Premiera "Damy Kameliowej"

Grażyna Misiorowska w tytułowej roli wyciska łzy.

Można nie lubić melodramatów. Można wszystkie miłosne historie, a zwłaszcza te nieszczęśliwe uznać za głupie. Można przyjść na to przedstawienie najeżonym i gotowym na tylko jedno wzruszenie - ramion. Grażyna Misiorowska rozbroi to nadęcie. Od pierwszej sceny. 

Historia jest powszechnie znana. Ona jest luksusową kurtyzaną, on młodzieńcem z mieszczańskiego domu. Miłość - dla obojga pierwsza i czysta - spada, jak piorun z jasnego nieba. Sielanka trwa jednak krótko. Dawne grzechy kurtyzany zniszczą przyszłość porządnego chłopaka, więc ona udaje, że już jej nie zależy. Zostanie najdotkliwiej poniżona przez ukochanego, ale nim umrze na suchoty, cała jej szlachetność i poświęcenie wyjdą na jaw. 

Wbrew pozorom jest w tym kawałek autentycznego ludzkiego dramatu. Już Gombrowicz zżymał się, że taka "taniocha" i "nieznośna opera", ale czytał urzeczony. 

Przede wszystkim jednak dramat Aleksandra Dumasa- syna to fantastyczny materiał dla aktorki. Grały tę rolę najwybitniejsze, w tym Helena Modrzejewska. I oczywiście jest kwestią minionej epoki, znacznie bardziej podatnej na egzaltację, że dawne gwiazdy wzruszały, a nawet doprowadzały widownię do spazmów.

Tym chyba jednak większa trudność, by wzruszyć współcześnie. A Misiorowska wyciska łzy. Jej Małgorzata to jawnogrzesznica, która w zaznanej pierwszy raz w życiu miłości odnajduje szansę na odkupienie. Wyniosła, niedostępna, nieco cyniczna i zgorzkniała - a także dojrzała życiowym doświadczeniem i wiekiem - kobieta w pierwszej części, na początku drugiej promienieje szczęściem i dziewczęcym urokiem. A potem przychodzi stopniowa degradacja i upadek. Małgorzata na naszych oczach szarzeje, zapada się w sobie. W finale, w gorączkowo mówionym tekście pamiętnika, im bardziej gaśnie jej życie, tym bardziej ona sama jaśnieje. Nie mamy wątpliwości, że odkupiła swoje grzechy. 

Cała uwaga w tej historii skupia się na Małgorzacie. Tak też jest na scenie. Scenografia (tak jak i reżyseria - Tomasza Koniny) jest prosta, umowna, biało-czarna. Takież kostiumy pozostałych postaci. To tylko oprawa dla Małgorzaty i olśniewających strojów (mieniąca się na niebiesko i fioletowo krynolina, to prawdziwe cacko), w które ubrała ją Zofia De Ines. I jeszcze kolorowe światła, cienie na tiulowych firankach, i nastrojowa muzyka Radosława Wociala. Jakie to ładne!



Iwona Kłopocka
Nowa Trybuna Opolska
29 maja 2010
Spektakle
Dama Kameliowa