspektem życia, niekiedy bezlitosnym, wręcz absurdalnym. Nikt nie miał wątpliwości, że przedstawienie stoi na aktorach, którzy stworzyli postaci zapadające w pamięć, zbudowane ostrymi środkami, nawet przerysowane czy karykaturalne, ale zarazem głęboko ludzkie, stwarzające emocjonalną bliskość, wzruszające, śmieszne i nieszczęśliwe. Krótko mówiąc, Warlikowski, jak jeszcze nigdy przedtem, wywołał "Krumem" niemal powszechny zachwyt.

Niemal, bo zawsze znajdą się jakieś czarne owce, które odstają od stada. Przed pięcioma laty byłem jedną z nich. Co tu dużo mówić, zjechałem "Kruma" brutalnie, choć nie "po całości". Byłbym ślepy i głuchy, gdybym nie dostrzegł rzeczywiście świetnej roboty aktorów, więc i ja ich chwaliłem. Ba, i mnie podobało się, że Warlikowski porzucił postawę wyzywającego prowokatora i zamiast, jak zwykle, aplikować widzom terapię wstrząsową na zmianę z transgresjami, zajrzał w głąb zwykłych ludzkich spraw, których pospolitość aż skrzeczy. Ale tu właśnie, w kwestii pospolitości, pojawił się punkt sporny. Miałem za złe Warlikowskiemu, że dramatyzm i komizm zwykłego życia, owe straszne i śmieszne strony ludzkiego losu, które po mistrzowsku opisywali Czechow czy Wilder, on, Warlikowski, pozostający za pan brat z Szekspirem i Eurypidesem, o Sarah Kane nie wspominając, przedstawia za pomocą literatury nędznej i niewartej zachodu. I tu błysnąłem recenzenckim dowcipem, że "Krum" jest telenowelą rozciągniętą do rozmiaru powieści-rzeki.

Słowem, nie doceniłem przedstawienia, bo się nie poznałem na literaturze. Mogę teraz, po pięciu latach, wejść pod stół i odszczekać ówczesną opinię o sztuce Hanocha Levina, licząc na to, że podobnie jak twórcy, także felietoniści teatralni, sługi nieużyteczne, mają prawo do zmiany postawy, poglądu, a nawet - do rozwoju. W tym przypadku rozwój nastąpił nie bez udziału techniki, która pozwala obecnie zapisywać przedstawienia na płytach DVD. Na takiej właśnie płycie staraniem Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego ukazał się również "Krum". Obejrzałem go parokrotnie, sprowadziwszy wcześniej z Tel Awiwu angielskie tłumaczenie sztuki, mając także pod ręką maszynopis polskiego przekładu Jacka Poniedziałka (zresztą dokonanego nie z hebrajskiego oryginału, lecz z wersji angielskiej). Poniedziałek przełożył też inną sztukę Levina - "Pakujemy manatki" - którą osobiście zinterpretował na płycie, tym razem CD, dołączonej do jednego z numerów "Dialogu" zawierającego ciekawe materiały o mało wtedy w Polsce znanym Levinie. Owszem, jego sztuka pt. "Morderstwo" miała dwie premiery, w warszawskim Teatrze Dramatycznym (2002) i wrocławskim Teatrze K2 (2003), a "Pakujemy manatki" Iwona Kempa wystawiła w Toruniu (2007), ale, wliczając "Kruma"(2005) jako trzeci utwór, trudno uznać, że Levin był autorem znanym, przynajmniej w takim stopniu, w jakim na to zasługuje.

Dziś sytuacja wygląda nieporównanie korzystniej. „Krum” w reżyserii Warlikowskiego powraca na afisz TR Warszawa w momencie, gdy właśnie ukazał się opasły (700 stron!) tom sztuk Hanocha Levina wydany pt. „Ja i Ty i Następna Wojna. Teatr życia i śmierci”. Myślę, że jest to dużej wagi wydarzenie literackie i teatralne: rzadko już można odkryć dramatopisarza o tak oryginalnym talencie, tak odrębnego i, powiedziałbym, pełnego - w tym sensie, że stworzył osobny, nasycony lokalnym konkretem i uniwersalnym znaczeniem świat sceniczny. Wierzę, że przynajmniej kilka spośród 11 opublikowanych po polsku sztuk Levina trafi do teatrów - są tego warte. Reprezentują one znacznie obszerniejszy dorobek dramatopisarski swego autora, który w ciągu niedługiego życia - urodził się w 1943 roku, zmarł w 1998 - napisał 56 utworów dla teatru; niektóre sam reżyserował na scenach Izraela. Znawcy tej dramaturgii dzielą ją na pewne nurty, wyodrębniając teksty satyryczno-kabaretowe, komedie rodzinne i dramaty mityczno-religijne. Wszystkie wydają się jakby podwójnie zakorzenione. Levin był obywatelem Izraela, pisał po hebrajsku i fantastycznie uchwycił cechy swojego społeczeństwa i problemy swojego kraju, który zresztą, zwłaszcza u zarania twórczości, bardzo ostro krytykował, występując w radykalnie politycznych tekstach przeciwko oficjalnie panującej wojennej ideologii państwa izraelskiego, szczególnie w kwestii konfliktu z Arabami. Parę razy nie obeszło się bez głośnych skandali, towarzyszących premierom. Zarazem jednak pisarstwo Levina wyrasta z dziedzictwa jego przodków: matka Hanocha pochodziła z Opoczna, a ojciec z Końskiego. Chasydzka rodzina ojca była bardzo religijne i chlubiła się pokrewieństwem ze sławnym rabinem z Kocka. Levinowie wyemigrowali do Palestyny w 1935 roku i zamieszkali w Tel Awiwie, gdzie żyli pośród innych emigrantów z Polski. W dzieciństwie Levin słyszał wokół siebie język hebrajski, jidysz i polski. Nasiąkał pamięcią pokoleń Chasydów i literaturą jidysz, z której poznał zarówno „żydowskie »Dziady «, czyli mistyczny dramat An-skiego „Dybuk”, jak i melancholijno-komiczne opowiadania Asza czy Alejchema, fenomenalnie opisujące codzienne życie Żydów w środkowo-wschodniej Europie. Z takich to ingrediencji rodziła się twórczość Hanocha Levina, uznawanego za najwybitniejszego dramatopisarza izraelskiego. Krytycy w Izraelu chętnie porównują go do Becketta. Myślę, że niezbyt trafnie, a co więcej - zupełnie niepotrzebnie. Levin nie wymaga żadnych parantel, jest wyrazistym, odrębnym, mocnym autorem. Mam nadzieję, że o klasie jego pisarstwa będziemy mogli się przekonać nie tylko z lektury.

Wokół Hanocha Levina

W środę (3 marca) w TR Warszawa (ul. Marszałkowska 8) odbędzie się spotkanie poświęcone twórczości Hanocha Levina i antologii jego sztuk "Ja i Ty i Następna Wojna. Teatr życia i śmierci". Książkę wydała Agencja Dramatu i Teatru ADiT oraz krakowskie wydawnictwo Austeria. Gośćmi wieczoru będą tłumacze Levina: Jacek Poniedziałek, Agnieszka Olek i Michał Sobelman. Spotkanie poprowadzi Janusz Majcherek. Początek godz. 19. Wstęp wolny.



Janusz Majcherek
Gazeta Wyborcza Stołeczna
1 marca 2010
Teatry
TR Warszawa