Pożegnanie

Był sam koniec sierpnia, ostatni weekend, niedziela. Byłem w Trójmieście, dzień wcześniej w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim oglądałem premierę „Śniegu" Bartka Szydłowskiego i zadzwoniłem do Cezarego, aby jak zwykle podzielić się wrażeniami i zapytać, czemu poprzedniego wieczora się nie spotkaliśmy. Nie mógł, już nie pamiętam, czy zatrzymały go obowiązki w Teatrze Wybrzeże, czy wyjątkowo po raz pierwszy od dawna zaplanował czas inaczej niż na przedstawieniu. W każdym razie już na „Śnieg" czekał, wybierał się w kolejny piątek do Krakowa, cieszył się, że zobaczy, gdy spektakl trochę okrzepnie. Oczywiście – umówiliśmy się, że tym razem to on zadzwoni, powie, co myśli. Może się pokłócimy...

Rozmawialiśmy niekrótko, nie wiem, może trzy kwadranse. Normalnie. Omówiliśmy bieżące teatralne sprawy, porównaliśmy, gdzie w najbliższym czasie się wybieramy i czy jest szansa, byśmy spotkali się na widowni. Między wierszami przyznał, że kiepsko się ostatnio czuje, że go boli, boli coraz bardziej, no ale oczywiście planów nie zmienia. Widzimy się niebawem, jeszcze okaże się gdzie. Jak zawsze miał tysiąc wyjazdowych planów. Zaczynał się przecież nowy sezon, tyle było do zobaczenia.

Jasne, że się zobaczymy – myślałem. Wzmiankę o zdrowiu szybko zapomniałem. Niespełna tydzień później znalazłem się na festiwalu w Kielcach. Czekamy na przedstawienie, niedawno przyjechałem, pierwszy raz jestem w tymczasowej siedzibie Teatru Żeromskiego. Gadamy niezobowiązująco i nagle ni z tego, ni z owego Michał Kotański mówi, że Czarek Niedziółka jest w szpitalu. Jak to? Przecież kilka dni temu z Nim rozmawiałem. No tak, trafił tam zdaje się w poniedziałek. Jest kiepsko, ale przecież będzie lepiej... Nie wiem, czy tego na końcu nie dopowiedziałem sobie sam, ale przecież nikt nie spodziewał się, że to się w ogóle może stać. Nie. Nie i kropka. Cezary był, jest i będzie. Wyzdrowieje i niebawem się spotkamy.

Potem pisał, że czuje się bez rewelacji, ja na to, że będzie dobrze. Dowiadywałem się, jak jest od Adama, licząc za każdym razem, że przyszła poprawa. Nie przychodziła. Przeciwnie, było tylko gorzej. Aż wreszcie stało się to, co nie miało prawa się stać. A ja nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wierzę w to i nie wierzę jednocześnie. Przecież Cezary to stały punkt teatralnego środowiska. Ktoś, kogo nie ma prawa zabraknąć. No jak to tak...

Znamy się od prawie zawsze. Najpierw bardziej na odległość. Ja przychodziłem do warszawskiego Teatru Powszechnego na premiery, a On tam był. Kłanialiśmy się sobie z daleka, jako kierownik literacki zajęty był obowiązkami gospodarza. Powszechny - pierwsza z ledwie dwu najistotniejszych stacji jego zawodowego życia. Przepracował tam ćwierć wieku, u boku największych. Miał okazję na własne oczy widzieć i na własnej skórze czuć, jak reżyserował cały teatr Zygmunt Hübner – jeden z największych dyrektorów, jakich miała powojenna Polska. Patrzył, jak próbują i grają najwybitniejsi – Krystyna Janda, Zbigniew Zapasiewicz, Janusz Gajos i wielu innych. Z wieloma połączyły go wieloletnie przyjaźnie, ale się nimi nie afiszował. Był do przesady dyskretny, nie musiał opowiadać, że ktoś obdarza go zaufaniem. Dowiadywałem się o tym przypadkiem. Całkiem niedawno przed spektaklem „Niepokoju" na Scenie Kameralnej w Sopocie spotkałem świetnego aktora, niegdyś z Powszechnego. Zgadało się – zaprosił go Cezary. Na premierę „Powarkiwań Drogi Mlecznej" wpadła koleżanka, od lat znajoma Cezarego, który od dawna namawiał ją, by zagrała w Wybrzeżu.

Zbliżył nas nieistniejący Konkurs na Wystawienie Dawnego Dzieła Literatury Europejskiej. Był rok 2005, trafiłem do jury na zaproszenie i dzięki Bożenie Sawickiej. Czarek był sekretarzem jury pierwszej edycji, po niej na prośbę Adama Orzechowskiego trafił do Wybrzeża. Ja zostałem do końca trwającej ledwie pięć lat efemerydy i przejąłem Jego obowiązki. Trochęśmy razem pojeździli po Polsce i zaczęliśmy rozmawiać. I tak już zostało. Do końca.

