Powroty do krainy dorosłych
Zagubione spojrzenie dziecka na otaczającą, wojenną rzeczywistość. Kolorowe i barwne postrzeganie rzeczywistości zestawione z ponurymi i ciemnymi obrazami zniszczonego świata. Dzieciństwo pominięte w procesie ludzkiej egzystencji. Czy jest jakakolwiek nadzieja na lepsze jutro? Takie pytanie nasuwa się po obejrzeniu spektaklu „Jutro wrócimy do domu" w reżyserii Roberta Czechowskiego i Michała Wnuka. W świat pełen skrajności zostajemy wprowadzeni podczas przedstawienia, które miało swoją premierę w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze.W spektaklu od początku uwagę przykuwa zagospodarowana przestrzeń. Scenografia (autorstwa Ewy i Piotra Tetlaków) jest mroczna i od razu możemy wczuć się w klimat wojenny, panujący przez cały czas trwania tego przedstawienia. Widzimy na scenie po prawej stronie coś na kształt spadzistego daszku, na którym często siada Dziewczynka (wspaniała Ewa Dobrucka). Jakby bezpieczna przystań, na której może czuć się pewnie. Oczom nie jest w stanie umknąć ogromna konstrukcja, złożona u podstaw z koła. W jej górnej swej części usytuowany został symboliczny anioł. Postaci otoczone są stojącymi na scenie, metalowymi masztami.
Przypomina to z jednej strony statek piracki, z drugiej zaś kołowrotek. W tle znajdują się beczki, różnego rodzaju strzępy materiałów, metalowe przedmioty, które tym bardziej podkreślały dramatyczny stan sytuacji. Klimatu nadawał również wszechobecny dym wydobywający się z boków sceny. Całość przypomina świat przedstawiony na obrazie Zdzisława Beksińskiego „Pełzająca Śmierć". Nie tylko poprzez scenografię uzyskano efekt tak głębokiego mroku. Światło (za które odpowiadał Kamil Derda) w sposób malarski stało się pędzlem na teatralnym płótnie.
Spektakl Czechowskiego i Wnuka zaczyna się od piosenki śpiewanej przez Dziewczynkę. Piosenki o samotności, o tym, jak bardzo jej zimno. Z czasem przedstawienie nabiera tempa. Staje się trudnym do oglądania dramatem o tematyce wojennej.
Nie zobaczymy tutaj przyjemnych i wesołych scen charakterystycznych dla dziecięcej perspektywy. Wszystko jest mroczne, złe, tajemnicze i groźne. Jest wojna. Patrzymy na ten wręcz postapokaliptyczny krajobraz oczami dziecka. Zagubiona i przerażona Dziewczynka zdana jest jedynie na siebie i swoją lalkę, która staje się jej jedyną opoką w tej jakże trudnej sytuacji.
Historia poszukiwań ojca dopełniona została fantastyczną muzyką, którą skomponował Mariusz Szaban. Wraz z poruszającymi tekstami piosenek, które napisał Tomasz Olczak stworzyły magiczną i wzruszającą przestrzeń do refleksji nad problemami współczesnego świata.
Pojawienie się tajemniczego Mężczyzny, grającego na akordeonie (fenomenalny Marek Sitarski), wywoływało poczucie niepokoju. Okulary, długi płaszcz i powolny sposób poruszania się Mężczyzny sprawiły, że był on wręcz anonimowy. Ukryty za warstwą dodatków. Z każdym swym pojawieniem się zyskiwał chwile kontroli i inwigilacji nad dziewczynką. Zjawiał się niespodziewanie, regularnie sprawdzał, co dzieje się u głównej bohaterki. Sprawiał wrażenie nazbyt zainteresowanego sytuacją. Również poczucie niestandardowej sytuacji powodował udział dwóch braci - Hazina i Alaziego, zagranych przez ujmujących Jakuba Mikołajczaka i Daniela Zawadę. W tym przypadku poczucie bliskości, więzi emocjonalnej między chłopcami (braćmi) stanowiła wręcz niezwykły obraz. Ujawniało się to nawet poprzez ich strój. Długi płaszcz, którym obaj byli otuleni, stanowił spoiwo dwóch indywidualnych jednostek. W miarę upływu czasu ich historia była coraz bardziej przygnębiająca. Wspólne tańce, śpiewy ukazywały właśnie ten dziecięcy świat. Tak beztroski, okraszony kolorowymi maskami na twarzach bohaterów. Niezwykłe były także barwne flagi, które podczas tańca dzierżyli w dłoniach. Szybko jednak wkraczała brutalna rzeczywistość.
Intrygujące było dla mnie pojawianie się cyklicznie złych postaci (wspaniali Bartłomiej Adamczak, Radosław Walenda, Tomasz Olczak): postawnych mężczyzn, ubranych w ciemne, charakterystyczne stroje. Przypominali nieco szalonych kapeluszników z „Alicji w Krainie Czarów", jednak w zdecydowanie ciemniejszych barwach. Trzymali w rękach długie tyczki z lampkami, innym razem bronie wykonane z puszek, które przy każdym ruchu wydawały donośne dźwięki. Wraz z ich pojawianiem się na scenie robiło się ciemniej, a serce zaczynało bić szybciej. Nastrój grozy był spotęgowany modulatorem głosu, który sprawiał, że na ciele pojawiały się ciarki. Tym samym zastanawia mnie, na ile jest to przedstawienie odpowiednie do odbioru dla najmłodszych. Spektakl ten skierowany jest do dzieci od 10 roku życia. W związku z tym nachodzą mnie wątpliwości, czy tematyka poruszona w przedstawieniu nie jest zbyt drastyczna i emocjonalna dla dzieci.
W opozycji do Złych można było dostrzec Anioły, które swym głosem i spektakularnymi wjazdami na wspomnianej wcześniej konstrukcji sprawnie zmuszały ich do ucieczki ze sceny. Stanowiło to niezwykłą opowieść o walce dobra ze złem.
Całość spektaklu została dopełniona rysunkami dzieci z Ukrainy (na wizualizacjach, autorstwa Kamila Derdy), które w wyniku wojny zostały pozbawione bliskich. Mając tą świadomość, odbiór tego spektaklu stawał się jeszcze bardziej emocjonalny.
Świat wykreowany podczas spektaklu to z jednej strony swoiste zagrożenie. Niezrozumiałe wojenne działania dorosłych Z drugiej zaś strony nawet podczas najgorszych chwil kryje się cień nadziei. Nadzieja podczas tej sztuki przyjęła formę żółtych słoneczników, które każdy z bohaterów dzierżył w dłoni na koniec.
Spektakl ten wzbudził we mnie wiele sprzecznych emocji. Wywołał niezgodę na zastaną rzeczywistość. Wprowadził w stan refleksji nad kwestią cierpienia, nad skutkami wszechobecnej i coraz bardziej wdzierającej się w codzienne życie nienawiści. Nurtuje mnie tylko to, o czym wcześniej wspominałam: czy aby na pewno tak mocna tematyka była przeznaczona dla dzieci? Dla istot szczególnie wrażliwych i niewinnych, które błyskawicznie musiały znaleźć się w świecie dorosłych.
Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
27 czerwca 2022