Prawda czy fałsz?

XXIV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi przeszedł już do historii. Jednym ze spektakli, które w tym roku miała okazję obejrzeć łódzka publiczność, było „Sekretne życie Friedmanów" wyreżyserowane przez Marcina Wierzchowskiego, na co dzień prezentowane w Teatrze Ludowym w Krakowie.

Spektakl prezentowany był podczas festiwalu dwukrotnie - jego formuła nie pozwoliła na zaprezentowanie utworu dużej liczbie widzów. Akcja rozgrywała się w kilku miejscach. Przestrzenie te stworzono w różnych zakątkach teatru, nie tylko na scenie. Bohaterowie spektaklu przemieszczali się, wraz z nimi podróż przez historię rodziny Friedmanów odbywała publiczność. W każdej z krakowskich prezentacji utworu bierze udział trzydziestu widzów, podczas łódzkich było ich dwukrotnie więcej. Nie ułatwiało to poruszania się po kolejnych przestrzeniach zaanektowanych na miejsca rozgrywanych wydarzeń. Widzowie zostali wyrwani ze strefy komfortu, musieli dzielić niewielką przestrzeń, jaką pozostawiano do ich dyspozycji. Publiczność siadała na wszystkich możliwych miejscach. Podłogi, komody, poręcze foteli – każda płaska powierzchnia, na której możliwe było oglądanie rozgrywającej się akcji, była w tym spektaklu na wagę złota. Bliskość pomiędzy widzami i działania aktorskie rozgrywające się tuż przy publiczności sprawiały, że „Sekretne życie Friedmanów" niezwykle angażowało widzów.

Jaka historia została przedstawiona w tym spektaklu? Losy amerykańskiej rodziny, małżeństwa oraz trójki ich synów. Arnold Friedman (świetna rola Piotra Pilitowskiego) był emerytowanym nauczycielem, który w piwnicy swojego domu prowadził kursy komputerowe dla dzieci. Miał świetne opinie, uczniowie chętnie korzystali z jego umiejętności pedagogicznych. Sąsiedzi uważali go za dobrego, porządnego człowieka. Mimo to pewnego razu pracownicy poczty przechwycili adresowaną do niego paczkę z Holandii, w której znajdował się magazyn zawierający pornograficzne zdjęcia chłopców. Śledztwo prowadzone przeciwko Arnoldowi wykazało, że wraz z synem Jesse'ym (Piotr Franasowicz) dopuścił się molestowania swoich nieletnich uczniów. Publiczne oskarżenia i zatrzymanie obu mężczyzn na czas dochodzenia odbiły się na relacjach rodzinnych. Bracia trzymali stronę ojca, starali się mu pomóc, przez co ich kontakty z matką uległy pogorszeniu. Widzowie przez blisko trzy godziny obserwowali wydarzenia związane z procesem, z psychicznym wyniszczaniem nie tylko oskarżonych, ale również ich najbliższych.

Fabuła „Sekretnego życia Friedmanów" oparta jest na prawdziwych wydarzeniach oraz na filmie „Capturing the Friedmans", autorstwa Andrew Jareckiego. Produkcja była nominowana do Oskara, wzbudzając w 2003 roku medialną burzę w Stanach Zjednoczonych. Choć sprawa dotycząca oskarżenia o molestowanie i pedofilię ciągnie się za Jesse'ym Friedmanem do dziś, Marcin Wierzchowski tak skonstruował akcję swojego spektaklu, by widzom oglądającym przedstawienie trudno było uwierzyć w stawiane obu mężczyznom zarzuty. Obsada zaangażowana do tego projektu bardzo dobrze wypadła w przypisanych im rolach. Nie do końca przekonała mnie Małgorzata Kochan, wcielająca się w rolę Elaine Friedman, zwłaszcza w scenach kłótni z synami. Bohater Piotra Franasowicza tracący z każdą chwilą młodzieńczą radość życia wzbudzał autentyczne współczucie. Najbardziej zapadającą w pamięć sceną był monolog po przyznaniu się do winy wygłoszony przez bohatera Piotra Pilitowskiego. Przytłoczony całym swoim życiem mężczyzna osłabł na oczach zgromadzonych widzów.

Każde z miejsc, w których rozgrywała się akcja spektaklu, naznaczone były atmosferą dawnego życia Friedmanów. Osobiste rzeczy synów, dyplomy dedykowane Arnoldowi za jego zasługi, bibeloty wskazujące na moment historyczny, w jakim działy się przedstawione wydarzenia. Starano się odtworzyć realne pomieszczenia, w miarę możliwości przestrzennych Teatru Powszechnego w Łodzi.

Spektakl „Sekretne życie Friedmanów" w swojej niecodziennej formule przyciągnął do teatru wielbicieli sztuki angażującej, wymagającej uwagi, ale także otwartości na niecodzienne pomysły. Część widzów mogła czuć się zmęczona ciągłym przemieszczaniem się po budynku Teatru Powszechnego, jednak dzięki temu udało się uniknąć znudzenia opowiadaną historią. Finał przedstawienia nie przyniósł odpowiedzi na pytanie, czy Arnold i Jesse faktycznie byli winni, czy też padli ofiarą histerii i medialnej nagonki. Każdy z widzów mógł przyjąć własny punkt widzenia. Bez wątpienia przedstawienie to wzbudziło wiele emocji, podobnie jak cały XXIV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi.



Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
9 kwietnia 2018