Powtórka z (względnej) rozrywki

Na Marszałkowskiej powstał rasowy spektakl o klasie średniej dla niej samej. Sztuka Mike'a Bartletta, dramatopisarza nagradzanego wielokrotnie w samej Wielkiej Brytanii, podejmuje, jak wiele współczesnych sztuk, tematykę o obojętnym na indywidualne cechy pracownika systemie korporacji i wielkich firm.

No właśnie wiele ,,Kontrakt" wyróżnia się jedynie nieco bardziej dopracowaną formą. Krystynie Jandzie udało się pogłębić duodram Bartletta, głównie dzięki dobremu poprowadzeniu aktorek.

Scenografia nie służy niczemu poza zobrazowaniem określonej w tekście przestrzeni i funkcjonalnego dla grających ruchu scenicznego. Nieliczne interludia muzyczne są zaledwie interludiami, poza niemą sceną w rytm trance'owego bitu i niejasnej choreografii. Wracając jednak do właściwej materii przedstawienia - poprowadzone ono jest na wspomniany duet. Maria Seweryn gra Emmę, pracownicę wielkiej korporacji, przychodzącą na ,,pogawędki" lub ,,rozmowy zawodowe" do przełożonej, kreowanej przez Agnieszkę Michalską. Ta druga, uosabiająca nieczuły system, dokonuje dokładnej wiwisekcji prywatnego życia Emmy, od sugestii prawnych poczynając, przez zainteresowanie jej intymnymi sprawami życia seksualnego, po związek z Darrenem (innym pracownikiem). Wszystko zostaje wstukane w laptop, każdy szczegół, każda minuta. Dwa czerwone światełka, padające na fotele przy biurku, sugerują bezustanny monitoring obu kobiet. Janda poprawnie, choć bez przesady pokazuje klimat osaczenia i niezrozumienia.

Rola Seweryn ciągnie cały spektakl. Na początku oczywiście się dziwi (jak wszyscy bohaterowie sztuk o podobnej tematyce), potem dobiera swoje zagrania subtelniej. Kieruje nią zarówno złość i gniew, jak powstrzymuje niewytłumaczalna bierność. Sprzeciwia się inwigilacji jej prywatnego życia, ale zaskakująco łatwo się temu poddaje. ,,Kontrakt" jest pełen nieścisłości psychologicznych - jak na przykład sugestia, że Emma zabija swoje dziecko, żeby zadośćuczynić wymaganiom firmy. Takie elementy sprawiają, że spektakl traktuje o poruszanym problemie dość stereotypowo, finał daje powód jedynie do ziewnięcia. Wszystko tutaj zmierza do przewidywalności. Michalska z kolei jest uwięziona w roli zimnej kobiety biznesu. Na odstępstwa pozwala jej Janda tylko parę razy. Jak wtedy, gdy przebierając marynarkę, wyjmuje szminkę, po czym zaraz ją chowa. Przegląda się w lustrze - czyżby zastanawiała się, ile zostało w niej z kobiety? Obserwując gehennę Emmy, musiała ją przecież choć trochę ruszyć jej tragedia, by spektakl nie był czarno-białym dramacikiem. Właśnie to zderzenie dwóch kobiecości, dopełnionej problemem macierzyństwa, stanowi najsilniejszy punkt ,,Kontraktu". Punkt nie do końca wykorzystany, ale to w dużej mierze wina samego tekstu.

Happy endu nie ma. Co z tego, skoro widzowie-pracownicy wielkich firm i tak nazajutrz wrócą do swoich biurek i jak zawsze wstukają w laptopa dane, wykazy, rachunki. Nic się nie zmieni. Nie o to chyba chodzi. Może więcej optymizmu?



Szymon Spichalski
teatrdlawas.pl
6 kwietnia 2012
Spektakle
Kontrakt