Napisano już, że był Cezary pasjonatem teatru, żył teatrem, nim najzwyczajniej oddychał. Kiedy wydawało mi się, że jeżdżę dużo i raczej nie mam zaległości, przypominałem sobie o Niedziółce. On przecież widział ze trzy razy więcej, oglądał literalnie wszystko, konieczne i niekonieczne. Czasem mówiłem Mu, że ja sobie odpuszczę, że chyba nie warto, przecież to nie rokuje, nie można znać wszystkiego. Odpowiadał, że niby tak, ale już zabukował miejsca, już powiedział, że będzie, a poza tym może przypadkiem. Dzwonił później – zwykle że miałem rację, czasem pisał gorzko, że po co mu to było. Ale bywało, że odzywał się podekscytowany, bo dobrze zrobił, że zaryzykował. Jedź – mówił – to trzeba jednak zobaczyć. Zatem jechałem, bo do gustu i rozeznania Cezarego miałem zaufanie absolutne. Nie zawsze oczywiście byliśmy jednomyślni, ale to raczej On przyjmował bardziej krytyczne stanowisko. Zdarzało się też, że sam przyznawał, że dał się uwieść przedstawieniu. Może ono i niedobre, ale momenty były. Ja strzykałem żółcią, on zachowywał spokój i dystans. Nazywał sprawy jasno, a czasem bezlitośnie, ale nie przypominam sobie, by kiedykolwiek żałował, że obejrzał spektakl. Bo dzięki temu wiedział więcej, a o teatrze chciał wiedzieć wszystko.

Był człowiekiem teatru i zawsze stał po stronie ludzi teatru. Do jednych było mu blisko, do innych daleko, ale nikomu nigdy nie życzył źle. Po ponad czterech dekadach zawodowej aktywności zachował absolutną ciekawość teatru, chęć poznawania nowych zjawisk i scenicznych języków, choć siłą rzeczy do niektórych podchodził z rezerwą. Bo wiedział o teatrze niemal wszystko i widział chyba wszystko. I doskonale pamiętał, dlatego trudno Go było czymkolwiek zaskoczyć. Czasem perorowałem zapamiętale, a On leciutko mnie gasił, przywołując dawny spektakl, reżysera, aktorkę, aktora. Bo to już było, mamy powtórkę, tylko niewielu tak jak On umiało to dostrzec.

Jakoś nie umiem sobie przypomnieć Cezarego, który autorytarnie ocenia innych, kogoś skreśla na zawsze, wznosi środowiskowe barykady. Wierny własnemu kodeksowi zasad zachowywał dystans do środowiskowych sporów i coraz głębszych podziałów, dostrzegał je, ale świadomie nie chciał w nich uczestniczyć. Z wielu powodów, ale chyba także dlatego z Adamem Orzechowskim uczynili z Teatru Wybrzeże dom artystów otwarty na różne trendy i estetyki, ale nie hermetycznie artystowski, a służący myślącej publiczności. Pytałem Cezarego o kolejne plany, budowanie repertuaru, uwielbiał o tym opowiadać, bo chyba z nikim tak jak z Orzechem nie czuł takiego w świecie teatru porozumienia. Adam napisał, że się wspaniale uzupełniali. To mało powiedziane, czasem można było pomyśleć, że Orzechowski i Niedziółka to jeden człowiek o dwóch głowach i czterech rękach, żeby się łatwiej myślało i szybciej pracowało. W ostatnich dniach wielu wspominało, jak razem zbliżali się do teatru – w Warszawie, Krakowie, Kielcach, Bóg wie gdzie. I co, mam już ich razem nie zobaczyć!???

Nie wiem, czy mogę nazywać Cezarego przyjacielem. Nigdy nie mówiliśmy w takich kategoriach, bo nie było potrzeby. Łączyły nas przede wszystkim sprawy teatralne, ale to wystarczało, by czuć wspólnotę myślenia i odczuwania. Zresztą Czarek jak ognia unikał wielkich słów, miał awersję na patetyczne gesty, wolał stać w drugim szeregu. Ale był. Był Teatr i był Niedziółka. Zupełnie oczywiste połączenie.

Odszedł Ktoś szalenie mi bliski. Nie potrafię i nie chcę się z tym pogodzić. Mam tak, że nie kasuję numerów w telefonie. Tym razem również tego nie zrobię. Może zadzwonię jeszcze do Cezarego i opowiem Mu, co tu u nas, co w teatrach słychać.



Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
14 października 2021