Produkt

"Das Produkt" niemieckiego teatru Schaubühne am Lehniner-Platz w reżyserii Thomasa Ostermeiera, był zdecydowanie najbardziej interesującą, mimo że najbardziej skromną scenicznie, czwartkową propozycją na festiwalu R@port.

Thomas Ostermeier zaadaptował sztukę Marka Ravenhilla w 2006 roku na deski teatru w Berlinie. Spektakl okazał się hitem. Około 60-minutowy spektakl jest monologiem Reżysera (Jörg Hartmann) opowiadającego Aktorce (Simone Kabst) o filmie, który pragnie zrealizować. Jednocześnie chce namówić swoją rozmówczynię na udział w nim. Nieco psychodeliczny projekt, w jego uznaniu bardzo obiecujący, nosi tytuł „Produkt”.Scenariusz owej wyjątkowej produkcji, będącej obiektem wypowiedzi Reżysera, ma być historią młodej, przebojowej businesswoman zamieszkałej w Londynie. Straciła ona partnera w wyniku zamachu na World Trade Center 11 września 2001 roku. Wdaje się jednocześnie w gorący romans z przystojnym aktywistą Al-Kaidy – Mohammedem. Tym samym skazuje się na przygodę z talibami, więzieniami, ładunkami wybuchowymi i wielką miłością w tle. 

Jest to pikantna i jednocześnie błyskotliwie opowidziana historia. Pokaz fajerwerków politycznej tandety i kiczowatego romansu. A wszystko to ubrane w charakterystyczny raczej dla Brytyjczyków niż Niemców, czarny humor.

Trudno w tym spektaklu mówić o scenografii. Stanowią go dwa krzesła barowe, stół, szklanki z napojem. Czarne tło jest jedynie przełamane podświetlanym białym kwadratowym elementem ulokowanym na środku sceny. Przez większość spektaklu Aktorka siedzi na krześle. Reżyser również, choć co jakiś czas nerwowo zeskakuje z krzesła, by nadać swojej wypowiedzi więcej ekspresji za pomocą ruchu. 

Sama historia opowiedziana jest w sposób bardzo barwny, sprawny. Jörg Hartmann swoją wypowiedzią wciąga widza w świat scenariusza „Produktu”. Podczas spektaklu można niekiedy poczuć się tak, jakby się słuchało dobrego teatru radiowego. Wyobraźnia pracuje na tym samym poziomie, obraz niekiedy jest wręcz zbędny. Wystarczy surowa gra aktora, jego wypowiedz, ton głosu, sposób wymawiania słów. To wystarczy za całą ilustrację. Pomimo że jest to monolog, przedstawienie nie dłuży się, nie oczekuje się też na wypowiedź drugiej postaci. Z zapartym tchem słucha się planu fabuły projektu i chce się więcej, więcej.  

Ostermeier przyjeżdżając do Gdyni wyświadczył wszystkim wielką przysługę. Pokazał bowiem, że można zrobić zabawną historię bez nadmiernych wulgaryzmów i rubasznych epitetów, których przesyt napotkaliśmy w wielu polskich festiwalowych propozycjach. Szkoda tylko, że przedstawienie nie bierze udziału w konkursie o laur festiwalu. Gdyby trafił do stawki konkursowej, z całą pewnością byłby jednym z faworytów. Widzowie zaś mogą tylko sobie życzyć więcej takich nie przekombinowanych, klarownych przedstawień jak produkcja z Berlina.



Natalia Klimczak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
16 maja 2009