Poza rygorem formy

Nie od dziś wiadomo, że na dramatach antycznych potykali się w teatrze nawet najwybitniejsi twórcy. Niektórzy wręcz, zdając sobie sprawę z inscenizacyjnych trudności, omijali szerokim łukiem twórczość Eurypidesa, Sofoklesa i Ajschylosa, inni jak Włodzimierz Staniewski zanurzyli się w niej wypracowując własną metodę aktorską

Każdy reżyser, sięgając po utwór wielkich tragików greckich, musi się zmierzyć nie tylko z właściwymi tamtej kulturze konwencjami teatralnymi, ale przede wszystkim z religijnym rodowodem i z prezentowaną w tych dramatach wizją człowieka. Łukasz Chotkowski, przygotowując w Teatrze Polskim w Bydgoszczy prapremierę „Hekabe” Eurypidesa, próbując odwołać się do naszej współczesnej wrażliwości i bliskich nam odniesień oraz doświadczeń kulturowo-politycznych, postawił na muzyczność spektaklu, na emocje, rytmy,  znaki i nasycone nastrojem obrazy.

Poszukiwał przede wszystkim formy, która pozwoliłaby mu na współbrzmienie monologów głównej bohaterki z rytmem akcji, a scen dialogowych z pulsującą prawdą konfliktu zdeterminowanego chęcią zemsty, okrucieństwem i bezwzględnym spojrzeniem na wojnę. Niestety owo poszukiwanie formy, idące najczęściej od spowolnienia czy długiej pauzy, do działania zdecydowanie mocniejszego i gwałtownego, niekiedy w swym zalążku szalenie intrygujące, jak choćby w pierwszej scenie Hekabe (Marta Nieradkiewicz)  z Polimestorem (Piotr Żurawski), w wielu przypadkach prowadzi młodego reżysera na manowce interpretacyjnego chaosu i niezrozumienia. A długie chwile ciszy, co z tego, że dzięki koncentracji  i poświęceniu aktorów nie pozbawione napięcia,  nie otwierają  nowej perspektywy i nie wypełniają sensów nową treścią.

W tym natłoku stosowanych w nadmiarze rozwiązań inscenizacyjno-sytuacyjnych gubi się zupełnie, a momentami  wręcz unieważnia sam tekst Eurypidesa. Dynamiczne wielogłosowe melorecytacje, frazy wypowiadane, wyśpiewywane  lub skandowane prze chór są też bardzo często nieczytelne pod względem artykulacyjnym. Dlatego ich pojawianie się nie współgra z akcją i wydaje się być nieumotywowane. Bardziej drażni , niż staje się komentarzem stanów wewnętrznych tytułowej bohaterki. Jedno, co się broni bez sprzeciwu w mało wciągającym i porywającym bydgoskim przedstawieniu, to wieloznaczność i zagadkowość scenografii Anny Met, która w rozwiązaniach przestrzennych wychodzi daleko poza interpretacyjne schematy i stereotypy, wyprowadza świat antycznych bohaterów poza oczywistości;  jest w tej scenicznej przestrzeni coś niepokojącego i magicznego zarazem, jest coś, co rozbudza wyobraźnię i nie zamyka niepokojącej gry skojarzeń.  I jeśli zachowamy w pamięci  role Marty Nieradkiewicz, Magdaleny Łaskiej (Poliksena) czy niemej Małgorzaty Witkowskiej (Niańka) to przede wszystkim dzięki temperaturze ich aktorskiej obecności w tej wyjątkowej przestrzeni.

Sądząc po tym, co sugerował przed premierą Łukasz Chotkowski, lubiący w końcu pokazywać w teatrze sytuacje chore, radykalne, skrajne i dziwne, punkt wyjścia realizatorów spektaklu był nawet intrygujący. Przynajmniej ja spodziewałem się, że wejrzymy w otchłań i szaleństwo kobiety, że będzie to wiwisekcja namiętności cierpiących bohaterów. Niestety tak się nie stało. Otrzymaliśmy godzinny kąsek, gorzki i niełatwy do przełknięcia.  Dość monotonny, męczący, a nawet denerwujący. Szkoda. Jest bowiem w tym przedstawieniu kilka scen naprawdę niezwykłej urody, łączących myśli i emocje oraz tragizm i komizm wcale nie wbrew sobie. Ale tylko kilka. To za mało jak na spektakl, który dotyka również problemu granicy między człowiekiem a bogiem. Boskości i jej moralnych konsekwencji.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
9 marca 2011
Spektakle
Hekabe