Powtórka z Gombrowicza

Wakacyjna flauta zachęca do remanentów. Na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie było przedstawienie, które musiałem obejrzeć. To "Ślub" Witolda Gombrowicza wystawiony wspólnie przez Teatr im. Kochanowskiego w Opolu i Teatr Współczesny w Szczecinie, a wiosną tego roku zarejestrowany przez telewizję. Wyreżyserowała to Anna Augustynowicz.

Nagle ten sam "Ślub" stał się powodem kontrowersji z powodu inscenizacji Eimuntasa Nekrośiusa w warszawskim Teatrze Narodowym. Większość krytyków obwieściła, że sławny Litwin nie ogarnął zawiłości myśli Gombrowicza, że postawił na puste efekty. To ci sami krytycy, którzy dwa lata temu cmokali z zachwytem, kiedy Nekrośius okazał się zupełnie niewierny Mickiewiczowi, wystawiając jego "Dziady". Wtedy naprawdę trudno było dostrzec myśli zza teatralnych sztuczek, czasem skądinąd urokliwych.

Czy Gombrowicz jest klasykiem? Mnie się ta wersja "Ślubu" spodobała - owszem, były efekty, ale była też potężna porcja tekstu, kto chciał, mógł łowić w nim do woli. Nic jednak dziwnego, że kiedy była okazja obejrzeć inne odczytanie sławnej sztuki, skorzystałem.

Augustynowicz ze swoją ściśniętą, bardzo krótką wersją została powitana entuzjastycznie. Chwalono ją za "osobiste odczytanie testu". Przypomnijmy, mamy tu opowieść o żołnierzu Henryku, który przeżywa coś na kształt snu. W tym śnie wraca do wywróconego do góry nogami domu rodzinnego, potem przeżywa przemianę tego domu w dwór królewski, a siebie w księcia. Potem obala własnego ojca, króla, i sięga po władzę. Dokonuje kolejnych odkryć i testuje kolejne granice. Obsadza się w rolach. Konwencja snu pozwala żonglować "fabułą". Zarazem ta fabuła jest logiczna, przy pozornym braku logiki.

Po obejrzeniu wersji Augustynowicz jestem zdziwiony brakiem wątpliwości recenzentów. Prawda, pokrojony tekst brzmi ze sceny komunikatywnie. W tym Gombrowiczu trudno się zgubić. Zarazem zrobił się trochę bryk ze "Ślubu", swoiste streszczenie. Odarte z teatru, czysto dyskursywne. Bez tłumu pijaków napastujących ojca Henryka, kiedy dom jest jeszcze karczmą. I bez dworu, w jaki karczma się zmienia. Bez powodzi bełkotliwych monologów, ale też bez wdzięku. Pod tym względem wyobraźnia Nekrośiusa bije ascetyczność Augustynowicz na głowę. Choć i ona używa do swojej skupionej, zdawkowej wizji dobrych aktorów: z Grzegorzem Fałkowskim (Henryk), Jędrzejem Wieleckim (Władzio) i Arkadiuszem Buszką (Pijak) na czele.

Nie rozbudowując tła, dała jednak wyraz Augustynowicz swoim obsesjom. Dekorując scenę konfesjonałem, w którym zasiada ksiądz co i rusz wtrącający się do akcji. Prawda, rozważania o obalanej boskości to ważny składnik "Ślubu". Ale czy tak nachalnie wprowadzony? Świat religii jest w tekście tylko jednym z elementów starego świata. Na dokładkę u niej ten ksiądz pozostaje swoistym komentatorem także wtedy, kiedy Henryk boskość odrzuca, zastępując ją nihilistyczną koncepcją "dawania ślubu samemu sobie". Dlaczego ksiądz nie znika, po co przejmuje niektóre kwestie wyciętych ze sztuki dostojników? Nikt Augustynowicz tych pytań nie zadał.

Gombrowicz klasyk to paradoks. Obłaskawiliśmy jego spostrzeżenia, zamiast traktować je jako groźny strumień świadomości, punkt wyjścia do kontrowersji, do pytań. Więcej z tej grozy widziałem w rozwichrzonej wizji Litwina. Augustynowicz, pomijając dziwaczne wstawki kościelne, napisała chwilami zgrabny referat. I nasuwa się dodatkowa uwaga - gdzie nowi Gombrowiczowie? Nie ma już niczego do odkrycia? Wszystko już o sobie wiemy?



Piotr Zaremba
Sieci
22 sierpnia 2018
Spektakle
Ślub Ślub